Выбрать главу

— To skręca — rzuciła. — Niech mnie diabli. Toto zmienia kurs. Chyba dlatego był cały ten wcześniejszy ruch. Odrzucało część materiału w kosmos.

— Czy w ogóle coś takiego jest możliwe? — zapytała Hutch. — Jak rozumiem, naturalne ciała nie wyrzucają balastu, prawda?

— Same z siebie — nie.

Za oknami ziemia — pusta, zimna i nieludzka, zalana rubinowym światłem — wyglądała tak, jakby wszystko mogło się tu wydarzyć.

— Gdzie teraz leci? — zapytał Carson.

— Bo ja wiem. Nie będę mogła nic powiedzieć, dopóki nie ukończy manewru. Ale jak dotąd, odwróciło się naprzeciw projektowanego toru Ashley. A właściwie w naszym kierunku. — Próbowała ustrzec się dramatycznego tonu, ale ciężko było nie wykrzyczeć im tego w twarz.

— Jesteś pewna? — To głos Hutch.

— Jestem pewna, że odwraca się w naszym kierunku.

Przez długi czas nikt nic nie mówił.

Na jednym z ekranów pojawiła się twarz Hutch. To dobrze. Potrzebowali teraz widzieć się nawzajem.

— Cholera jasna! — rzuciła. — Czy to możliwe, żeby to coś wiedziało, że tu jesteśmy?

— I co to właściwie jest, do diabła?! — dorzucił Carson.

— Takie pytanie zadajemy sobie od samego początku, nieprawdaż? — odpowiedziała mu Angela.

— Lepiej dajmy znać na Ashley — podsunęła Hutch.

— Właśnie czekam na połączenie.

Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie.

— Może powinniśmy pomyśleć nad tym, jak by się stąd zmyć — powiedziała w końcu Hutch.

Carson położył jej dłoń na ramieniu, ale nie odezwał się ani słowem.

Angela myślała podobnie. Ale nie powinni się zanadto spieszyć z wyciąganiem ostatecznych wniosków. Ciała niebieskie nie uganiają się przecież za ludźmi.

— Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę — odezwała się — ale mamy przed sobą tatusia tych anomalii. Wszyscy przejdziemy do historii.

— Byle nie za szybko — ostudziła ją Hutch.

— Angelo. — Na ekranie ujrzeli wyraźnie zakłopotanego Draftsa. — Nie wiem, dokąd zmierza to coś, ale wyraźnie nie tam, gdzie mieliśmy się spotkać. Obraca się w stronę naszego toru, a my nie możemy na tyle szybko wyhamować, żeby przystosować swój kurs. Bez względu na to, jaki się w końcu okaże. Musimy wykonać pętlę i próbować jeszcze raz. To chyba będzie prawdziwy maraton. Potrzebujemy kilku dodatkowych dni, żeby się z nim zrównać. Nie mogę podać żadnych szczegółów, dopóki sprawy tutaj się nie ustabilizują. Zgłoszę się do was, jak tylko będziemy wiedzieli, co jest grane.

Angela prezentowała teraz sobą swoiste studium frustracji.

— Coś mi się nie zgadza — oznajmiła. — Przedtem ledwie starczało im czasu, żeby do niego dobić, a teraz zakłada, że w ciągu kilku dni będzie mógł zrobić pętlę i jeszcze się z nim zrównać?

— Chyba po prostu wszystkiego dokładnie nie przemyślał — próbował wyjaśniać Carson.

— Załóżmy. Ale może też wiedzieć coś, o czym my nie mamy pojęcia.

— Gdyby tak było, czyby nam o tym nie powiedział?

— Jasne. Chyba że przypuszczał, że my mamy te same informacje co oni.

— Zapytaj go.

— Może nie ma takiej potrzeby. — Angela jeszcze raz zaczęła przeglądać dane liczbowe i zleciła ich analizę komputerowi. W tym samym czasie zauważyła, że poziom zapasu energii spadł do granic marginesu bezpieczeństwa. — Koniec, dzieciaki — oznajmiła. — Zdejmujemy siodła. Wracamy do domu.

Po drodze niewiele ze sobą rozmawiali, ale kiedy tylko znaleźli się w schronie, Angela powiedziała im, co wiedział Drafts.

— Ono zwalnia. Zaciągnęło hamulce.

— I dlatego się rozpada — domyśliła się Hutch.

— Chyba tak. Wbrew pozorom, trzyma się w sobie dość ciasno, jeśli wziąć pod uwagę, czego potrafi dokonywać. Ale taki manewr to trochę za wiele, nawet jak na mechanizm, będący w stanie utrzymać to wszystko w kupie.

Carson zadał pytanie, które zapewne nurtowało wszystkich:

— Czy to jest obiekt naturalny?

— Oczywiście, że tak — odpowiedziała mu Angela, kierując się raczej zdrowym rozsądkiem niż rzeczywistym przekonaniem.

— No to jak może zmieniać kierunek? — zapytała Hutch. — I skąd ma ten jakiś tam mechanizm hamulcowy?

— Może coś z zewnątrz wywiera na to silny wpływ — zastanawiała się Angela. — Może jakieś ciało supergęste.

— Naprawdę myślisz, że tak właśnie się dzieje? — zapytał Carson. Zrzucił już kurtkę i zabierał się do przygotowywania kawy.

— Nie. — Byłyby przecież jakieś inne tego efekty, wcześniejsze wskazówki, nieregularności w orbitach. A tu nic. — Nie — przyznała. — Nie mam na to wyjaśnienia. Ale nie musimy od razu zakładać istnienia jakiegoś pełnego złej woli sprawcy.

— A kto mówi o złej woli? — zapytała Hutch.

Wymienili między sobą spojrzenia, a Angela pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi.

— Ono na pewno na coś reaguje. Musi tak być. Może to pola magnetyczne. Może gdzieś miał miejsce jakiś słoneczny wybuch. Trudno cokolwiek powiedzieć, siedząc tu na dole. — Wzruszyła ramionami. — Będziemy musieli poczekać, aż sami się przekonamy.

— Angelo — zaczęła Hutch — czy to coś rzeczywiście przypomina obłok? Pod względem składu chemicznego?

— Tak — odparła. — Jest skonstruowane z tej samej mieszanki co wielkie obłoki, które później kondensują się w gwiazdy: cząsteczki żelaza, węgla, krzemianów, wodoru i formaldehyd. A w środku jest pewnie ogromna bryła żelaza lub skały.

Hutch skosztowała łyk kawy. Miała cynamonowy posmak.

— W glebie dookoła Oz było duże stężenie formaldehydu — powiedziała.

— Nie wiedziałam o tym — zdziwiła się Angela. — Naprawdę?

— Tak, to prawda.

Spojrzała w kierunku słońca, które wciąż jeszcze stało wysoko na południowym zachodzie. Było tylko odrobinę bliższe linii horyzontu niż kiedy tu przylecieli.

— No to w jaki sposób może hamować? — jeszcze raz zapytała Hutch.

Angela zastanawiała się przez chwilę.

— Jeden sposób to ten, który przedtem widzieliśmy — odrzucenie części budulca na zewnątrz. Tak jak w rakietach. Inny sposób polega na manipulowaniu polami grawitacyjnymi.

— Ale czy to w ogóle możliwe? — zastanawiał się Carson.

— Dla nas nie. Ale jeżeli jest możliwa antygrawitacja, a wszelkie dowody wskazują, że jednak jest, wtedy odpowiedź brzmi: tak, to się da zrobić. — Angela na kilka chwil zapadła w głębokie milczenie. — Słuchajcie: trzymajmy się rzeczywistości. Samo tylko istnienie tego czegoś zakłada całościową manipulację grawitacją, siłami ciążenia i prawie każdą cholerną inną siłą, jaka przychodzi mi na myśl. To tak, jakby to coś istniało w jakiejś wymiarowej próżni, w której prawie nic z zewnątrz nie ma na nie wpływu.

— Prawie?

— Tak. Prawie. Słuchajcie — są dwa takie obłoki. Załóżmy, że oba podróżowały z taką samą prędkością, kiedy weszły w ten system planetarny. Powinny się były rozpaść, ale się nie rozpadły. Tamten po drugiej stronie słońca porusza się wolniej niż ten tutaj. Właśnie tak jak być powinno, ponieważ musi zwalczyć solarne przyciąganie, a to nasze dzieciątko tutaj przyspiesza, bo porusza się w kierunku słońca i jest przez nie ciągnięte. Tak więc jakieś wpływy na pewno są. Ale nie pytajcie mnie, co to wszystko znaczy.

Angela odsunęła się od ogólnej rozmowy, zatapiając się po raz kolejny w analizie odczytów i obrazów. Warkocz komety, który zgodnie z prawami fizyki wiódł za sobą cały obiekt, coraz trudniej było teraz dostrzec, w miarę jak jej głowa obracała się w ich kierunku. Ostatnie jego szczątki dosłownie znikały teraz za czerwoną płaszczyzną obłoku. Po dłuższej chwili zwróciła się do nich ponownie.