Выбрать главу

Stopniowo dotarło do niego, że po prostu chce udać się na powierzchnię Maleivy III. Chodzić pośród ruin i napawać się podniosłą atmosferą. Sycić się poczuciem nadciągającej katastrofy. Jakie to uczucie: stać na powierzchni planety i patrzeć na zbliżającego się giganta?

Żeby to się udało, musiał zapewnić sobie pomoc Erika Nicholsona.

Nicholson był kapitanem „Wieczornej Gwiazdy”, człowieczkiem małym zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Był, na przykład, bardzo dumny ze swojej pozycji i puszył się jak paw.

Mówił w sposób równocześnie nieobecny i anemiczny, jakby wydawał boskie instrukcje ze szczytu góry i miał nadzieję, że ktoś mu uwierzy.

MacAllister był umówiony na obiad z kapitanem następnego wieczora. Będzie okazja wciągnąć go w pogawędkę na boku i uruchomić machinę. Cały trik polegał na tym, żeby znaleźć jakiś powód na tyle ważny, by przekonać Nicholsona, że wysłanie lądownika na powierzchnię planety będzie leżało w jego interesie. Oczywiście lądownika z MacAllisterem w środku.

Książka się pojawiła i MacAllister przystąpił do lektury. Raz albo dwa odrywał się od niej, by sprawdzić, czy jest w kajucie sam.

V

Wszystkie ważne rzeczy w życiu przytrafiały mi się, gdy byłem gdzie indziej.

Gregory MacAllister, Notatki z Babilonu

Wahadłowcem „Wendy” przyleciało na pokład „Wildside” dwóch pasażerów: mieli dołączyć do ekipy badawczej udającej się na powierzchnię. Hutch przywitała ich w doku i tam nastąpiła prezentacja.

Kellie Collier była o głowę wyższa od Hutch i miała na sobie standardowy biały kombinezon z błękitnymi obszyciami, jakie noszono na „Wendy”. Potrząsnęła radośnie dłonią Hutch i powiedziała, że bardzo się cieszy z tego spotkania.

Azjatyccy przodkowie Chianga Harmona uwidaczniali się wyłącznie w jego rysach i nigdzie indziej, przynajmniej o ile była w stanie to stwierdzić. Miał brązowe włosy, grubokościstą budowę ciała i szerokie ramiona. Hutch od razu pomyślała, że go lubi. Zauważyła także, że jego zainteresowanie Kellie wykracza poza sprawy zawodowe.

— Czy ktoś z was kiedyś był na planecie pogranicza? — spytała.

Kellie była. Wyznała jednak, że nigdy nie podróżowała poza bazy i stacje.

— Nigdy nie byłam w miejscu, które mogło być rzeczywiście niebezpieczne — przyznała.

Z drugiej strony, potrafiła używać miotacza.

— Nie mamy na pokładzie miotaczy — rzekła Hutch.

Kellie uniosła brwi.

— Mamy polecieć na planetę, gdzie istnieje śmiertelne niebezpieczeństwo, bez żadnej broni?

Hutch pokazała jej laser tnący.

— Co to jest?

— Laser — wyjaśniła Hutch. — Tnie wszystko.

— Nie sądzę, żeby miejscowym aligatorom chciało się aż tak blisko podchodzić.

— Przykro mi — oznajmiła Hutch. — Niczego innego nie mamy. Musimy sobie jakoś poradzić.

Mieli ich na pokładzie pół tuzina. Były pewnie o stopień czy dwa bardziej skuteczne od lasera tnącego, którego Biney Coldfield używała podczas walki z kardynałami. Zasadniczo było to narzędzie dla archeologów, ale we właściwych rękach stanowiło potężną broń. Hutch nie była jednak pewna, czy jej ochotnicy są ludźmi, którzy chcieliby zawierzyć swoje bezpieczeństwo takiej broni. Uznała, że jeśli nie, nie powinna jej zabierać.

Rozmawiali długo o zagrożeniach związanych z fauną Deepsix. Nie wolno było dopuścić do powtarzania starych błędów. Określiła zbiór wymagań operacyjnych, których wszyscy mieli bezwzględnie przestrzegać. Wręczyła wszystkim po kopii, a potem uparła się, żeby je przeczytali i podpisali. Wyjaśniła, że w razie jakiegokolwiek odstępstwa winowajca zostanie odesłany na orbitę. Natychmiast.

Czy wszyscy zrozumieli?

Zrozumieli.

Oprowadziła ich po „Wildside”. Znaleźli we wspólnej sali Scolariego i Embry. Chiang spytał ich, czy zamierzają lecieć na powierzchnię. Kiedy odpowiedzieli, że nie, zakłopotani i z nutką oburzenia w głosie, Kellie spojrzała na Hutch i nie dało się nie zauważyć, że właśnie dokonała oceny.

— Czemu nie? — zapytała niewinnym tonem. — Taka okazja już się nie zdarzy.

— Nie jestem archeologiem — oznajmił obronnym tonem Scolari. — I szczerze mówiąc uważam, że to głupi pomysł. Ta planeta jest pełna dzikich zwierząt i w każdej chwili może zacząć się rozpadać. Nie zamierzam tam być, kiedy to się zacznie. Nie będę ryzykował życia dla paru skorup.

Embry uśmiechnęła się chłodno i milczała. Hutch wolałaby mieć w grupie więcej młodych mężczyzn, bo przypuszczała, że będą wycinać ze ścian rzeźbione kamienie i nosić je do lądownika. Grawitacja na Deepsix wynosiła 0,92 ziemskiej i 0,89 grawitacji Pinnacle i Toni była do takiej przyzwyczajona. To mogło być pewną pomocą, ale i tak czekał ich spory wysiłek fizyczny.

Dołączył do nich Nightingale i nastąpiły kolejne prezentacje, a potem szkolenie. Hutch wyjaśniła, dlaczego zdobycie zdjęć jest tak ważne, podobnie jak pomiary i tworzenie szkiców rozmieszczenia wszystkiego, co znajdą.

— Trzeba to zrobić — wyjaśniła — zanim czegokolwiek dotkniemy.

Opisała zagrożenia wiążące się nie tylko z drapieżnikami, ale i z przebywaniem w starych budynkach.

— Musicie uważać. Podłogi mogą usunąć się spod nóg, a sufity zwalić wam na głowy. Ostre przedmioty nie zrobią dziur w skafandrach, ale w waszych ciałach — owszem.

Poprosiła Nightingale’a, żeby opowiedział o swoich doświadczeniach. Nie był zbyt chętny, ale poradził, żeby nie lekceważyli niczego.

— Drapieżniki na Deepsix miały dodatkowy miliard lat na ewolucję. Mają bardzo ostre zęby, choć wiele z nich wygląda nieszkodliwie. Nie wolno niczemu ufać.

Rozdała im lasery tnące i opowiedziała, jak należy z nich korzystać oraz co może pójść nie tak, jak powinno. Obserwowała ich, jak próbowali, i kazała każdemu zademonstrować, że wszystko opanował.

— Uważajcie w ciasnych zaułkach, jeśli przyjdzie wam ich tam użyć. Laser jest niewątpliwie bardziej niebezpieczny niż cokolwiek, co można tam spotkać.

Nightingale skrzywił się, słysząc tę uwagę, ale milczał.

Odprawiła resztę zespołu i zafundowała Chiangowi krótki kurs korzystania z e-skafandra. Pozostali mieli już doświadczenie z pracą w polu Flickingera.

Dołączyli do Scolariego i Embry, by zjeść kolację. Wszelkie napięcie znikło. Embry próbowała nawet stanąć po stronie Hutch i wyartykułować coś na kształt przeprosin.

— Mam nadzieję, że nie bierzesz tego do siebie — powiedziała. — Moje zastrzeżenia dotyczą kierownictwa. Gdyby wcześniej nie mieli okazji zrobić tego jak trzeba…

— Rozumiem — odparła Hutch.

Lądownik był załadowany i gotów do drogi. Hutch otworzyła klapę ładowni i zwróciła się do czwórki swoich pasażerów.

— Mamy racje żywnościowe na dziesięć dni — oznajmiła.

— To nawet więcej, niż potrzebujemy. Temperatura w pobliżu wieży wynosi kilka stopni Celsjusza poniżej zera. Powietrzem można oddychać, choć ma trochę więcej azotu niż to, do którego jesteście przyzwyczajeni. Po dłuższym czasie czulibyście się ogłupieni i rozleniwieni. Więc na zewnątrz nosimy e-skafandry. Nie są nam znane żadne zagrożenia mikrobiologiczne.

— Chcę podkreślić jedną ważną rzecz: nikt się sam nie oddala.

Rozejrzała się, nawiązała z każdym z nich kontakt wzrokowy, by się upewnić, że wszyscy zrozumieli, i wytłumaczyć samej sobie, że na pewno będą wypełniali polecenia. Była przygotowana na wyrzucenie z lądownika każdego, kto by odmówił.