Od Henry’ego.
Dziwne.
Zapalił lampę i zasiadł za biurkiem.
Richardzie,
To, co tu załączam, znaleźliśmy w Świątyni Wiatrów. Szac. wiek 11 000 lat. To tablica siódma z dwunastu. Mit o Tullu. Frank sądzi, że to ma związek z Oz. Data się zgadza, ale coś mi się nie chce wierzyć. Coś ci przychodzi do głowy?
Oz?
Następna strona to rysunek bas-reliefu. Wyidealizowana sylwetka Quraquatczyka i postać w długiej szacie. Strona trzecia to zbliżenie rysów tej ostatniej.
Richard odstawił szklankę i zapatrzył się w zdumieniu. To przecież Lodowa Istota.
Nie. To nie ona.
Zrobił trochę miejsca na biurku i zaczął przetrząsać wszystko w poszukiwaniu szkła powiększającego. Skąd to było?! Ze Świątyni Wiatrów. Oz… Ta struktura na księżycu Quraquy to anomalia, nie miała nic wspólnego z Wielkimi Monumentami poza tym, że też nie można jej było w żaden sposób wyjaśnić. Nikt nie snuł na ten temat nawet żadnych przypuszczeń.
A jednak… Znalazł szkło powiększające i przytrzymał je nad obrazem. Zbyt duże podobieństwo, żeby mogło być dziełem przypadku. Ta istota była lepiej umięśniona. Miała szersze ramiona, była bardziej krępa. Męska sylwetka, bez wątpienia. Niemniej, nie mogło być żadnych wątpliwości co do rysów widocznych wśród fałd kaptura.
Ale tutaj to przecież wyobrażenie Śmierci!
Osunął się w fotel.
Najpierw rozważmy zbieg okoliczności. Ktoś kiedyś pokazał mu postać na murach indiańskiej świątyni, która wyglądała zupełnie jak dawno wymarli mieszkańcy Pinnacle.
Ale coś kiedyś musiało przecież nawiedzić Quraquę. Wiemy o tym, bo istnieje Oz. I mamy dowody na to, że mieszkańcy planety nigdy nie osiągnęli takiego stopnia rozwoju techniki, by móc opuścić rodzimy świat.
Ale dlaczego personifikacja Śmierci?!
Pytanie to przyprawiło go o dreszcz.
Wyszukał w komputerze obraz quraquańskiego księżyca. Był jałowy, pozbawiony atmosfery, o połowę mniejszy od Luny. Sto sześćdziesiąt cztery lata świetlne stąd. Niecały miesiąc podróży. Był to nieokreślonego wyglądu światek, pełen kraterów, równin i skalnego pyłu — trudny do odróżnienia od jakiejkolwiek innej księżycowej powierzchni. Z wyjątkiem tego, że znaleziono na nim sztuczną konstrukcję. Richard przeniósł się na zachodnią półkulę — tę, która zwrócona była stale w stronę planety. Odnalazł Oz.
Wyglądało jak ogromne kwadratowe miasto. Ciężkie, szare i bezcelowe, tak daleko odbiegało od dzieł Twórców Monumentów, jak tylko można sobie wyobrazić.
Jednak wielu upierało się przy twierdzeniu, że tylko oni mogli je tam postawić. Richard zwykle odrzucał podobne sugestie, uważając je za absurdalne. Przecież nie wiadomo, kto jeszcze włóczy się po kosmosie. Ale to odkrycie z Tullem dawało do myślenia.
Zadzwonił do Akademii i poprosił o połączenie z komisarzem. Z Edem Homerem łączyła go przyjaźń przez całe życie. On, Richard, i Henry jako jedyni pozostali ze starej gwardii, która pamiętała jeszcze ziemską archeologię sprzed czasów Pinnacle. Razem przebrnęli jakoś przez okres przejściowy i razem zaintrygowały ich milionletnie ruiny. Horner i Wald znaleźli się pomiędzy pierwszymi, którzy wylądowali na Pinnacle. Do dziś dnia kultywują zwyczaj spotykania się od czasu do czasu na wspólnej kolacji.
— Dzisiaj chyba nie idziesz biegać, co, Richardzie? — To miała być aluzja do huraganu. Ed był z nich dwóch tym nieco młodszym. Był duży, zawsze pogodny i jowialny. Miał gęste czarne włosy i brązowe, zbyt szeroko rozstawione oczy, do tego krzaczaste brwi, które ruszały się i podskakiwały, kiedy tylko czymś się podekscytował. Horner sprawiał wrażenie małomównego i nieszkodliwego — kogoś, kogo łatwo usunąć sobie z drogi. Ale ten właśnie miły uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką widzieli u niego niektórzy jego wrogowie.
— Dziś wieczorem nie — odparł Richard. — Zbyt rześkie powietrze na dworze.
Ed uśmiechnął się szeroko.
— Kiedy wpadniesz do starego D.C.? Mary bardzo chciałaby cię zobaczyć.
— Dzięki. Przekaż jej ukłony. — Richard wzniósł kieliszek w stronę przyjaciela. — Nie ma miejsca, w którym znalazłbym się chętniej. Ale na razie chyba nie. Słuchaj, akurat dostałem przekaz od Henry’ego.
— Tutaj też przysłał to samo. Już to przejrzałem. Coś na temat Nieubłaganego Żeńcy?
— Coś na temat Twórców Monumentów — wyjaśnił Richard. Ed poruszył się niespokojnie.
— To mamy problem — powiedział. — Wiesz, że niedługo na Quraquie wyciągamy korek.
Richard wiedział o tym doskonale. Quraqua była pierwsza w kolejce do terraformacji. Miała być Nową Ziemią. (Żaden inny świat nie dawał nadziei na utrzymanie przy życiu osadników — z wyjątkiem Inakademeri. Noka. Ale ten rajski ogród stał się już domem innej cywilizacji.) Teraz szerokie lobby najróżniejszych grup interesów zobaczyło w Quraquie laboratorium, miejsce, gdzie można sobie założyć utopię, zacząć wszystko od nowa.
— Kiedy?
— Za sześć tygodni. Może trochę mniej. Henry już dawno miał stamtąd zniknąć, ale sam wiesz, jaki on jest. Do diabła, Richard, kiedy oni zaczną, my skończyliśmy. Na wieki.
No, w każdym razie na jakieś pół wieku na pewno. Dla nich to to samo co na wieki.
— Nie możesz na to pozwolić, Ed. Sytuacja się zmieniła.
— Nie widzę możliwości. Nikogo nic nie obchodzą Twórcy Monumentów. Tak naprawdę, to chyba tylko ciebie i mnie. Ale nie podatników. A już z pewnością nie polityków. A bardzo wielu ludzi ekscytuje się terraformacją. Nie pozwolą na żadną dalszą zwłokę.
— Rozmawiałeś z Casewayem?
— Nie. I nie mam zamiaru. Ten skurczybyk nie podaruje nam nawet jednego dnia. Nie. — Oczy Homera błysnęły gniewem. Richard wyczuł wyraźnie frustrację starego przyjaciela. — Słuchaj, zrobiłbym to, gdybym tylko widział w tym jakiś sens. A może ty byś z nim pogadał?
— Ja?
— Tak. Myśli, że w tej dziedzinie jesteś szychą. Czytał nawet twoje książki. Zawsze mówi o tobie jak najlepiej. Pytał mnie, dlaczego inni spośród nas nie mogą być tacy jak ty. „Wald nie przedkładałby własnych interesów nad wszystko inne” — mówił. Sądzi, że ty masz poczucie przyzwoitości. Najwyraźniej w przeciwieństwie do mnie.
Richard uśmiechnął się szeroko.
— W tej kwestii nie mogę się z nim spierać. — Wicher wył dookoła domu. — Ed, możesz mi załatwić jakiś transport na Quraquę?
— Po co?
— Bo zaczyna nam brakować czasu. Chciałbym zobaczyć tę Świątynię. No i Oz. Możesz to załatwić?
— Wysyłamy pilota po Henry’ego i jego ludzi.
— Kiedy?
— A na kiedy będziesz gotowy?
— Jak tylko ucichnie sztorm. Dzięki, Ed. Kąciki ust Hornera uniosły się nieznacznie.
— Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił.
— Mów.
— Dwie rzeczy właściwie. Chciałbym, żebyś rozważył możliwość porozmawiania z Casewayem. A potem, kiedy będziesz na Quraquie, przypilnuj, żeby Henry zdążył na czas. Okay?
NIE WIDAĆ KOŃCA ŚRODKOWOZACHODNIEJ SUSZY
Małe farmy bankrutują dziewiąty rok pod rząd
NAU i Quebec obiecują pomoc
INFLACJA WZRASTA DO 26%
Październikowe ceny napędzane przez żywność i opiekę medyczną Mieszkania i energia — lekki spadek