— Nie — odparła Kellie. — Nie widzę liny.
Marcel wydał z siebie odgłos zatroskania.
— Jesteś pewna?
— Tak. Nie ma liny.
— W takim razie to musi być jakiś inny system niż te, z których my korzystaliśmy — zauważył Marcel. — Może nie używali lin. Może windy jeździły w górę i w dół na jakiejś szynie magnetycznej.
— Chyba nie — rzekła Kellie. — Ta winda ma linę przyczepioną na górze.
— Jesteś pewna? — spytała Hutch.
— Zwisa z niej parę metrów liny.
XXXII
Wszyscy narzekają na pogodę, a teraz, gdy mamy technologię, która umożliwia zrobienie z tym czegoś, nic nie robimy. Prawda jest taka, że zła pogoda jest potrzebna. O wiele przyjemniej leży się na plaży ze świadomością, że gdzie indziej ktoś moknie w deszczu.
Abel Kinder przyglądał się liczbom płynącym po ekranie. Niedostrzeżony dotąd front wysokiego ciśnienia przemieszczał się nad Ocean Nirwany, by zderzyć się z wyjątkowo niskim frontem na wschodnim wybrzeżu Transitorii. Tornada pędziły w głąb lądu. Huragany omiatały wody, które w normalnych warunkach były za zimne, żeby mógł się nad nimi urodzić huragan.
Wcisnął przycisk Marcela.
— Co masz ciekawego, Abel? — spytał kapitan.
— Pogoda się pogarsza. Kiedy mamy ich zabrać?
— Za dziewiętnaście godzin z groszami.
— I pewnie nie da się nic przyspieszyć?
— Nie ma szans. Odkąd machina ruszyła, nie da się już nic zmienić. Jak to wygląda?
— Kiepsko. Nigdy nie widziałem takich odczytów. Powiedz im, że będzie wiało i padało. Szczególnie wiało.
— Jak bardzo?
— Bardzo.
Tom Scolari i Cleo, którzy z niekłamaną przyjemnością obserwowali, jak asteroida odpływa w noc, zostali zabrani na pokład „Zwicka”. Był to mały, kanciasty statek z mnóstwem anten. Na kadłubie miał błyszczący napis „UNIVERSAL NEWS”.
Janet poinformowała ich, że zostali przydzieleni do pokładowego zespołu Autsajderów.
— Za siedem godzin macie następne zadanie — powiedziała. — A tymczasem możecie trochę odpocząć.
Przyjął ich niski, nierzucający się w oczy człowieczek, który wyglądał na bibliotekarza, i wysoka, smukła blondynka, która zachowywała się jak arystokratka udająca prostego człowieka.
— Nazywam się Jack Kingsbury — rzekł mężczyzna. — Jestem tu spawaczem. — Uśmiechnął się.
Kobieta nazywała się Emma Constantine.
— Miło mi państwa gościć na pokładzie — rzekła z jakimś przesadnym zainteresowaniem. — Wspaniale sobie radzicie. — Miała doskonałą wymowę.
— I, jak przypuszczam, stanowi pani resztę zespołu — rzekł Scolari.
Tak jednak nie było.
— Jestem producentem Augusta Canyona. — Przyjrzała im się uważnie. — Macie jakieś ubranie na zmianę? Do licha, nie potrafię tego zrozumieć. Obiecali mi, że będziecie mieli czyste ubrania.
— Kto obiecał? — spytała Cleo, zanim Scolari zdążył zareagować.
— Mój kontakt na „Wendy”. Chcemy przeprowadzić z wami wywiad. Na żywo. Tylko że wyglądacie na trochę zmiętoszonych. Zobaczmy, czy da się znaleźć coś, co będzie na was pasować…
Marcel stracił kontakt z rozbitkami. Siedział niepocieszony na mostku „Gwiazdy”, a Lori próbowała przebić się do „Tess” przez burze elektryczne, które przetaczały się przez atmosferę.
Pomieszczenia robocze „Gwiazdy” były bardziej luksusowe niż zatłoczony mostek na „Wendy”. Na mostku były skórzane okładziny, delikatne oświetlenie, giętkie ekrany ścienne i fotel kapitana, który byłby całkowicie na miejscu w ekskluzywnym klubie.
Wiedział, dlaczego tak jest. Na „Gwieździe” mostek należał do miejsc udostępnionych do zwiedzania. Była to jedyna operacyjna część wielkiego statku, którą zwiedzali pasażerowie, więc potęga i bogactwo musiały być tam widoczne. Wizyty kończyły się dopiero przy wprowadzaniu ostatecznych poprawek kursowych.
Nicholson drażnił Marcela. Trudno mu było określić przyczynę. Ten facet był przecież przyjacielski. Kiedy już podjął decyzję o wzięciu udziału w akcji, błyskawicznie i skutecznie reagował na wszelkie potrzeby związane z operacją. Robił wszystko, co mógł, żeby Marcel i jego ludzie czuli się wygodnie, i nawet tolerował Beekmana, który czasem potrafił zachować się arogancko. Być może robił wszystko, żeby postępować zgodnie ze stereotypowym wizerunkiem kapitana statku. Mówił, jakby on, Marcel i Beekman działali na jakichś wyższych poziomach niż wszyscy pozostali. Szybko krytykował, był skory do twierdzenia, że ta misja miałaby większe szanse powodzenia, gdyby mieli na pokładzie więcej takich ludzi jak oni sami.
Szczególnie chętnie krytykował ochotników. To przecież amatorzy. Nie można od nich oczekiwać, że zrobią coś dobrze.
Ale ci amatorzy, zauważył kilka razy Marcel, całkiem nieźle sobie radzą.
Podczas krótkiego pobytu na pokładzie „Gwiazdy” Marcel doszedł do wniosku, że Nicholson nigdy nie nauczył się rozróżniać między utrzymywaniem dystansu od swoich oficerów a byciem powściągliwym. Kapitan sprawiał wrażenie samotnego człowieka, który pewnie nie miał żadnych przyjaciół wśród załogi statku.
Beekman i jeden z jego fizyków siedzieli stłoczeni w kącie. Beekman powołał zespół, który analizował kurs, prędkość i kąt walca Alfa po odczepieniu od reszty artefaktu. On i Drummond wykonali wszystkie obliczenia niezbędne do obrócenia walca i ustawienia go tak, by jutro rano o właściwej porze znalazł się we właściwym miejscu nad powierzchnią Deepsix.
Na mostku było kilkunastu zwiedzających, przeważnie otyłe pary w średnim wieku, rozmawiające o kolacji albo wieczornym przedstawieniu w teatrze „Gwiazdy” — miało to być Indygo Barry’ego Englisha. Marcel zasugerował, by odwołali spektakl, bo wieczorem miano dokonywać poprawek kursu, ale Nicholson bał się, że może to wywołać panikę, niezadowolenie czy obrazę. Ruchy statku miały być niewielkie. I oczywiście o wszystkim będzie wiadomo z góry.
Beekman skończył rozmawiać, przeprosił i podszedł do nich.
— Wszystko gra — oświadczył. — Wszystko na swoich miejscach.
— Doskonale — Marcel odsunął się od konsoli, a Beekman zajął miejsce. — Guntherze, jesteście niesamowici, ty i twoi ludzie.
— Dzięki. Martwiliśmy się, że podczas obracania walec zostanie poddany za dużym naprężeniom i gdzieś pęknie. Albo że spawy nie wytrzymają. Ale wygląda na to, że wszystko gra. Myślę więc, że możesz na razie zejść z posterunku.
— Obaj możemy, Gunny. Albo ty. Ty, John i cała armia spawaczy-hobbystów. Kto by pomyślał?
— No, o zasługach będziemy mówili, jak ich stamtąd wyciągniemy. Za dziewięć minut będzie poprawka kursu. Bardzo mała. Nicholson wie.
— Poprawiłeś mi humor, Gunny.
— Nie widać tego po tobie. Co się dzieje, Marcelu? Ta heca z windą?
— Tak. W tej chwili wygląda to dość przerażająco.
— Nic im nie będzie. Kellie ich wyciągnie. Rozmawiałeś z nimi?
— Nie. Nadal nie ma łączności.
Lądownik zajął miejsce z przodu windy. Padał deszcz, dookoła strzelały błyskawice. Kellie w fotelu pilota walczyła z silnym wiatrem, który spychał ją na ścianę.
— Musimy zrobić to szybko, Hutch — rzekła. — Nie wiem, jak długo będę mogła tam wisieć. — Miała na myśli moc potrzebną do unoszenia się.