Hutch obejrzała się na Angelę.
— Dość dziwny meteor.
Tamta skinęła głową.
— Też mi się tak wydaje.
Wicher wlókł ich ze sobą, szarpał nimi po całym niebie.
Angela próbowała właśnie zejść jak najłagodniej z powrotem na ziemię, kiedy tuż obok nich uderzył piorun, a noc wypełniła się światłem. Cała elektronika wysiadła, a statek zatoczył się gwałtownie. Do kabiny zaczął sączyć się dym.
Angela włączyła urządzenia przeciwpożarowe, wywalczyła niemal poziomą pozycję statku i jeszcze raz próbowała poderwać go w górę.
— Na górze bezpieczniej — wyjaśniła.
— Nie — sprzeciwił się Carson. — Na dół. Sprowadź nas na dół.
— Frank, przecież musimy jakoś manewrować. Na dole znaczymy tyle co kulawa kaczka.
— Zrób to, Angelo. Zabierz nas na dół.
— Zwariowałeś — oznajmiła Hutch. Angela była wyraźnie zdezorientowana.
— Ale po co?
Trzasnął kolejny grom.
— Zrób, co mówię — powtórzył Carson. — I to jak najszybciej. Hutch obserwowała go w monitorze. Ściągał do kupy wszystkie zbiorniki powietrzne, jakie mieli.
Angela pchnęła drążek do przodu.
— Musimy próbować wyjść ponad to wszystko — sprzeciwiła się.
— A jak masz zamiar przejść nad te niby-meteory? — dopytywał się Carson.
Lampki kontrolne zamigotały, po chwili wróciły do normy. Coś wybuchło w tyle i cały pojazd wypełnił się hukiem. Zaczęli spadać.
— Mamy dziurę! — wrzasnęła Hutch.
Angelę zarzuciło na lewo, trzasnęła w konsoletę nawigacyjną.
— Tylne stabilizery po prawej nie działają — poinformowała. Wśród szaleństwa uciekającego powietrza, wyjącego wiatru, sypiącego się na nich deszczu okruchów skalnych i lodowych zdołała zdobyć się na ironiczny komentarz: — Wygląda na to, że wyszło na twoje. Masz pewne jak w banku, że schodzimy na dół.
Niebo znów rozdarła błyskawica.
— Pięćdziesiąt metrów — orzekła Angela.
Opadli w podskokach z powrotem na swoją równinę, wyrzucając w górę fontanny śniegu i sadzy. Kolejny meteor gnał po niebie z tyłu za statkiem. Patrzyli, jak przystaje i zaczyna się rozjaśniać.
— Wychodzimy — krzyknął Carson.
Angela zaczęła protestować, ale Hutch sięgnęła przez nią i wcisnęła dekompresję.
— Będzie dobrze — powiedziała.
Złapali zbiorniki powietrza i wywlekli je na zewnątrz, kiedy tylko otworzył się luk. Hutch zwaliła się w śnieg, wstała i natychmiast ruszyła dalej.
Carson szedł tuż za nią.
— Biegiem! — krzyknął. Niósł trzy zbiorniki, upuścił jeden, ale nie wrócił, żeby go podnieść.
Ognista kula nadlatywała teraz z północy, znad pasma wzgórz.
Puścili się pędem. Śnieg pokrywała zlodowaciała skorupa, która zapadała im się pod nogami. Hutch znów upadła. A niech to.
Tylko nie puścić zbiorników!
— Jesteś pewna, że on wie co robi? — rzuciła w biegu Angela.
— Tak — odparła Hutch. — Tak mi się wydaje. Nie stawaj.
Kobiety ze wszystkich sił starały się zwiększyć odległość między sobą a wahadłowcem. Carson biegł tuż przy nich.
Meteor wlókł za sobą ognisty pióropusz. Kilka kawałków oderwało się i spadło na ziemię.
— Paść! — krzyknął Carson. Rzucili się w śnieg.
Meteor z rykiem trzasnął wprost w wahadłowiec. Bezbłędny strzał.
Ziemia ugięła się, lodowy krajobraz pojaśniał na okamgnienie, a po nich przetoczył się huragan śniegu i skrawków ziemi. Hutch czuła, jak o jej pole uderzają kamienie i ziemia.
Kiedy wszystko się uspokoiło, Carson włączył latarkę. Tam, gdzie przedtem stał wahadłowiec, widniał teraz potężny krater.
Angelą wstrząsały dreszcze. Spojrzała w niebo, potem na latarkę.
— Na litość boską — szepnęła — wyłączże to.
Carson posłusznie wyłączył.
— Jak sobie życzysz — powiedział. — Ale myślę, że teraz nic już nam nie grozi.
Kobieta próbowała zagrzebać się w śniegu, ukryć gdzieś przed tymi chmurami.
— Jemu nie chodzi wcale o nas — powiedział do niej Carson.
— Jak możesz tak mówić? — oburzyła się Angelą. Kolejna błyskawica.
— Kąty proste — odparł. — Chciało dopaść wahadłowiec. To twoje latające pudełko.
Przez kilka następnych godzin niebo oczyszczało się z nadmiaru ładunków elektrycznych. Siedzieli w milczeniu, patrząc, jak burze powoli słabną.
— Myślę, że wiem, dlaczego używali wizerunku Twórcy Monumentów do portretowania śmierci — odezwał się Frank.
— Dlaczego? — zaciekawiła się Angelą.
— Zgodnie ze starą zasadą, wieszają posłańca. Twórcy Monumentów najprawdopodobniej nie mieli żadnych skrupułów, żeby wylądować, przedstawić się grzecznie i poinformować Quraquatczyków, na czym polega problem. — Uśmiechnął się. — Wiecie, Richard miał rację. Nie ma obcych. Wszyscy oni okazują się w końcu bardzo ludzcy.
— Jak George — powiedziała Hutch.
Carson podciągnął kolana i oplótł je ramionami.
— Tak — potwierdził. Potem spojrzał na Angelę i wyjaśnił: — Nie mogli powstrzymać tego draństwa, więc dla odwrócenia uwagi stosowali przynęty. Chcieli podać im jakiś inny obiekt do ataku.
— Wiecie, coś mi właśnie przyszło do głowy — powiedziała Angela. — To coś — machnęła ręką w ogólnie pojętym kierunku nieba — to część fali, która uderzyła w Beta Pac około 5000 p.n.e., w Quraquę około 1000 p.n.e., a w Nok około 400 n.e. Mniej więcej. Zgadza się?
— Tak — potwierdził Carson.
— Leci w kierunku Ziemi. — Była wyraźnie zaniepokojona. Carson wzruszył ramionami.
— Mamy dziewięć tysięcy lat, żeby się nią zająć.
— Wiesz — dodała Hutch — Janet wspomniała kiedyś, że być może mamy już za sobą jedno bezpośrednie spotkanie z czymś takim. Sądzi, że dane fali A zgadzają się czasowo z Sodomą.
Angela przymrużyła oczy.
— Sodoma? Możliwe. — Przygwoździła Carsona wąskim uśmieszkiem. — Ale nie jestem pewna, czy mamy aż tak dużo czasu, jak myślisz, Frank. Wciąż jeszcze jest tutaj fala B.
Hutch przysunęła się bliżej swych towarzyszy. Fala B, ta, która nawiedziła Beta Pac w 13 000 p.n.e., Quraquę cztery tysiące lat później, będzie teraz stosunkowo blisko Ziemi.
— Jakiś tysiąc lat — powiedziała głośno.
— No cóż — Carson zbagatelizował sprawę. — Dziewięć tysięcy czy jeden, to i tak wydaje mi się, że mamy jeszcze mnóstwo czasu.
Po twarzy Angeli przemknął nagły cień.
— Podejrzewam, że właśnie coś takiego musieli sobie powtarzać Twórcy Monumentów.
PLIK SIECI BIBLIOTECZNEJ
Nie powiódł się ani jeden eksperyment mający na celu uzyskanie próbek z wnętrza Obłoku Omega. Do czasu kiedy piszę te słowa, nie udało się także przesiać sygnałów na wskroś przez ten obiekt. (Zobacz: wspaniała monografia Adńana Clementa „Zagadka Omegi”, cytowana w całości w Dodatku, str. 111, w którym przedstawiono światłą dyskusję na temat związanych z tym problemów teoretycznych.)
Jedyne próby wprowadzenia statku z ludzką załogą poza zewnętrzne warstwy obiektu zostały przeprowadzone 3 i 4 lipca 2211 przez Meg Campbell na Pasguarelli. Campbell wykonała dwa kolejne zejścia na głębokość 80 i 650 metrów. Z trzeciej próby nie udało jej się powrócić.