Выбрать главу

— Nie upodobnią się szczególnie do Oz — rzucił sceptycznie Terry.

— Mylisz się — skwitowała Janet. — Kiedy skończymy, będą całe w liniach prostych. Żadnych krzywych. Tak jak te sześcienne księżyce.

— A według ciebie liczą się tylko linie proste?

— Tak — potwierdziła. „Kąty proste. Wszystko wszędzie sprowadza się zawsze do kątów prostych”. — Wiesz co? Może chodzi po prostu o to, by stworzyć wzór, jaki nie pojawia się w naturze? Chcieliśmy trocheje powycinać, urozmaicić. Ale możliwe, że nie w tym rzecz.

Carsonowi doskwierała nieco świadomość, że nikt na pokładzie statku nie pracował przedtem tak wielkim pulserem.

— Może się skończyć na tym, że powystrzelamy się nawzajem — rzucił ponuro.

Podpórkę dla miotacza strumieni cząsteczkowych zainstalowali w ładowni wahadłowca. Janet obrzuciła wszystko niepewnym spojrzeniem i uśmiechnęła się do Hutch.

— Jak to nam wypadnie, mamy po występie.

Hutch próbowała sobie wyobrazić, jak wszystko po kolei będzie wyglądać. W pewnej chwili wahadłowiec musi lecieć niemal na boku, żeby mogli uzyskać dobry kąt strzału z luku ładowni.

— Mam tylko nadzieję, że żadne z nas przy tym nie wypadnie — oświadczyła.

Załadowali moduły platformy, napełnili powietrzem kilka zapasowych zbiorników. W tym otoczeniu nie będzie możliwości uzyskania powietrza, gdyby coś poszło nie tak. Z tego powodu Carson, teraz zdeterminowany, by zachować wszelkie możliwe środki ostrożności, zabierał ze sobą prawie miesięczny zapas powietrza.

— Po co aż tyle? — zdziwił się Drafts.

— Wahadłowiec może się zepsuć — wyjaśnił Carson. — Możemy tam utknąć.

Hutch nie podobał się ten wahadłowiec. Był skrzynkowaty, niezbyt aerodynamiczny w kształcie, prawie niezdatny do lotów w atmosferze. W czasie lotu odczują rzucanie. No i będą się wlekli. A w ogóle to nie była pewna — wbrew temu, co oświadczyła Carsonowi — że potrafi dać sobie z nim radę.

— Z przykrością muszę ci powiedzieć — zaczęła. — Ale ten wahadłowiec przypomina latający karton po butach. Byłoby znacznie lepiej, gdybyś poprosił Angelę, żeby go pilotowała. Przywykła do niego, no i jest najlepsza.

— To chyba nie może być aż tak trudne.

— Chcesz się założyć o własne życie?

Carson spojrzał na nią i uśmiechnął się z aprobatą.

— Dzięki — rzucił.

Zabrał Hutch ze sobą na mostek, gdzie Angela przyglądała się obrazom ich wybranego rejonu.

— Wolelibyśmy, żebyś ty poprowadziła wahadłowiec — oznajmił bez ogródek. — Hutch mówi, że ciężko go opanować i że ty jesteś w tym całkiem niezła.

Angela przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę.

— Czy ty tak chcesz? — zwróciła się do Hutch. Miała na sobie jasnobrązowy kombinezon pokładowy z wyszytym na lewej piersi potężnych rozmiarów znakiem Ashley Tee — żaglowcem na tle gwiezdnego kręgu.

— Tak. Sądzę, że to dobry pomysł.

— W takim razie chętnie. — Hutch pomyślała sobie, że coś jeszcze ją nurtuje. — Oczywiście, nasz wahadłowiec jest bardzo ciasny. A czworo ludzi w stacji na powierzchni to już prawdziwy tłok.

Janet wychyliła się ku niej z fotela.

— Ja nie mam aż tak wielkiej ochoty rzeźbić w górskich zboczach. Jeśli chcecie, pomogę utrzymać fort tutaj.

Wczesnym rankiem wahadłowiec wyśliznął się ze swych cum, odłączył od Ashley Tee i rozpoczął zejście. Angela ustaliła uprzednio łagodny ześlizg, który umożliwił metodyczne wejście w atmosferę. Bez trudu wskoczyli w górne jej warstwy.

Delikatne wzajemne oddziaływanie pędu statku i miejscowych pól magnetycznych wystarczało im za cały napęd. Ale w miarę jak wzrastało ciśnienie, zaczęło nimi coraz mocniej rzucać. Wiatr walił o kadłub i ciskał w okna grube krople gęstego deszczu. Carson, złapany z tyłu w tymczasową sieć pasów, głośno wyraził swe niezadowolenie.

— Nic się nie dzieje — odpowiedziała Angela. — Przy tego rodzaju pojazdach zawsze bardzo wieje z naprzeciwka. Nie martwcie się. Nic mu nie będzie.

Na spotkanie wyszły im górskie łańcuchy, łachy śnieżne i morze koloru kawy.

Żadna jeszcze ludzka stopa — pomyślała Hutch. Nigdy.

W godzinę później zbliżyli się do celu, przeleciawszy nad wypełnioną szlamem rzeką. Krajobraz tutaj upstrzony był śnieżnymi zaspami, kamieniami i żlebami. Mieszanka światła przywodziła na myśl Halloween — czerwone słońce i wodnistobrązowy, opasany pierścieniem olbrzym, który unosił się nad horyzontem jak chiński balon, zimny, ponury i zakazany. W takich miejscach nie buduje się domków letniskowych.

Angela skręciła teraz na południe.

— Jeszcze dziesięć minut — uprzedziła ich.

Płaszczyzna wyrównywała się. Znów zaczął wiać wiatr, a powierzchnia zniknęła pod śnieżną kurzawą. Niebo poczerwieniało — nie tak, jak przy zachodzie słońca, przywodziło raczej na myśl podświetlone ogniem chmury nad płonącym lasem.

Ukazały się pierwsze płaskowzgórza.

— Są już na dole — oświadczył Drafts.

Przez cały czas obserwował napływające z dołu obrazy. Janet w czasie ich zejścia okazywała lekki niepokój, a teraz odczuła widoczną ulgę na wieść, że misja znalazła się już na ziemi.

— Wygląda na to, że od zachodu idzie burza — odezwała się. Pomarańczowoszare chmury sunęły szybko nad musztardowego koloru mgłą. — Może to część tego spirytusowego deszczu.

— Janet. — Twarz Draftsa odwróciła się teraz ku niej. — Odpowiesz mi na jedno pytanie?

— Jasne.

— Co robisz w czasie wolnym, kiedy nie uganiasz się za kosmicznymi falami?

Rząd monitorów po jej prawej stronie ział czarną pustką. Były podłączone do skanerów dalekiego zasięgu, które nadal szukały w tym systemie czegoś niezwykłego. Słońce, planety, ich księżyce, komety, skały i kosmiczny pył zostały wyciemnione. Odnotowują tylko to — wszystko to — co wykracza poza przyjętą normę, aż do samego krańca tego układu.

Strata czasu. Jak inaczej można to nazwać?

— Sama już nie wiem — odpowiedziała. — Naprawdę, sama już nie wiem.

KSIĄŻKA POKŁADOWA

Ekipa naziemna melduje, że wylądowali. Wysłaliśmy w kosmos dwa satelity łącznościowe, mające nam zapewnić całodobową łączność. Umieściliśmy również na orbicie boję sygnalizacyjną, która nakieruje na nas statek z Noka, kiedy tu dotrą.

Muszę dodać, że to najdziwniejsza misja, spośród wszystkich, w jakich zdarzyło mi się brać udział. Prawdopodobnie nikt nie ma pojęcia, czego właściwie szukamy.

— T. F. Drafts
NCA Ashley Tee
14 maja 2203

Rozdział 28

LCO4418-IID („Delta”), sobota, 14 maja, 17.45 czasu Greenwich

Naziemna śnieżyca schowała przed ich wzrokiem powierzchnię planety, kryjąc pod sobą wszystko z wyjątkiem najwyższych wzgórz, które teraz przypominały szarą flotę sunącą przez morze rdzawej barwy. Te cztery, które sobie upatrzyli, znajdowały się w najdalej wysuniętym na zachód krańcu płaszczyzny, tam gdzie grunt powoli stawał się skalisty, górski.

Hutch przyszło do głowy, że Carson za bardzo sugeruje się wieżami stojącymi w rogach centralnego placu tamtego Oz na księżycu Quraquy. Kiedy mu o tym wspomniała, wydał się zaskoczony, ale po namyśle przyznał jej rację.