Metanowe morza na Delcie wyskoczyły w górę i zalały okoliczne niziny. Nagłe skoki ciśnienia wywołały wiatry o sile huraganów, które przelatywały z rykiem przez cały glob. Wszędzie panował teraz środek nocy.
Z nieba sypały się bryły skalne i lodowe. Ich ogniste szlaki rozświetlały cały panujący dookoła chaos. Na ogół były małe, zbyt małe, by mogły przedostać się nawet przez tak rzadką atmosferę jak tutejsza. Zarywały się w lodowe pola lub wznosiły fontanny na morzach i mokradłach.
Wybuchły wulkany.
Na równinie Hutch, Angela i Frank siedzieli skuleni w wahadłowcu. Czekali na potworne zderzenie, od którego rozpadnie się cały ten świat — kiedy runie na ziemię jądro tego czegoś. Bo przecież musi w końcu spaść. Angela, wbrew wszystkim swoim uspokajającym stwierdzeniom, tak naprawdę myślała.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Łomotały nimi porywy wichru, a z nieba lały się czarny deszcz, lód i gęsty popiół.
Nad nimi z hukiem gorzała noc.
W końcu zaczęli się przekonywać, że najgorsze mają już za sobą, że huraganowe wiatry tracą powoli na gwałtowności. Że naprawdę przeżyją, muszą tylko wydostać się z rejonu burzy. Wreszcie zaczęły im się rozwiązywać języki. Powolutku wkradała się atmosfera nerwowej i ostrożnej radości. W ciemnościach coś waliło, pękało i wybuchało. Ale oni istnieli. Milcząc pogratulowali sobie własnego szczęścia. Powracającą z wolna otuchę spotęgował fakt, iż wydawało im się, że w powodzi płynących z głośników szumów usłyszeli głos Janet.
Światła nawigacyjne pojazdu umieszczone były nisko na pokrywie silnika i na kadłubie z tyłu, za kabiną pilota i za skrzydłami. Od czasu do czasu Angela oczyszczała je ze śniegu i włączała. Wokół nich narastały wielkie zaspy.
— Mogę się z tobą założyć, Frank — rzuciła znienacka Hutch.
— Ale o co?
— O to, że kiedy zaczniemy odczytywać historię Twórców Monumentów, odkryjemy, że wielu z nich udało się zwiać.
— Co masz na myśli?
— Opuścili Galaktykę. Prawdopodobnie udali się do któregoś z Obłoków Magellana. Tam, gdzie nie będą mieli tych rzeczy.
— Możliwe. A po drodze zabawiali się ściąganiem ich na głowy wszystkich prymitywów, jakich udało im się spotkać. Nie wierzę, żeby Twórcy Monumentów byli przyzwoitymi stworzonkami.
— A ja myślę, że się bardzo mylisz — odparła.
— Dlaczego?
Ujęła go za przegub.
— Oz to była sztuczna przynęta.
Przysunął się do niej bliżej.
— Powiedz jeszcze raz.
— Frank, to wszystko były sztuczne przynęty. Te sześcienne księżyce. Oz na Beta Pac. Miały odciągnąć od nich to coś.
— Jeżeli rzeczywiście tak było — odparł — to chyba nie bardzo się spisały.
— Nie bardzo. Myślę, że zrobili, co tylko w ich mocy. Ale masz rację — nie zadziałało. W końcu Twórcy Monumentów nie potrafili obronić nawet siebie.
Przysiadł na podłodze przy jej fotelu.
— Myślisz, że oni też oberwali przez coś takiego?
— Myślę, że oberwali dwa razy. Cywilizacja międzygwiezdna prawdopodobnie dość mocno. Przeszli załamanie. Może uciekli. Nie wiem. Może się wydostali i polecieli na Mały Obłok Magellana. Uciekli przed tym czymś, bo nie dało się tego oszukać i nie dało się tego powstrzymać.
— A co z tą stacją kosmiczną? — zapytał. — Jak myślisz, co tam się mogło stać?
— To rozbitkowie. Ci, którym udało się przetrwać i zbudować wszystko od nowa. Ale po raz drugi nie udało im się dojść aż tak daleko. Nie weszli w fazę międzygwiezdną. Może to była już cywilizacja całkiem innego typu. Może zbyt wiele utracili. Znaleźli się właśnie u progu ery kosmicznej, kiedy fala powróciła. — Cieszyła się teraz, że kryje ją mrok. — Frank, pomyśl tylko, jaką musieli mieć technikę u szczytu swego rozwoju. I o ile wcześniej dostali ostrzeżenie. Może nawet o tysiące lat. Wiedzieli o tym czymś i próbowali pomóc, gdzie tylko mogli. Ale masz absolutną rację — nie udało im się.
— Ten drań robi się trochę za wysoki — wtrąciła Angela. — Chyba lepiej będzie nieco się przemieścić. Nie chcemy przecież, żeby nas tu zasypało.
— Zróbmy tak — zgodził się Carson.
Podniosła wahadłowiec w górę. Uwolnione światła nawigacyjne rozlały się blaskiem po czarnym śniegu. Wiatr zakołysał statkiem i omiótł go do czysta.
Mrok przeszyła błyskawica. Oszacowali czas do odległego huku gromu, biorąc pod uwagę specyfikę tutejszego ciśnienia. Był jakieś dwanaście kilometrów od nich. Angela przezornie opuściła wahadłowiec z powrotem na ziemię.
Rozdzielili między siebie kubki z kawą.
— Wszystko pasuje — odezwał się Carson. — Przez cały czas wiedzieliśmy, że tamtym udało się z tego wyjść. Z wyjątkiem, jak przypuszczam, populacji miejskich. — Spojrzał przenikliwie na Hutch. — Myślę, że masz rację. Z tym Oz. Kiedy na to wpadłaś?
— Parę godzin temu. Nie mogłam uwolnić się od myśli, jak bardzo Oz przypominało miasto. Kogo próbowali oszukać? — Leciutko musnęła wargami policzek Carsona. — Mam wątpliwości: oni rozumieli, czym jest to coś? I skąd się zjawia?
— Zastanawiam się — wtrąciła Angela — czy w ten właśnie sposób biorą swój początek wszelkie zorganizowane religie? Roześmieli się. Kolejna błyskawica — tym razem bliżej.
— Może powinniśmy zwrócić baczniejszą uwagę na tę burzę — zasugerowała Hutch.
Angela pokiwała głową.
— Rzeczywiście, wygląda na to, że idzie w naszą stronę.
Kolejny grom ześliznął się ku ziemi, rozświetlając swoim światłem kabinę.
— Chyba nas widziało — szepnęła Hutch.
— Hej! — Angela złapała ją za ramię. — Nie dajmy się rozszaleć wyobraźni.
— To są tylko błyskawice — szepnął Carson.
Na wszelki wypadek Angela znów zapuściła silniki.
— Jaki mamy zasięg sensorów? — zapytała Hutch.
— Zerowy. Jeśli trzeba będzie lecieć, to polecimy na ślepo.
Między niebem a ziemią wykwitła kolejna błyskawica. Przed oczyma stanęła im na krótko płaskorzeźba z pola i wzgórz i zaraz zniknęła z powrotem w ciemności. W górze przetoczył się grzmot.
— Rzeczywiście idzie w naszą stronę — wyszeptała Angela.
— Nie sądzę, żebyśmy mieli ochotę latać przy takim wietrze, jeżeli da się tego uniknąć — powiedział Carson. Chciał jeszcze coś dodać, gdy pojawiła się kolejna ognista kula. Przecięła niebo z prawa na lewo, potem zatrzymała się i zaczęła coraz bardziej jaśnieć.
— Cholera! — pisnęła Angela. — Odwraca się do nas! — Jednocześnie szarpnęła dźwignią, a wahadłowiec wyskoczył w powietrze. Dookoła ryczał wiatr. To coś przed nimi w mroku rozjarzyło się jak białobłękitna gwiazda przechodząca w supernową.
— Pozapinać się — zawołała Hutch, wślizgując się w swoją uprząż i włączając pole energetyczne. Carson próbował złapać się uchwytu.
Hutch przypięła Angelę w fotelu, odcięła drzwi do ładowni, gdzie siedział Carson. Potem zatrzasnęła swoje własne zabezpieczenia.
— Frank?
— U mnie w porządku — usłyszały. — Zmywajmy się stąd.
Angela podkręciła silniki, wahadłowiec skoczył w górę i jednocześnie w przód, a białe światło przemknęło tuż pod nimi. Usłyszeli później huk i odczuli falę uderzeniową, a doszli do siebie akurat na czas, żeby zdążyć zobaczyć wzbijający się w niebo wielki, biały gejzer.