Выбрать главу

Toni Hamner, wbrew pierwszemu wrażeniu, jakie odniosła Hutch, okazała się romantyczką.

— Poleciałam na Pinnacle, bo tam było jakoś inaczej, a ja chciałam podróżować.

— I tak zrobiłaś — rzekła Embry.

— I spodobało mi się. Chodzenie po miejscach zbudowanych przez istoty, które nie były ludźmi. Tysiące lat temu. To jest archeologia.

— Więc dlaczego lecisz do domu?

— Kontrakt mi się skończył.

— Mogłaś przedłużyć — rzekła Hutch. — Płacą premie ludziom, którzy zostają.

— Wiem. Już raz przedłużałam. Teraz chcę robić coś innego.

— Aha — rzekła Embry. — Rodzina?

Toni zaśmiała się.

— Chcę choć sprawdzić, jakie są perspektywy.

Scolari skinął głową.

— Na Pinnacle się nie dało?

Zastanowiła się.

— Nie chodzi o to, że nie było tam ciekawych mężczyzn. Bo było ich mnóstwo. Ale sprawiali wrażenie, jakby ożenili się z pracą. Kobiety były traktowane jako element rozrywkowy.

Nigdy nie wspominała o swoich byłych.

Tylko Nightingale dotąd się nie odsłonił, a teraz siedzieli, patrząc na odwieczną mgłę, a on wyjaśniał, że — oczywiście — chciałby, żeby jego życie było tak ciekawe, by ludzie chcieli o nim czytać. I powiedział to z takim przekonaniem, jakby sam w to wierzył.

Scolari wrócił do mgły za oknem.

— Czy ktoś wie — spytał — jaka jest struktura tego miejsca? Jakie jest duże?

— O ile wiem — odparła Hutch — to pytanie nie ma…

Kontrolka wiadomości Billa zaczęła migać.

— …żadnego znaczenia — dokończyła. — Mów, Bill.

— Hutch — odezwał się — nadeszła wiadomość z Akademii.

— Wrzuć na ekran, Bill.

Mgła znikła i pojawiła się wiadomość. Embry weszła do pomieszczenia.

DO: NCA „HAROLD WILDSIDE”

OD: DYREKTOR OPERACYJNY

TEMAT: ZMIANA KURSU

HUTCHINS, ZAŁOGA „WENDY” ZNALAZŁA NA DEEPSIX RUINY. ZAWRACAJ NATYCHMIAST. ZRÓB ZDJĘCIA, ZNAJDŹ ARTEFAKTY, CO TYLKO ZDOŁASZ. MUSIMY ZDOBYĆ JAKIEŚ INFORMACJE O MIESZKAŃCACH. NIKOGO INNEGO NIE MA W ZASIĘGU. ZOSTAJESZ POWOŁANA NA GŁÓWNEGO ARCHEOLOGA NA OKRES PROWADZENIA BADAŃ. ZDERZENIE Z MORGANEM JEST BLISKIE, JAK WIESZ. ŻADNEJ BRAWURY.

GOMEZ

To był błąd. Hutch powinna była zapoznać się z wiadomością na osobności. Spojrzała na Nightingale’a, ale nie zdołała odczytać nic z jego twarzy.

— Aha — rzekł Scolari. — Jak to daleko?

— Jakieś pięć dni, Tom. W jedną stronę.

Rozległ się brzęczyk: posiłek Nightingale’a był gotowy.

— Nie sądzę, żebym miał ochotę tam lecieć — mruknął.

Do diabła. Nie miała wyboru. Dostała rozkaz. Nie mogła się wykłócać, bo wymiana poglądów zajęłaby kilka dni. Zajmowała się tym już na tyle długo, że wiedziała, jak ważnym znaleziskiem są ruiny na niezamieszkałej planecie. I przekazywali jej to zadanie. Gdyby była sama, wpadłaby w zachwyt.

— Muszę to zrobić — rzekła w końcu. — Przepraszam za wszelkie niedogodności. Dawniej, kiedy coś takiego się działo, Akademia rekompensowała pasażerom stracony czas.

Nightingale zamknął oczy, a Hutch usłyszała, jak wypuszcza powietrze z płuc.

— Pewnie wyślą po nas inny statek.

— Nie przypuszczam, żeby miało to sens, chyba że jakiś jest w pobliżu. Gdyby wysyłali coś z Ziemi, musiałoby lecieć prawie pięć tygodni. Do tego czasu wszystkie prace zostaną zakończone, a my będziemy w drodze do domu.

— Mam ochotę złożyć pozew — upierał się Nightingale.

To była pusta groźba. Potencjalne zakłócenia w podróży i niedogodności były przewidziane w każdym kontrakcie.

— Rób, jak uważasz — rzekła cicho. — Moim zdaniem to potrwa jakieś trzy tygodnie.

Embry też nie była zadowolona.

— To jakaś paranoja.

— Przykro mi. — Hutch spróbowała się uśmiechnąć. — Zdarza się.

Scolari przewrócił oczami i opadł na fotel.

— Hutch — rzekł — nie możesz mi tego zrobić. Mam zaklepany tydzień w Alpach Szwajcarskich. Ze starymi przyjaciółmi.

— Tom. — Zrobiła minę, jakby czuła się niepewnie. — Przykro mi, ale będziesz musiał zmienić plany.

Patrzył prosto na nią.

Hutch usiłowała odzyskać panowanie nad sobą.

— Posłuchajcie — rzekła. — Wszyscy od dawna pracujecie dla Akademii. Wiecie, co oznacza takie odkrycie. I wiecie też, że nie pozostawiono mi wyboru. Składajcie skargi, jeśli uważacie, że to coś da. Napiszcie, a ja z przyjemnością wyślę.

Kiedy skończyła, Toni westchnęła.

— To nie mój styl spędzania wolnego czasu — oznajmiła — ale jakoś przeżyję.

W ciągu godziny Hutch przeprogramowała kurs; lecieli na Maleivę.

Przez resztę dnia trzymała się z daleka od pasażerów. Sympatyczny nastrój pierwszych dni oczywiście nie wrócił, ale złość i niechęć szybko im przeszła. Do rana wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pogodzili się z nową sytuacją. Embry przyznała, że możliwość obejrzenia takiej kosmicznej katastrofy może wynagrodzić niedogodności. Scolari zaś chyba zaczął sobie uświadamiać, że w rzeczywistości jest samotnym młodym mężczyzną w towarzystwie dwóch atrakcyjnych pasażerek.

Hutch uznała, że nadszedł czas na następny krok.

Późnym rankiem we wspólnej sali byli wszyscy z wyjątkiem Nightingale’a. Toni i Embry grali w szachy, a Scolari i Hutch debatowali nad problemami etycznymi, jakie podsuwał im Bill. Omawiane właśnie zagadnienie dotyczyło następującego problemu: czy warto przekazywać innym wątpliwą postawę religijną, opierając się na założeniu, że wiara zapewnia bezpieczniejszą egzystencję psychologiczną. Hutch poczekała, aż partia szachów się zakończy, po czym poprosiła wszystkich o uwagę.

— Na takich lotach mamy zwykle komplet — zwróciła się do pasażerów — a połowa obecnych to archeologowie. Czy ktoś z was miał kontakt z archeologią?

Nikt się nie zgłosił.

— Kiedy dolecimy na Deepsix — rzekła — polecę na powierzchnię. Tylko po to, żeby się rozejrzeć, zobaczyć, co się da, może zebrać jakieś artefakty. Gdyby ktoś z was chciał polecieć, ochotnicy bardzo by się przydali. Praca jest dość łatwa.

Wyprostowała się na pełną wysokość. Pasażerowie spojrzeli po sobie, po czym zaczęli patrzeć na sufit albo ściany. Embry potrząsnęła głową.

— Nie, dzięki — rzekła. — Wolę popatrzeć stąd. Hutch, to jest miejsce, gdzie na przełomie wieków zginęło kilka osób. O ile pamiętam, zostały pożarte. — Wzięła z szachownicy królową i zaczęła jej się przyglądać. — Przykro mi. Naprawdę. Ale nie zamierzam ryzykować. Jeśli tam jest coś godnego uwagi, mieli dwadzieścia lat, żeby to obejrzeć. A teraz, w ostatniej chwili, chcą, żebyśmy tam polecieli i zajęli się tym. Jak zwykle.

— Przepraszam, Hutch — odezwał się Scolari — ale uważam tak samo. Jakiś biurokrata spieprzył sprawę, a teraz my mamy pędzić i ryzykować życie. — Nie patrzył na nią. — To nie jest rozsądne.

— Dobrze — odparła. — Rozumiem, pewnie czułabym to samo.

— Będziesz musiała robić zdjęcia — wtrąciła Toni. — Masz skaner?

Hutch miała całą skrzynię w ładowni. Więc przynajmniej to nie stanowiło problemu.

Toni odsunęła krzesło. Obserwowała uważnie Hutch, ale ta miała nieokreślony wyraz twarzy. W końcu Toni uśmiechnęła się i odezwała: