Выбрать главу

— Dobra. Już!

Hutch wcisnęła guzik i z wylotu lufy popłynął rubinowy strumień. Carson poczuł, jak podnoszą mu się włoski na przedramieniu. Promień miał grubość ołówka. Śmignął nad krajobrazem i wgryzł się w lód.

— Tak dobrze — powiedziała Hutch i zwróciła się do Angeli: — Wyrównaj trochę do lewej burty. Dobra! Tak przytrzymaj.

Carson klęknął za urządzeniem, żeby nim sterować. Przesunął promieniem pionowo — w dół ściany klifu. Natychmiast zaczął się formować obłok pary. Spadały bryłki lodu, śniegu i skał. Ale obłok wciąż narastał, aż w końcu przysłonił im cel. Carson wyłączył promień miotacza.

— To może potrwać znacznie dłużej niż się spodziewaliśmy. Zadźwięczał dzwonek łączności. Przekaz z Ashley.

— Słucham — dobiegł ich głos Angeli. Zgłosił się Terry.

— Mamy dla was więcej informacji.

— Słuchamy.

— Żaden z tych dwóch obiektów nie krąży po orbicie dookoła słońca. Oba przelatują przez ten system słoneczny, nie są z nim związane na stałe.

— Jesteś pewien? — Ton głosu Angeli brzmiał dość sceptycznie.

— Tak, jestem pewien. I jeszcze jedno — utrzymują równoległy kurs. I oba poruszają się z taką samą szybkością.

Carson przesłał Hutch szeroki uśmiech. — „Może dorwaliśmy sukinsyna”. — A uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, kiedy usłyszeli, jak Angela nabiera gwałtowny haust powietrza, jakby znalazła się nagle tuż przed pędzącym pociągiem.

— A prędkość? — Hutch włączyła się do rozmowy. — Jaka jest ich prędkość?

— Jedna ma dwa tysiące osiemset i zwalnia, druga trzy tysiące dwieście i przyśpiesza.

— To prędkość naszej fali — rzuciła Hutch z nadzieją w głosie. — Obie mieszczą się w granicach prędkości naszej fali! Carson próbował panować nad własną wyobraźnią.

— Janet, co o tym myślisz?

— To samo co wy.

Może właśnie o to chodziło, o ten malutki sygnał poparcia od jedynego w okolicy zawodowego archeologa. Zniknęła cała sztywność dawnego pułkownika, a oczy zapłonęły blaskiem.

— Terry, na jaką odległość mogą się zbliżyć?

— Do nas? Jedna już nas minęła — odpowiedział. — Druga podejdzie na jakieś trzydzieści milionów kilosów. Plus minus kilka.

— Mówiłeś, że ile mają średnicy?

— Dwadzieścia trzy tysiące kilometrów. Miejscami.

— Miejscami? — zdziwiła się Hutch. — Więc co to właściwie jest?

— Sami nie wiemy. W każdym razie nie kula. Otrzymujemy mnóstwo różniących się od siebie pomiarów. Może to fałszywe odczyty. Trudno cokolwiek powiedzieć.

Para przylgnęła do ściany klifu.

— Wydaje się, że smok rzeczywiście tu jest — powiedziała Hutch.

— Przedwcześnie tak twierdzić — powstrzymał jej zapędy Carson. Ale jego wyraz twarzy zaprzeczał pozornej powściągliwości.

— Ja nadal uważam, że to obłok — wtrącił Drafts.

— Przyjrzyjmy się jeszcze — spokojnie doradziła Angela.

Pół godziny później wysypali się do pomieszczeń schronu i zaczęli studiować napływające obrazy. Ten dalszy obiekt przypominał teraz zaledwie zamgloną gwiazdę, obraz był zamazany, jakby oglądało się go wśród gęstej ulewy. Ale jego współtowarzysz przypominał z wyglądu burzową chmurę, podświetloną złowieszczo od środka — jak burza zbierająca się na oświetlonym promieniami zachodu horyzoncie.

— No cóż — odezwała się Angela, podsumowując w ten lakoniczny sposób wszystko, co niewytłumaczalne. — Obojętnie, co to jest — najważniejsze, że coś tam jest. Wtargnięcie obcego obiektu w system planetarny należy do rzadkości. Nie mogę wprost uwierzyć, że zdarzyło się tak, kiedy my tu jesteśmy. A ponieważ mamy aż dwa takie obiekty, można śmiało zakładać, że nadejdzie ich znacznie więcej. Znacznie, znacznie więcej.

— Mnie to wygląda na falę — podsumowała Hutch.

— Ja tego nie powiedziałam.

— Niemniej tak to właśnie wygląda.

— Niestety — wtrąciła Janet — jeżeli to rzeczywiście są nasze crittersy, nie będziemy mogli im się zbyt dobrze przyjrzeć.

— Dlaczego nie? — zdziwił się Carson.

— Trzydzieści milionów kilosów to nie tak blisko.

— Ja bym się zbytnio nie martwiła — odpowiedziała jej Hutch. — Jeżeli Angela ma rację, niedługo zjawi się następny. Uważam, że powinniśmy skończyć nasze Oz i sprawdzić, co się stanie.

Na Ashley Janet i Drafts na zmianę czuwali przy systemie łączności.

W przeciwieństwie do większości przedstawicieli nauk ścisłych, jakich znała, Drafts miał rozległe zainteresowania pozazawodowe. Cechowało go przy tym poczucie humoru, umiał słuchać, a poza tym zachęcał ją, by mówiła o tym, o czym sama ma ochotę rozmawiać. Janet doszła do wniosku, że jeśli jej obowiązki wymagałyby siedzenia wewnątrz takiej blaszanej puszki z jednym, jedynym partnerem, bez wahania zgodziłaby się na Draftsa.

Wypytywał ją o tomik japońskiej poezji, który właśnie czytała, i wymógł na niej, by skomponowała haiku. Po kilku minutach pracowitych skreśleń już je miała:

Spytają o mnie — Mów: wśród komet jej bieg, Wyprzedza światło.

— Śliczne — oświadczył Drafts.

— Twoja kolej.

— Nie dorównam ci.

— Na pewno — jeśli nie spróbujesz.

Z westchnieniem wziął do ręki notatnik. Przyglądała mu się bacznie, kiedy pisał. Uśmiechnął się do niej ostrożnie, chwilę ciężko się zmagał, aż w końcu przedstawił jej takie oto:

Szedłem gwiazdami, Płynąłem rzeką nocy, Na herbatę z tobą.

— Podoba mi się — powiedziała.

Jego ciemne oczy poszukały spojrzeniem jej oczu.

— Wiem, że nie może się równać z twoim — powiedział. — Ale to prawda.

Delta, wtorek, 17 maja, 15.35

Narożnik miał prawie idealnie 90 stopni. Problem w tym, że lód łatwo się kruszył. Ale i tak było nieźle. Carson ogłosił zwycięstwo, wyłączył zasilanie w tysiącsześćsetce i wymienił uścisk dłoni ze swą partnerką.

— To by było na tyle, Angelo — rzucił do mikrofonu. — Na razie koniec. Wracamy.

Potwierdziła i dodała mocy w silniki.

Krążyli w górze, podziwiając wyniki swej pracy. Nieźle, jak na amatorów.

Angela spędziła cały wieczór na analizowaniu wyników nadesłanych z Ashley Tee. Bez przerwy przesuwała rzędy cyfr, przełączała obrazy i coś do siebie mruczała.

— Coś nie tak? — zainteresowała się Hutch.

— Tamte dwa — odparła. — Nie ma sposobu na to, by wyjaśnić ich istnienie. I chodzi mi po głowie taka myśclass="underline" jak będziemy wyglądali, jeśli przepuścimy te dwa, a kolejny nie nadleci?

— Na idiotów? — podpowiedziała Hutch.

— W najlepszym wypadku. Mamy tutaj ogromnie ważne odkrycie. Bez względu na to, czym one są, naruszają prawa fizyki. Ten, który się do nas zbliża, najwyraźniej minie sobie słońce i poleci dalej jak gdyby nigdy nic. Rozumiesz, te obiekty naprawdę podróżują. — Chwilę milczała. — Nie wiem, jakim cudem się nie rozpadną.

— Co ty sugerujesz, Angelo?

— Uważam, żebyśmy zaaranżowali wszystko tak, żeby rzucić na niego okiem z bliska, kiedy będzie nas mijał.