W zamian? Pomogę ci znaleźć ukrytego człowieka, który ci uciekł.
Może nie wiesz, co to jest śmiech. A już z całą pewnością nie wiesz, dlaczego śmieję się tak długo.
Nie możesz wiedzieć.
Nie możesz wiedzieć, kogo powaliłem i rozkrwawiłem. Co widziałem w jego ręku. Nie możesz wiedzieć, że będąc lojalny wobec Armady i pozbawiony innej możliwości, schowałem do kieszeni swój gniew na Kochanków i oddałem im tego człowieka, chociaż wstydziłem się, ponieważ ponoszę część odpowiedzialności za rzeź, którą on na nas sprowadził. On nie jest zwykłym złodziejem, ten zbrodniarz wojenny, i trzymają go w czyśćcu do czasu, aż będziemy mogli odpowiednio go ukarać. Czyli już po naszej obłąkanej wyprawie.
Przybyłeś trochę późno.
Ale nie za późno. Nie jest jeszcze za późno, aby odwrócić bieg wydarzeń.
Wiem, gdzie go trzymają.
Nie możesz wiedzieć, że gdybyś złożył mi taką propozycję w każdym innym momencie, to bym cię zabił. Nie możesz wiedzieć, że mam dosyć tego groźnego szaleństwa, w które pcha się moje miasto. Że jeśli do zawrócenia nas z kursu konieczny będzie bunt, to nie zawaham się go wywołać.
To nie jest zwykły moment, głębinowcu. Przychodzisz do mnie w czas wojny.
Potrzebujesz jakiejś osłony? Jakiegoś wabika, który odciągnie od ciebie uwagę na czas poszukiwań?
Mam coś, co doskonale nada się do tego celu.
Cicho. Pozwól, że ja ci powiem, jak to będzie. Co ty zrobisz, co ja zrobię. Pomogę ci go znaleźć i zrobisz to dla mnie. A ja ci powiem, gdzie jest to, czego szukasz.
A teraz zaplanujmy wszystko szczegółowo, dobrze?
Nie przerywaj.
Musimy ustalić wszystko do końca. Widzisz, o tam? Zdążymy.
Niebo jeszcze nie jest jasne.
CZĘŚĆ SIÓDMA. CZUJKA
Rozdział czterdziesty pierwszy
Kiedy Armada zmierzała na północ przez osowiałe powietrze – umiarkowane fronty przemieszczały się tak powoli, jakby pogoda na coś czekała – a nastrój oczekiwania udzielił się wszystkim obywatelom, Bellis leżała złożona gorączką.
Przez dwa dni w ogóle nie myślała. Rozpalały ją tak wysokie temperatury, że jej pielęgniarze martwili się o nią. Bellis uciekała przed majakami, dostawała napadów wrzasku, których później nie pamiętała. Awank ciągnął jednostajnym tempem, nie szybko, ale zdecydowanie szybciej, niż miasto kiedykolwiek wcześniej podróżowało. Kształty fal zmieniały się wraz z prądami.
Tanner Sack jest twardszy od Bellis. Zwalniają go pod opieką Szekla, kory płacze ze zmartwienia, który rzuca mu się na szyję z wrzaskiem ulgi zmieszanej z rozpaczą, gdy widzi, że Tanner utyka. Ten krzyczy z bólu, kiedy dłonie Szekla naciskają jego pochlastane plecy. Ich głosy splatają się ze sobą, po czym Szekel prowadzi Tannera tam, gdzie czeka Angevine.
– Co oni ci zrobili? – jęczy raz po raz Szekel. – Za co?
Tanner uspokaja go i mówi nieskładnie, że były powody i że nie będą o tym rozmawiali, że sprawa jest zamknięta.
Są to historyczne dni. Podejmuje się wielkie decyzje. Zwoływane są publiczne spotkania, na których dyskutuje się o wojnie, dziejach miasta, awanku, pogodzie i przyszłości.
Bellis nic o tym nie wie.
Wiele dni później Bellis Coldwine usiadła na łóżku, z temperaturą już tylko trochę podwyższoną. Zjadła i wypiła sama, mnóstwo rozlewając, bo palce trzęsły się jej gwałtownie. Każdy ruch sprawiał jej tak potworny ból, że musiała zacisnąć zęby, aby nie wrzasnąć. Nie wiedziała, że strażnicy na korytarzu przywykli do jej krzyków.
Na drugi dzień wstała, poruszając się powoli i niepewnie jak pomarszczona staruszka. Upięła byle jak włosy i narzuciła na siebie długą, bezkształtną koszulę.
Drzwi nie były zamknięte na klucz. Bellis przestała być więźniem Już przed tygodniem.
Korytarzami więziennego skrzydła „Wielkiego Wschodniego” przechadzali się strażnicy. Zawołała jednego z nich i próbowała spojrzeć mu w oczy.
– Pójdę teraz do domu.
Kiedy usłyszała swój głos, zachciało jej się płakać.
Osobą, która pomogła jej przedostać się do domu, był Uther Doul. Zbulwersowało ją to.
„Chromolit” znajdował się tylko dwa statki na lewo od „Wielkiego Wschodniego”, ale Doul wziął taksówkę powietrzną. Siedziała w gondoli odsunięta od niego i przerażona, że wrócił strach przed Doulem, wiele miesięcy wcześniej wyparty przez inne uczucia. On przyglądał się jej wzrokiem, w którym nie widać było współczucia.
Rzecz jasna, to nie on ją skazał, ale za każdym razem, gdy wracała pamięcią do tej dłużącej się, krwawej, morderczej, katorżniczej godziny sprzed tygodnia i migały jej w głowie obrazy bólu i krzyku, widziała w nim osobę, którą przecież był: przedstawiciela Armady, władzy, która jej to zrobiła. Człowiek, który dzierżył pejcz, wykonywał rozkazy.
Doul wszedł za nią do mieszkania, niosąc rzeczy. Nie zwracała na niego uwagi. Poruszając się ostrożnie, znalazła lustro.
Gwałt dokonany na jej plecach rozprzestrzenił się i zdewastował jej twarz. Bellis wyglądała na odsączoną z krwi. Zmarszczki i kurze stopki, które powoli ją żłobiły od kilkunastu lat, teraz przypominały nacięcia, rany wyrżnięte w twarzach Kochanków. Bellis ze zgrozą dotykała policzków i oczu.
Jeden z zębów popękał i odłupało się kilka kawałków, kiedy za niego pociągnęła. To na skutek zaciśnięcia szczęki na kiju, który dali jej do zagryzienia.
Kiedy zmieniła pozycję i płótno koszuli przesunęło się po poszarpanych plecach, syknęła z bólu.
Doul stał za nią, jego obecność była jak skaza na szkle. Chciała, żeby wyszedł, ale nie mogła się zdobyć na powiedzenie mu tego. Snuła się po pokoju na osłabionych gorączką nogach. Bandaże przylegały jej, pieców w miejscach, gdzie płakały rany.
Ból w plecach był dotkliwy, ale w miarę jednolity. Bellis traktowała go jak szum tła, nie zwracała na niego uwagi, jakby był czymś z nią niezwiązanym. Stanęła w oknie i potoczyła w krąg spojrzeniem, patrzyła na aerostaty i ptaki, na ściany Armady bezrefleksyjnie kołysane przez lekki wiaterek. Przemysł funkcjonował na pełnych obrotach, ludzie pracowali zapamiętale, tak jak pierwszego dnia, kiedy odciągnęła zasłony w kominie „Chromolitu” i zobaczyła swoje nowe miasto.
Stopniowo dotarło do niej, że coś się zmieniło. Inne było powietrze, sposób ujeżdżania prądów przez Armadę, samo morze. Otaczające miasto statki nie łazęgowały już własnymi ścieżkami aż po horyzont: stado okrętów – choć wciąż naznaczonych przez wojnę – płynęło w zwartym szyku za rufą miasta, jakby bały się je zgubić.
Morze też było odmienione.
Odwróciła się, aby spojrzeć na Doula.
– Jest pani wolna – powiedział ze sporą dozą delikatności w głosie – i zbędna. Krüach Aum od dawna pani nie potrzebuje. Rany muszą się zagoić. Dla dobra miasta wszelkie informacje o pani przypadkowym udziale w rozpętaniu wojny zostały utajnione. Jestem pewien, że w bibliotece przyjmą panią z powrotem…
– Co się stało? – spytała Bellis zachrypłym, skrzypiącym głosem, który zostawiła jej chłosta i choroba. – Wszystko jest jakieś inne. Co się stało?