— To coś innego — odparł. — Fakt, że na Deepsix żył ktoś, kto umiał układać kamienie jeden na drugim, nie ma wielkiego znaczenia. Zwłaszcza w obliczu faktu, że i te istoty, i kamienie zaraz przeniosą się do lepszego świata.
Spojrzała na niego i dostrzegła w jego oczach determinację.
— Panie MacAllister, pewnie jest pan ciekaw, czemu chciałam z panem rozmawiać.
— Niespecjalnie.
— Bardzo chciałabym…
— Przeprowadzić ze mną wywiad.
— Tak. Rzeczywiście chciałabym. Gdyby poświecił mi pan chwilę.
Sam kiedyś był młodym dziennikarzem. Dawno temu. I czuł, że tej kobiecie trudno będzie odmówić. Dlaczego? Czyżby jakoś przełamała jego bariery?
— O czym? — spytał.
— Taka ogólna rozmowa. Może pan mówić, o czym pan tylko chce. Choć oboje przylecieliśmy tu, żeby obserwować katastrofę, więc na pewno ten temat by się pojawił.
Przyszło mu do głowy, że powinien zażądać przysłania pytań z wyprzedzeniem. Nie chciał jednak, żeby rozeszła się wieść, iż jeden z najbardziej spontanicznych myślicieli świata musi mieć wszystko przygotowane zawczasu.
— Proszę mi powiedzieć… — Zawahał się, nie wiedząc, co mówić. — Proszę mi przypomnieć, jak się pani nazywa.
— Casey Hayes.
— Casey, proszę mi powiedzieć, jak to się stało, że pani się tu znalazła? Miała pani jakieś informacje wcześniej?
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego. Uznał, że mu się podoba. Była inteligentna jak na dziennikarkę.
— Ależ skąd — odparła. — Właściwie nie jestem tu w pracy. Bilet dostałam w prezencie na urodziny od rodziców.
— Gratulacje — rzekł. — To musi być szczęście mieć takich rodziców.
— Dziękuję. Muszę przyznać, że perspektywa oglądania zderzenia planet niesie w sobie pewien potencjał. Jeśli oczywiście podejść do tego odpowiednio.
— Zobaczmy więc, czy pani się to udało. Jak pani miała zamiar do tego podejść?
— Znajdując jednego z najbardziej błyskotliwych dziennikarzy na świecie i przedstawiając czytelnikom jego reakcję.
Ta kobieta była bezwstydna.
Patrzyła na niego. Pomyślał, że dostrzegł w jej oczach błysk obietnicy, sugestię nagrody czekającej na końcu drogi, ale przypisał to temu samemu męskiemu oprogramowaniu, które trzymało go w miejscu i uniemożliwiło mu szybki powrót do kajuty.
— Może porozmawialibyśmy jutro przy lunchu? — zaproponowała. — Ma pan czas? Restauracja na górnym pokładzie jest całkiem miła.
Restauracja na górnym pokładzie była najbardziej eleganckim miejscem na statku. Skóra i srebro. Świece. Bach grany na fortepianie. Bardzo barokowa.
— Wolałbym gdzie indziej — odparł.
— Dobrze. — Była układna. — Gdzie pan woli?
— Wybór miejsca pozostawiam pani jako inteligentnej dziennikarce. Gdyby miała pani rozmawiać z kimś o znaczeniu „Titanica” albo „Rancocas”, jakie miejsce by pani zaproponowała?
Obrzuciła go niepewnym spojrzeniem.
— Nie mam pojęcia — odparła.
— Oba zostały wydobyte i do pewnego stopnia odbudowane, więc chyba nic nie byłoby lepsze niż kajuta?
— Och — odparła. — Chce pan powiedzieć, że dobrze byłoby polecieć na powierzchnię?
Czy rzeczywiście chciał? Ale z drugiej strony, czemu nie? To ważne historyczne doświadczenie. Bycie w samym sercu wydarzeń nie zaszkodzi jego reputacji. Może byłby w stanie właściwie zinterpretować wydarzenia. Pocieszyciele, sentymentaliści i moraliści całego świata będą w wyjątkowej formie, opowiadając, jaką to lekcję daje nam zagłada inteligentnego gatunku. (Oczywiście nikt nie pokusi się o refleksję, w jakim stopniu ten gatunek rzeczywiście jest inteligentny). Będzie się dużo mówić o tym, że katastrofa to ostrzeżenie Wszechmocnego. Przyszło mu do głowy, że gdyby istotnie znaleziono któreś z tych nieszczęsnych stworzeń, rozpoczęto by rozdzierającą serce akcję ratunkową mającą na celu ewakuację tych istot, być może z wykorzystaniem „Wieczornej Gwiazdy”.
Więc czemu nie?
— Tak — oznajmił. — Jeśli chcemy rozmawiać o Deepsix, Deepsix jest właściwym miejscem.
Miała niepewną minę.
— Nie wiem, czy uda się to załatwić — rzekła. — Przecież nie organizują wycieczek na powierzchnię?
Zaśmiał się.
— Nie. Ale jestem pewien, że coś można wymyślić. Mamy jeszcze parę dni.
Wróciwszy do swojej kajuty, MacAllister zamknął drzwi i opadł na fotel.
Ta dziennikarka przypominała mu Sarę.
Nie fizycznie. Sara miała delikatniejsze rysy twarzy i włosy ciemniejsze o kilka tonów, no i nie była tak wyniosła. Były mniej więcej tego samego wzrostu i wagi, ale poza tym fizyczne podobieństwo właściwie nie istniało.
Ale coś w tym było.
Może oczy. Tyle że Sara miała zielone, Casey zaś niebieskie. Mimo to było coś w ich spokojnym spojrzeniu, w uśmiechu błąkającym się w kącikach ust albo delikatnym tonie głosu, kiedy sądziła, że nie uda jej się w inny sposób dopiąć swego.
Czy może była to tylko gra wyobraźni, bo brał udział w tak pamiętnym rejsie i bardzo chciałby, żeby Sara tu była.
Po dwudziestu latach bezlitosnych ataków na małżeństwo jako instytucję dla upośledzonych umysłowo płci obojga, ewolucyjną pułapkę, poznał ją pewnego wieczora podczas spotkania z grupą młodych dziennikarzy. Zaprosiła go na kolację, bo pracowała nad pewnym zleceniem, które wymagało przeprowadzenia z nim wywiadu. Był wtedy chyba najbardziej znanym mizoginistą Ameryki. Głosił, że wielka namiętność zawsze przemija. Uważał, że najdłuższy okres to jeden rok, trzy miesiące i jedenaście dni.
W przypadku Sary nie miał okazji sprawdzić tych wyliczeń. Osiem miesięcy od ich pierwszego spotkania, trzy tygodnie po ślubie, zginęła w bezsensownym wypadku na łodzi. Nie było go tam, kiedy to się stało — siedział w biurze i pracował nad Premierem.
Minęło już wiele czasu, a jednak nie było dnia, żeby o niej nie myślał.
Sara była osobą o zmiennym nastroju: czasem sceptyczna, czasem zachwycona, na przemian melancholijna i roześmiana. Jej nazwisko brzmiało „Dingle” i czasem mawiała, że jedynym powodem, dla którego zgodziła się wyjść za mąż, była chęć jego zmiany. Twierdziła, że zawsze ją wprawiało w zakłopotanie.
Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że duch Sary opanował całą kajutę.
Dureń. Chyba zaczął się starzeć.
Wziął z automatycznego baru drinka truskawkowego i uruchomił katalog biblioteki. Była tam powieść Ramseya Taggarta, której chciał się przyjrzeć. Taggarta był jednym z jego odkryć, ale zaczął się psuć. MacAllister porozmawiał z nim raz, wyjaśniając mu, w których punktach nie ma racji. Niestety, jego ostatnia książka, posępny melodramat o cudzołóstwie w górach, nie wykazywał poprawy. Jeśli ten trend się utrzyma, MacAllister będzie musiał zagonić go do roboty w bardziej formalny sposób. Publicznie.
Przeanalizował w myślach rozmowę z Casey, bo miał wrażenie, że coś mu umknęło. Nie był typem człowieka, który pakuje się w kłopoty, żeby przeżywać coś za innych, a mimo to zgodził się na przeprowadzenie wywiadu w miejscu ze wszech miar dla niego niedogodnym. Dlaczego to zrobił?