Tak. Pociągnął linę powoli, czując ból. Przyciągnął ją.
Przewlókł przez sieć. Przywiązał. Zaplótł. Węzeł prosty. Nie ma szans, żeby puścił. Nawet za milion lat.
Znów się poruszali, wznosili, masa wróciła.
— Wszystko gra — rzekł. — Przywiązałem ją. Bolało go. Wszystko go bolało.
I równocześnie ogarnęła go radość, jakiej nigdy dotąd w życiu nie zaznał.
XXXVI
Większość z nas przeżywa życie jak lunatycy. Wszystko przyjmujemy jak coś, co nam się po prostu należy: chwałę, wino, jedzenie, miłość i przyjaźń, zachody słońca i gwiazdy, poezję, ognisko i śmiech. Zapominamy o tym, że doświadczenie nie jest, a przynajmniej nie powinno być spotkaniem obcych osób, ale raczej serdecznym uściskiem. I dlatego większość z nas, kiedy nasze życie dobiega końca, zastanawia się, co się stało z tymi wszystkimi latami. I odnosimy wrażenie, że nie żyliśmy wcale.
— Hej! — Mac krzyczał jak oszalały. — Co to było?
— Przeszli w stan nieważkości — wyjaśniła Kellie. — Żeby Randy miał szansę się pozbierać.
— Jak to zrobili?
— Rozumiesz, że nie mieli zamiaru wyciągnąć sieci prosto z atmosfery? Rozumiesz, o co chodzi, prawda?
— Niespecjalnie. Ale mów dalej.
— Musieli zrobić to pod kątem, żeby wydostać nas na orbitę. Na orbicie panuje nieważkość i będą mogli nas wyciągnąć. Pewnie od początku miała to być parabola. Tylko musieli trochę przyspieszyć. Pamiętasz, że czułeś przyrost ciężaru?
— Jak przez mgłę, ale owszem.
— Dzięki temu zaoszczędzili trochę czasu. I potem wyłączyli silniki. Na wszystkich czterech statkach.
— I co to daje?
— Cały układ zaczyna spadać.
— O to nam chodziło?
— Nieważkość, Mac. Wszystko staje się nieważkie. Do chwili uruchomienia silników, a rzecz jasna musieli to zrobić jak najszybciej. Randy’emu wystarczyło jednak czasu, żeby przywiązać Hutch.
— A żeby to. Niezły numer.
Jeden z wahadłowców przemieścił się przed „Gwiazdę” i użył lasera, by przeciąć walec Alfa. Cały układ podzielił się na dwie części. „Gwiazda” i „Zwick” były przyczepione do krótszej, która mierzyła jakieś osiemdziesiąt kilometrów i dało się nią jakoś sterować, a dwa pozostałe — do dłuższej części o długości ponad dwustu kilometrów, i tą już sterować się nie dało. Pozostałe wahadłowce właśnie pracowały przy uwalnianiu „Wendy” i „Wildside”. Oddzielane kawałki walca koziołkując odlatywały w ciemność.
„Gwiazda” i „Zwick” wlokły to, co zostało z walca i sieci — oraz czwórkę pasażerów, manewrując ostrożnie w kierunku orbity.
Hutch nadal wisiała na linie.
— Randy, odwaliłeś kawał dobrej roboty.
Odezwał się Nicholson, wypytując o samopoczucie swojego pasażera, pana MacAllistera, a po chwili i pozostałych. Kimkolwiek by byli, pomyślała Kellie. „Gwiazda” planowała uroczystości na ich cześć.
Wirtualnie objawił się także Canyon, by poinformować Kellie, że jest na antenie, i zapytać, jak się czuje.
— Nieźle — odparła Kellie.
Próbował przeprowadzić z nią wywiad. Odpowiedziała na kilka pytań, ale potem wykręciła się zmęczeniem.
— Mac na pewno chętnie porozmawia — dodała.
Kiedy w końcu znaleźli się na orbicie, nikt nie musiał ich o tym informować. Przestali odczuwać wagę. Tym razem na dobre.
Marcel, który sprawiał wrażenie tak samo rzeczowego i opanowanego jak przez cały czas trwania akcji, pogratulował im szczęścia.
— Pomyślałem, że będziecie chcieli usłyszeć, co się dzieje w głównej jadalni.
Usłyszeli wiwaty.
Niebo było czarne. Nie było to zadymione, spowite pyłem niebo umierającej planety pod nimi, ale czyste, upstrzone diamentami gwiazd niebo, jakie zwykle widać ze statku nadświetlnego.
Nightingale, nadal uczepiony sieci, pomachał jej nerwowo, jakby nie chciał okazywać emocji. Podpłynęła do niego.
— Hej, Hutch. — rzekł. — No i widzisz, nie stchórzyłem.
Nie, nie stchórzyłeś, pomyślała.
— Byłeś niesamowity, Randy.
— Witamy na pokładzie, Hutch — rzekła Kellie.
— Miło panią u nas gościć — dodał Mac. — Następnym razem postaramy się o lepsze miejsce.
Światła płynęły pośród gwiazd.
— Dobrze się czujesz? — zaryzykował Nightingale. Wyciągnął rękę i poczuł ostry ból w ramieniu, gdy odwzajemniła uścisk. Ale to nic.
— Dobrze — odparła.
— Nigdy bym cię nie wypuścił. — Nightingale mówił jakoś dziwnie.
Pokiwała głową. Wiem.
— Nigdy bym cię nie puścił. Przenigdy.
Ujęła jego głowę w dłonie, przyglądała mu się przez dłuższą chwilę i pocałowała go. A był to długi i głęboki pocałunek Przez pole Flickingera.
— Tu są. — Embry pokazała coś na ekranie, a Frank powiększył obraz. Byli nadal daleko, ale już było widać Hutch, nawet w tej plątaninie. Ktoś inny im pomachał. To chyba była Kellie.
Frank ustawił kurs i zameldował Marcelowi, że zaraz biorą rozbitków na pokład.
Embry już z nimi rozmawiała.
— Uważajcie na Hutchins — rzekła. — Z nią może być problem.
— Tak jest, pani doktor — odparł Frank. — Będziemy uważali.
Zbliżyli się do sieci.
— Najpierw Hutchins. Podleć do niej. Ja ją wciągnę.
— Pomóc ci? — spytał Frank.
— Chętnie.
Ponieważ sytuacja wymagała żywego pilota, Frank rozejrzał się wokół w poszukiwaniu ochotnika. Z różnych wypowiedzi i sygnałów niewerbalnych odniósł wrażenie, że Drummond nie jest zachwycony perspektywą wychodzenia na zewnątrz. Janet Hazelhurst napotkała jego spojrzenie i wstała z fotela.
— Powiedz, co mam robić.
Drummond zrobił minę, jakby właśnie chciał się zgłosić, tylko nie zdążył.
Hutch patrzyła na zbliżające się światła. Teraz mogła się odprężyć. Zamknęła oczy i unosiła się. Wahadłowiec zastopował i usłyszała jakieś rozmowy. Ktoś przecinał linę i zdejmował ją z sieci.
Poczuła ból w ramieniu. Ale była bezpieczna.
Gdzieś zamknął się właz. Pojawiły się dalsze światła. Najpierw jasne, potem przyćmione. Ściszone głosy. Nacisk na ramię. Założono jej osłonę. Poczuła, jak ogarnia ją spokój.
Ktoś mówił jej, że już po wszystkim, że wszystko będzie dobrze, że nie ma się czym martwić.
— Dobrze — odparła, nie wiedząc nawet, z kim rozmawia.
— Wyglądasz, jakby ci nic nie było, pani kapitan.
Kapitan? Otworzyła oczy i usiłowała dostrzec coś przez mgłę.
Embry.
— Cześć, Embry. Miło cię znów widzieć.
Randy nadal tam był. Z boku, ale trzymał się blisko. Nagle wszystko znikło, Embry, osłona, głosy, światła.
Marcel dyrygował flotą wahadłowców z mostka Nicholsona. Rozstawiły się w pobliżu „Gwiazdy” i „Zwicka” i odcięły je od walca. Zgodnie z sugestią Beekmana, zachowano sześć próbek, każda o długości czterech metrów. Pięć miało posłużyć do badań, a jedna miała być wystawiona w Akademii. Na prośbę Nicholsona odcięto też mniejszy kawałek, by można go było oglądać na pokładzie „Gwiazdy”.
Kolejny wahadłowiec zbliżył się do płyty łączącej i oddzielił ją od sieci i końcówki walca Alfa. Zawisła w próżni jeszcze tylko na chwilę, podczas której przyglądano się symbolom wyrytym na jej powierzchni. Następnie przecięto ją na dwie części o prawie identycznych rozmiarach. Wkrótce potem umieszczono ją w ładowni „Wendy”.