Richard nie miał dotąd okazji poznać Casewaya. Widywał już jego błazeństwa w NECIE. Kilka tygodni temu widział, jak ów człowiek niszczy Kinseya Atwortha, ekonomistę, którego język nie pracuje, niestety, tak szybko jak głowa. Strategia Casewaya polegała na kwestionowaniu motywów oponenta, na wyszydzaniu, wyśmiewaniu i doprowadzaniu go do szału. Potem wycofywał się chłodno, a przeciwnik pluł się i sam dokańczał dzieła zniszczenia. Ten facet wyraźnie lubił poniżać innych.
„Zawsze dobrze się o tobie wyraża — mówił Ed. — Czytał nawet twoje książki”.
Przeleciał nad Potomac Island i nad Pentagonem, a teraz schodził w kierunku Goley Inlet. Taksówka zatoczyła szeroką, leniwą spiralę i wylądowała na szczycie Kryształowych Bliźniąt.
Pasy Richarda odpięły się z trzaskiem, drzwi odsunęły się na bok. Wsunął swoją kartę do czytnika. Taksówka podziękowała i życzyła mu miłego dnia. Wyszedł prosto w ciepłe, ospałe powietrze, a taksówka frunęła w niebo, o wiele szybciej niż kiedy miała na pokładzie pasażera. Skręciła na południe w stronę Aleksandrii i przemknęła szybko nad dachami hoteli.
Norman Caseway mieszkał z żoną i córką w czymś, co właściciele Wież zechcieli nazwać „Obserwatorium” — w luksusowej, dwupiętrowej przybudówce na dachu wieżowca. W drzwiach powitała Richarda atrakcyjna kobieta w średnim wieku.
— Doktor Wald? Cieszymy się, że zechciał pan przybyć. — Przesłała mu wymuszony uśmiech. — Jestem Ann Caseway.
— Miło mi panią poznać. — Nie podała mu ręki, a Richard wyczuł w niej pewną sztywność, która wydawała się obca jej zachowaniu. Ann Caseway była — jak oceniał — kobietą sympatyczną i na luzie. W normalnych okolicznościach.
— Mój mąż czeka na pana w swoim gabinecie.
— Dziękuję. — Podążył za nią do gustownie urządzonego gościnnego pokoju: haftowane makaty, karaibskie wyplatane fotele, rattanowy stolik.
Wysokie okna wyglądały na wody Potomaku, zamiast sufitu było sklepienie ze szkła. Szeroka ekspozycja bogactwa i sukcesu, która miała onieśmielić gościa. Richard aż się uśmiechnął, widząc przejrzystość tej taktyki. A mimo to — niechętnie — sam przed sobą musiał przyznać, że na nim zrobiła wrażenie.
— To musi być dla pana trudne — odezwała się kobieta gładko. — Norman stale miał nadzieję, że uda mu się przedyskutować sprawy z kimś na pańskim poziomie.
W jej głosie dało się słyszeć leciutką nutkę żalu, nie pozbawioną jednak domieszki satysfakcji. Żal jej było, być może, że Richard tak niestosownie zostanie zaraz rzucony na pastwę jej męża, zaś chyba czuła satysfakcję na myśl, że to już koniec długiej batalii o Quraquę z Akademią Archeologiczną, batalii pełnej straszenia siebie sądami i sekwestracją funduszy. Miło widzieć wroga u własnych drzwi, z czapką w ręku.
„Diabli niech wezmą tę kobietę”.
Poprowadziła go przez salę konferencyjną wypełnioną trofeami Kosmika, pamiątkami, zdjęciami Casewaya ze znanymi ludźmi, Casewaya podpisującego oficjalne dokumenty, Casewaya przecinającego wstęgi. Nagród, podziękowań od organizacji dobroczynnych, pamiątkowych plakietek od agencji rządowych było tu aż tyle, że brakło dla nich ścian i leżały teraz w stertach. W pokoju dominowało wielkie antyczne, wyplamione biurko z zasuwanym blatem. Było zamknięte, ale u góry na honorowym miejscu stał oprawiony w ramkę wycinek prasowy ze zdjęciem. Wycinek — sprzed trzydziestu lat — nosił tytuł: CZŁOWIEK Z BRAINTREE RATUJE CHŁOPCA, POD KTÓRYM ZAŁAMAŁ SIĘ LÓD. Bohaterem na zdjęciu był młody Caseway.
— Tędy proszę. — Kobieta otwarła przed nim kolejne drzwi i natychmiast oślepiło go słoneczne światło. Nie było to niemrawe majowe słoneczko Wirginii ani nawet nie meksykański środek lata. To było pozaziemskie słońce. Nagie, oślepiająco białe światło. Kobieta wręczyła mu przeciwsłoneczne okulary.
— Witam, doktorze Wald — zza rozżarzonej bieli dobiegł go czyjś głęboki, konkretny i pewny siebie głos.
Wejście niemal blokowała piaskowa wydma. No jasne — to hologram. Richard przeszedł wprost przez wydmę (naruszył tym reguły gry) i wkroczył na pustynię. W pokoju była klimatyzacja. Płaska piaszczysta łacha ciągnęła się aż po horyzont.
Nie opodal w jednym z dwóch klubowych foteli siedział przy stoliku kawowym Norman Caseway. Przed nim stała otwarta butelka burgunda i dwie szklaneczki, jedna napełniona do połowy.
Był nieźle ubrany: czerwona marynarka, krawat, nienagannie odprasowane ciemnoniebieskie spodnie. Oczy ukryte za ciemnymi szkłami okularów. Za nim wyrastała z pustyni Skała Holtzmyera.
Caseway napełnił szklankę Richarda.
— Mam nadzieję, że nie ma pan mi za złe, iż zacząłem bez pana.
Byli na Pinnacle. Skała Holtzmyera wyglądała jak gigantyczna, wymyta z gleby cebula, zakorzeniona pośród piasków. Wznosiła się na jakieś trzydzieści metrów — osiem pięter. Oryginał złożono z pojedynczych kamieni, tak doskonale do siebie dopasowanych, że miejsca złączeń można było dostrzec dopiero przy bardzo uważnym przyjrzeniu się. Obiekt ten datowano na prawie milion lat. Arnie Holtzmayer, który niemalże potknął się o niego dwadzieścia dwa lata temu, był najmniej kompetentnym ze wszystkich zawodowców, jakich znał Richard. Gdyby piasku było trochę więcej, Arnie już by jej nie dojrzał.
Zamiary jej twórców pozostają dotąd nieodgadnione. Lita skała z czterema wewnętrznymi komorami, do których w żaden sposób nie można się dostać. Były puste i nie prezentowały sobą żadnego geometrycznego porządku.
— Co pan czuł, kiedy przybył pan w to miejsce? — Głos Casewaya wyrwał go gwałtownie z zamyślenia.
— Czułem jego wiek — odparł Richard po chwili zastanowienia. — Czułem, że jest tak strasznie stare.
— Nie wspomina pan o tym w swojej książce.
— Nie sądziłem, że to może mieć jakieś znaczenie.
— Pisał pan dla szerokiej publiczności. O konstrukcji, która na Pinnacle wydaje się zupełnie odosobniona. Nikt nie wie, w jakim celują wzniesiono. Ani też nic innego na jej temat. O czym tu jeszcze można było pisać, jeśli nie o własnych odczuciach?
Ta książka to „Północ na Pinnacle”. Richard rozpisywał się o strukturze materiałów budowlanych, o zmianie kolorystyki niedaleko szczytu budowli, która wskazywałaby na to, że przed jej ukończeniem nastąpiła długa zwłoka. Poczynił kilka obserwacji na temat geometrii całej konstrukcji i wysnuł kilka supozycji z faktu, że stała w zupełnym odosobnieniu. Prześledził geologiczną historię gruntu, na którym ją wzniesiono, wykazując, że w czasach, kiedy ją budowano, było tam prawdopodobnie coś w rodzaju prerii. Przedstawił wykresy mówiące o tym, jak długo spoczywała zagrzebana w ziemi. A także opisał ostatnio panujące warunki atmosferyczne, które odsłoniły ją dla Arniego.
— Sam chciałbym tam polecieć któregoś dnia. — Caseway podniósł się z fotela i wyciągnął ku niemu dłoń. — Milo mi pana poznać, doktorze Wald. Cieszę się, że znalazł pan czas, żeby tu zajrzeć.
Richard rozmyślał właśnie o różnych nieścisłościach tego hologramu. Nie da się popijać wina w pobliżu Skały Holtzmyera. Z drugiej zaś strony, kiedy lata temu sam tam stał wśród porywów wiatru i przyciskał dłonie do spękanego kamienia, od upału chroniło go pole Flickingera. Piasek grzechotał, uderzając o siłową otoczkę, a wiatr ze wszystkich sił próbował go przewrócić. Podobnie jak Caseway, nigdy nie był tam naprawdę.
— Tak. No cóż, muszę z panem porozmawiać. — Richard był z natury towarzyski. Pomimo upływu lat, co z reguły czyni wielu ludzi cynikami, wierzył, że z każdym da się rozsądnie podyskutować. Ujął więc wyciągniętą ku niemu dłoń i ciepło uścisnął.