Statkiem szarpały gwałtowne wiatry. Hutch, siedząc w tyle zastanawiała się, czy będą w stanie utrzymać się w powietrzu. Obserwowała obrazy napływające z Knappa.
— Gazowy olbrzym rozrywa go na części — powiedziała, próbując przekrzyczeć szum wiatru. — Jeśli dopisze nam szczęście, nie pozostanie z niego nic, zanim tu dotrze.
— Nie bądź zbyt pewna — zgasiła ją Angela. — To wszystko jest jak chińska układanka. Nie rzuciło wam się w oczy nic szczególnego? Carson pociągnął spojrzeniem po monitorach.
— Czy nie rzuciło mi się w oczy nic szczególnego?! — Z ledwością zdusił śmiech.
Nie raczyła tego zauważyć.
— Nie ma wstrząsów — objaśniła.
— Nie nadążam.
Ale Hutch złapała w lot.
— Jest o piętnaście godzin stąd. Czy tutaj są jakieś płyty tektoniczne?
— Tak.
Obrzuciła Carsona wymownym spojrzeniem.
— Ciało niebieskie w takiej odległości wznieciłoby niezłe piekło w tutejszej tektonice. Zgadza się?
— Zgadza się. — Angela stuknęła parę razy w klawiaturę w poszukiwaniu innych danych. — A przynajmniej powinniśmy tu mieć kilka solidnych fal. — Bagnisko ustępowało miejsca błotnistego koloru morzu. O brzeg uderzały leniwie gęste, powolne fale. Parę metrów nad nimi skała była wyraźnie odbarwiona.
— To tylko fale przypływu — orzekła. — Nie wygląda to na nic szczególnego.
— Ale o co wam chodzi? — zniecierpliwił się Carson.
— Chodzi nam o to, że oceany, nawet takie oceany jak te, powinny już wyskakiwać ze swoich niecek. Czekajcie. — Połączyła się z Knappem i poprosiła Davida o odczyt na temat pozycji satelitów. W oczekiwaniu na dane sama wyszukała cały plik na temat gazowego olbrzyma i towarzyszącej mu rodzinki księżyców. Ustaliła orbity, obliczyła prędkości i skalkulowała pozycje lunarne.
Kiedy ze statku zaczęły napływać żądane informacje, natychmiast porównywała je z tym, co sobie przygotowała.
Tau, karłowaty kawał skały na obrzeżach systemu, obsunął się w swojej orbicie. Ale tylko o czterysta kilometrów — nic znaczącego. Rho znajdowała się dwieście kilometrów dalej niż wskazywały obliczenia tyczące jej pozycji. Wszystko inne było mniej więcej zgodne z wyliczeniami.
Słońce ponownie wschodziło, kiedy statek się z nim zrównał. Sunęli teraz nad benzynowym mokradłem. Za nimi płonęło niebo.
— To nie jest ciało stałe — orzekła Hutch.
— Zgadza się — oznajmiła z ostateczną pewnością Angela. — To mimo wszystko obłok pyłu. Gdzieś w środku może być jądro z czegoś stałego, ale musi być malutkie.
— Ale skała — wtrąciła Hutch — nie jest w stanie utrzymać tego wszystkiego w kupie.
— Zgadza się, Hutch. Znajdź to spoiwo, a zarobisz sobie na Nobla.
To coś na monitorach wyglądało jak gość rodem ze starych baśni. Posłaniec od Wszechmogącego. Carson rozmyślał nad tym, jak mogło wyglądać niebo nad Egiptem podczas pierwszej Paschy. Jaka była pogoda w Sodomie? Co zobaczyli patrzący z murów Jerycha?
Jakiś instynkt mówił mu, że oto zbliża się nadprzyrodzone. Właśnie tutaj, ścigany przez wyraźnie rozzłoszczoną kosmiczną anomalię, obserwując, jak się zbliża, Carson przeżywał doznania natury religijnej.
Nie czynił nawet starań, by strząsnąć je z siebie wzruszeniem ramion, raczej cieszył się nimi z pewną agresywną pasją, zastanawiając się w duchu, dokąd go to wszystko doprowadzi. Czy jest możliwe, by istniały rzeczywiste istoty obdarzone kosmiczną potęgą? Jeżeli teraz stoją twarzą w twarz zjedna z nich, niepokojące jest to ich chorobliwe zainteresowanie prymitywniejszymi rodzajami istnień. Durnowate bóstwo pędzone nienawiścią do kątów prostych. Przynoszące solidne kłopoty tym wszystkim, którzy przeciwstawili się boskiemu nakazowi, by wznosić budowle wyłącznie o kształtach okrągłych.
Przeanalizował religijną i heroiczną twórczość z Noka oraz z Quraquy, zanotowaną w zapiskach Maggie, szukając jakichkolwiek korelacji. No i znalazł. Tu przedstawiono demona-obłok o przerażającym wprost podobieństwie do tego, co widział teraz na niebie. Tam mroczne bóstwo o czerwonych oczach i złowrogich szponach, wyłaniające się prosto z burzy.
Przez nasączone oparami benzyny niebo przetoczyła się błyskawica. Szyby statku spłukiwały strugi etylinowego deszczu, które przywierały potem do skrzydeł. Angela chętnie umknęłaby wyżej, poza warstwę atmosfery, ale odczuwali bardzo silne turbulencje, które ciągle się wzmagały. Nie była pewna, czy w odpowiedniej chwili uda jej się bezpiecznie zejść na dół.
Wszystko to budziło na przemian grozę i radosne uniesienie. Wahadłowcem szarpało i rzucało na wszystkie strony. Kiedy nie borykała się ze sterami, pozwalała się unieść marzeniom o sławie. Odtąd zawsze będzie kojarzona z tym zjawiskiem. Może nawet pewnego dnia nadadzą mu nazwę brzmiącą jak jej nazwisko: Morgan. Z lubością powtarzała je sobie raz po raz. W wyobraźni słyszała, jak przyszli naukowcy mówią swoim seminarzystom: „Zakłada się istnienie kilku odrębnych rodzajów morganów”.
No, może zresztą nie.
Carson wyimaginował sobie falę smoczych obłoków, długą może na całe tysiące lat świetlnych, która nadpływa z Próżni jak nieodparty, diaboliczny przypływ. Zatapia całe światy z precyzją zegarka. Wpompowywana w układy regularnie jak bicie kosmicznego serca. I to niejedna — trzy fale. A może i tysiąc fal, których grzbiety oddalone są od siebie o 108 lat świetlnych.
W jakim celu?
Czy to się dzieje wszędzie? Wzdłuż całego Ramienia? A po drugiej stronie Galaktyki?
— Ten wielki teleskop.
Hutch podniosła na niego wzrok.
— Słucham?
— Myślałem o tym teleskopie na Beta Pac. Był nakierowany na Obłoki Magellana.
— I wiesz, dlaczego?
— Może. Twórcy Monumentów wiedzieli o tych smokach. Czy nie sądzisz, że próbowali się dowiedzieć, czy istnieją gdzieś bezpieczne miejsca? Gdzieś poza naszą Galaktyką?
Hutch wsłuchała się na chwilę w bicie własnego serca.
— Dobre pytanie — odparła w końcu.
Od strony słońca zbliżał się Knapp. Carson bez przerwy gadał z Davidem Emory. Pomimo opóźnień rozmowy te były w stanie oderwać na chwilę jego myśli od przerażających rzeczy, które działy się dookoła na zalanym ogniem niebie. Emory pytał go o wszystko: o warunki w mieście nad zatoką; o to, co widzieli na stacji kosmicznej; o to, jak znaleźli smoka. Wyraził żal z powodu śmierci ich współtowarzyszy. Znał Maggie osobiście, pracował z nią i szczerze podziwiał.
— George’a nie udało mi się poznać — powiedział. Potem Carson zamienił się miejscami z Hutch. W kabinie Angela zapytała, czy nie wie, dlaczego Emory tak o wszystko wypytuje.
— Chyba myśli, że nie wyjdziemy z tego żywi — domyśliła się. — Nie chce, żeby zostały po nas jakieś nie wyjaśnione tajemnice, więc próbuje zawczasu uzyskać wszystkie odpowiedzi.
Zostawili smoka za sobą — podobnie jak i słońce — przesunąwszy się w strefę nocy. Ale na całym horyzoncie kładł się niesamowity ognisty poblask. Pod nimi przesuwały się kolejne pasma lądu, miękkie i błyszczące od pokrywającego je śniegu.