Выбрать главу

— Dobrze — rzekła Hutch.

— Coś jeszcze. Windy są we wnętrzu konstrukcji.

— Wiemy.

— Dobrze. Więc wiecie, że to plątanina belek, wsporników i płyt. Właśnie ona was podtrzymuje. Muszą tam gdzieś być szyny, bo windy poruszają się w górę i w dół po szynach. Wszystko jest stare i zniszczone. Metal musiał się pokrzywić i dlatego winda nie może zjechać w dół.

— Co ty nam próbujesz powiedzieć, Kellie?

— Jakieś pięćdziesiąt metrów pod wami jest dziura. Jeśli tam zjedziecie, po prostu spadniecie. Do widzenia.

— Doskonale. Na razie wygląda na stabilną. Do roboty.

— Kto pierwszy?

— Randy.

Nathingale spojrzał na nią błagalnie. Twarz miał barwy popiołu.

Co ona ma z nim zrobić? Zostawić go tu? Lądownik opadł trochę, aż ustawił się równo z windą. Kellie otworzyła klapę i MacAllister pokazał im linę.

— Jest przywiązana do wspornika fotela, Randy — powiedział.

Nathingale pokiwał głową niecierpliwie.

— Dobrze.

MacAllister popatrzył na Hutch, od której dzieliło go zaledwie kilka metrów. Też wyglądał na wystraszonego, ale próbował zachowywać się nonszalancko. Czemu nie? W końcu był żołnierzem.

Lądownik wznosił się i opadał, szarpany wiatrem. Podpłynął do windy, po czym oddalił się.

— Nie za blisko — rzekła Hutch.

— Strasznie tu wieje — odezwała się w słuchawkach Kellie.

Mac zwinął linę i ocenił odległość.

— Gotowa, Hutch?

— Tak.

Lina poleciała w jej stronę. Sięgnęła, ale nie udało jej się złapać. Mac znów zwinął linę i spróbował jeszcze raz. Znów nie doleciała.

— Jesteś za daleko — zwrócił się do Kellie.

Hutch usłyszała stłumione przekleństwo. Lądownik oddalił się, ciągnąc linę. Gdy Mac był znów gotowy, podjęli kolejną próbę.

Lądownik unosił się na poduszce powietrznej. Nagle opadł i ku przerażeniu Hutch MacAllister o mało nie wypadł. Nightingale zesztywniał.

— Przeklęty wiatr — rzekła Kellie.

Mac odszedł od włazu.

— Wszystko w porządku, Mac? — spytała Hutch.

— Widziałaś, co się dzieje?

— Tak — odparła Kellie. — Przywiąż się.

Znikł na chwilę, po czym pojawił się obwiązany w pasie liną. Problem oczywiście polegał na tym, że gdyby rzeczywiście wypadł, Kellie nie mogłaby odejść od sterów, żeby mu pomóc, i musiałaby polecieć na dół i wylądować, żeby mógł wsiąść z powrotem.

— Dobrze — rzekł MacAllister zaskakująco spokojnym głosem. — Spróbujmy jeszcze raz.

— To nie takie łatwe — rzekła Kellie. — Jak już złapiesz linę, musisz się naprawdę szybko ruszać.

Hutch zrozumiała. Gdyby podczas całej operacji uderzył silny wiatr, lądownik odsunąłby się, wyszarpując z windy linę wraz z osobą uwieszoną na jej końcu.

Kellie zbliżyła się. Hutch nie spuszczała oczu z Maca, który oceniał odległość. Linę trzymał zwiniętą w prawej ręce. Lądownik obracał się, opadał, wznosił się, aż zbliżył się do niej.

Mac dostrzegł szansę i lina poleciała w jej kierunku. Rozwinęła się; była mokra od deszczu, ale Hutch udało się ją złapać.

— Dobrze, Randy — rzekła. — Jazda.

Cofnął się i w jego oczach dostrzegła wewnętrzną walkę.

— Nie mamy czasu na głupoty — powiedziała cicho. — Jeśli tu zostaniemy, zginiemy.

— Wiem.

Czekała.

— Hutch — odezwała się Kellie. — Do roboty. Nie mogę tu wisieć wiecznie.

— Pracujemy nad tym.

Nightingale podszedł i zamknął oczy. Owinęła go liną w pasie, przełożyła ją pod pachami i związała z przodu. Nie było szans, żeby się z niej wyśliznął. Nightingale stawiał jednak opór, gdy popchnęła go w stronę otworu.

— Hutch — powiedział. — Nie mogę tego zrobić.

— Wszystko gra, Randy. Świetnie ci idzie. Winda znów opadła i zatrzymała się z hukiem.

— Hutch! — krzyknęła Kellie.

Nightingale podszedł do drzwi i spojrzał na lądownik. Deszcz lał się na niego.

— Nie patrz w dół — rzekła Hutch.

— Pospieszcie się! — wołała Kellie.

— Hutch?

— Tak, Randy?

— Jeśli się nie uda…

— Uda się.

— Jeśli się nie uda…

Sięgnął do brzegu otworu, znalazł go, zacisnął na nim palce. Lina łącząca go z lądownikiem naprężała się i rozluźniała, gdy Kellie próbowała zrekompensować prądy i wiatr nad przepaścią.

Hutch stanęła za nim i delikatnie oderwała jego palce.

— Zawsze się udaje — powiedziała i wypchnęła go. Poleciał w ciszy, choć przypuszczała, że będzie krzyczał.

Spadł. To musiało być kilka strasznych sekund, ale szybko było po wszystkim: lina naprężyła się i zawisł pod lądownikiem. Kellie szybko oddaliła się od ściany, a on huśtał się tam i z powrotem, trzymając się kurczowo liny i powtarzając w kółko: „O Boże”.

Mac zaczął wciągać go do środka. Hutch patrzyła, jak Nightingale rozpaczliwie wymachuje rękami i nogami i zaczęła się bać, że dostał ataku serca.

— Randy, uspokój się — powiedziała. — Nic ci nie będzie. Najgorsze za tobą.

Mówiła dalej, najbardziej kojącym tonem, na jaki mogła się zdobyć, aż Macowi udało się wyciągnąć rękę, złapać kamizelkę Nightingale’a i zacząć wciąganie go do środka.

Lądownik zakołysał się lekko i znów się zbliżył. Mac pojawił się we włazie z liną.

— Dobrze, ślicznotko — oznajmił. — Ty jesteś następna. Winda zadygotała. To pewnie kolejne trzęsienie ziemi.

Po chwili znów ruszyła w dół. Hutch odsunęła się od otworu i wstała. Deszcz bębnił po dachu. Winda dalej opadała i przez kilka sekund Hutch wydawało się, że spada swobodnie. Serce podpełzło jej do gardła. Metal zazgrzytał i winda zatrzymała się z hukiem.

Kellie krzyczała coś z przerażeniem.

— Wszystko w porządku — rzekła Hutch.

— Właśnie nie bardzo.

Hutch odniosła wrażenie, jakby jej rozdygotane serce się zatrzymało.

— Co się dzieje?

— Spadam.

Antygrawitacja przestała działać.

Hutch patrzyła, jak lądownik opada. Kellie spowolniła spadanie, włączyła silniki, i udało jej się trochę wznieść. Zbliżyła się.

— Musi nam się udać za pierwszym razem — rzekła.

Mac stał we włazie śluzy z liną. Kellie nadleciała od góry, wyłączyła silniki, odwróciła ciąg i zawisła. Natychmiast zaczęła opadać.

— Nie — rzekła Hutch. — To na nic.

Lądownik opadał za szybko. Mac spojrzał z rozpaczą w jej stronę.

— Muszę wylądować i doładować układ antygrawitacji — rzekła Kellie. — Hutch, przepraszam. Nie mam żadnego innego pomysłu.

Hutch pokiwała głową i pomachała im na pożegnanie.

— Leć na dół. Poczekam tu na was.

Robiło się ciemno. Wiatr się wzmagał, a oni nie mieli czujników. Nocna akcja ratunkowa nie miała szans powodzenia. Kellie walczyła z wściekłością i łzami.

— Nie możesz zostać w windzie, Hutch.

Hutch patrzyła, jak lądownik uruchamia silniki i odlatuje na wschód.

— Jest aż tak źle?

— Dobrze nie jest.

Wyjrzała. Na zewnątrz szalała burza. Spojrzała na konstrukcję, na belki, rozpórki i szyny prowadzące po obu stronach. Gdyby tylko udało się tam dostać.