— Fantastyczne — rzekła.
Łazik czekał na zewnątrz. Spojrzała na niego, po czym przeniosła wzrok na świątynię, fascynującą w swojej surowości i prostocie.
— Minęło kilkaset tysięcy lat, Mark — podsunęła. — Parę rzeczy się mogło zmienić. Może kiedyś żyły tu orły. Skąd mielibyśmy wiedzieć?
Wsiedli do łazika i ruszyli w stronę beznadziejnie nudnej bazy misji, zbiorowiska beżowych przegródek, leżącego na zachód od oryginalnych ruin.
— To możliwe — przyznał. — Choć skamieliny mamy już dość dobrze opracowane. Ale to nie ma wpływu. Lepiej zgodzić się z Platonem, że istnieją pewne formy preferowane przez naturę, choć może nigdy nie zobaczymy ich w rzeczywistości.
Wstał i przeciągnął się.
— Jak sądzisz, co się stało z tubylcami? — spytała. — Dlaczego wymarli?
Dominująca rasa na Pinnacle znikła dawno temu. Prawie trzy czwarte miliona lat temu.
Chernowski potrząsnął głową. Był wysoki i kościsty, z siwymi włosami i ciemnymi oczami. Spędził całe życie na tej planecie i zarządził wszystko tak, by w swoim czasie go tu pogrzebano. Lubił opowiadać zwiedzającym, że jeśli dopisze mu szczęście, będzie pierwszy.
— Kto wie? — rzekł. — Pewnie się zestarzeli. Gatunki się starzeją, tak jak poszczególne osobniki. Wiemy, że pod koniec liczebność ich populacji drastycznie się zmniejszyła.
— Skąd to wiemy?
— Jesteśmy w stanie datować miasta. W późniejszych latach było ich mniej.
— Jestem pod wrażeniem — rzekła.
Chernowski uśmiechnął się i przyjął komplement jako coś naturalnego.
Hutch wyjrzała przez okno i przyjrzała się kupce zapadniętych kamieni, która kiedyś była oryginalną świątynią.
— Ile z tego to ekstrapolacja? — spytała. — Z tego, co widzieliśmy?
Pojazd zatrzymał się i wysiedli.
— Wiemy dość dużo na temat tego, jak wyglądała świątynia. Jasne, nie mamy pewności co do szczegółów, ale to dość dobre przybliżenie. Jeśli chodzi o rzeźby, odkryliśmy tu i tam wystarczająco dużo kawałków i fragmentów, żeby inteligentnie zgadywać. Podejrzewam, że gdyby tubylcy wrócili, w naszym modelu czuliby się jak w domu.
Prace archeologiczne na Pinnacle zaczęły się prawie trzydzieści lat wcześniej. W tej chwili na planecie przebywały ponad dwa tysiące osób, rozsianych na kilkudziesięciu stanowiskach.
Pinnacle była nadal pulsującym życiem światem, ale egzobiologowie niespecjalnie się nią interesowali. Żyjące na niej stworzenia zostały skatalogowane, formy życia wytwarzające elektryczność — zbadane, a jedyną pracą, jaka nadal pozostała do wykonania, było zbieranie danych. Nie spodziewano się już żadnych niespodzianek ani przełomów.
Nadal jednak dało się wyczuć dużą fascynację gatunkiem dominującym. Budowniczowie świątyni żyli na wszystkich pięciu kontynentach; ruiny miast znajdowano wszędzie z wyjątkiem czap polarnych. Ale znikli. Niewątpliwie byli najstarszą cywilizacją znaną ludziom. Mimo przechwałek Chernowskiego żaden z osobników tego gatunku nie był znany z imienia. Nie znano nawet, pomyślała, imienia ich najważniejszego bóstwa.
Hutch podziękowała mu za wycieczkę i wróciła do łazika. Postała kilka sekund, z jedną nogą w łaziku i drugą poza, gapiąc się na krąg starożytnych kamieni i zastanawiając się, w jakim stopniu wygląd świątyni wziął się z wyobraźni projektantów Chernowskiego.
E-skafander otulał ją jak ubranie, z wyjątkiem twarzy, gdzie tworzył twardą, owalną skorupę, umożliwiającą swobodne oddychanie i mówienie. Zapewniał ochronę przed skrajnymi temperaturami i promieniowaniem, równoważył także ciśnienie, więc można było z niego korzystać w próżni.
Nosząc go, odnosiło się raczej wrażenie, jakby się miało na sobie skafander z luźno dopasowanej, miękkiej tkaniny. E-skafander czerpał energię z nośników słabych oddziaływań, więc mógł funkcjonować praktycznie w nieskończoność.
Kiedy w tym miejscu stała świątynia, klimat był o wiele bardziej przyjazny, a na otaczających ją terenach kwitło rolnictwo. Później miasto wraz ze świątynią zostało splądrowane i spalone, ale odrodziło się, i po napadach odradzało się kilka razy, by w końcu — zdaniem ekspertów — stać się siedzibą imperium.
Aż w końcu na trwałe obróciło się w proch. Zabrzęczał komunikator.
— Hutch? Jesteśmy gotowi.
To Toni Hamner, jedna z pasażerek. W tej chwili Toni kierowała zespołem załadunkowym.
Kilku ludzi Chernowskiego wyciągało rzeźbiony kamień z rozpadliny.
— Już lecę — odparła Hutch.
Parę minut później wylądowała przy lądowniku. Stał tam już inny łazik, z którego ładowano skrzynie. W skrzyniach były artefakty, prawie wyłącznie fragmenty świątyni, zabezpieczone pianką.
— Mamy trochę ceramiki do zabrania — rzekła Toni. — W tym statuę.
— Statuę? Czego?
Zaśmiała się.
— Nikt nie ma pojęcia. Ale jest w dobrym stanie.
Ładowaniem zajmowały się dwie osoby. Jeden z mężczyzn przyglądał się etykietom spedycyjnym.
— Kubki — rzekł. — Naprawdę w to wierzycie? Po tylu latach?
— John jest nowy — wyjaśniła Toni. — To wypalana glina — zwróciła się do niego. — Jeśli się to zrobi porządnie, taki przedmiot jest wieczny.
Była gibka, o skórze barwy oliwki, beztroska. Hutch przywiozła ją z Układu Słonecznego cztery lata temu, razem z mężem. Plotka głosiła, że jest może nawet zbyt beztroska. On się poddał i chciał wracać do domu, Toni zaś postawiła sprawę jasno: zamierza zostać jak najdłużej. Była ekspertem w dziedzinie przepływu energii i tu miała sposobność się wykazać. Jej czas na Pinnacle, kiedy mogła projektować i wdrażać własne systemy bez zbędnego nadzoru, był bezcenny.
Najwyraźniej Toni uznała, że mąż się przystosuje.
Skrzynie były ciężkie i zrównoważenie ładunku miało znaczenie zasadnicze. Hutch pokazała im, gdzie należy wszystko umieścić, a następnie wspięła się do kabiny. Pozostała trójka pasażerów siedziała już na miejscach.
Jednym z nich był Tom Scolari, specjalista od automatycznego przetwarzania danych, którego znała od lat. Scolari przedstawił ją Embry Desjardin, lekarce, której kontrakt właśnie się skończył, i Randy’emu Nightingale’owi, którego przelotnie znała. Nightingale był pewnym zaskoczeniem, spóźnionym dodatkiem do listy pasażerów. Lot do domu, wyjaśniła, będzie trwać trzydzieści jeden dni. Oczywiście i tak już to wiedzieli.
Usiadła, włączyła komunikator i poinformowała oficera transportowego, że jest gotowa do lotu.
W głośniku zatrzeszczał jego głos.
— Masz zgodę na start — powiedział. — Miło cię było widzieć, Hutch. Wracasz niedługo?
— Następne dwa loty mam na Nok.
Nok był jedyną planetą, gdzie znaleziono żywą cywilizację. Tubylcy właśnie nauczyli się korzystać z prądu elektrycznego. Ale nadal toczyli wielkie wojny. Byli strasznie kłótliwi, żyli w ucisku, nie tolerowali oryginalnych myśli. Wierzyli, że są sami we wszechświecie (o ile w ogóle o tym myśleli), a nawet ich społeczność naukowa odrzucała całkowicie możliwość istnienia życia na innych planetach. Zabawne to było, jako że ludzie bywali pośród nich — wyposażeni w urządzenia do zaginania promieni świetlnych, które sprawiały, że stali się niewidzialni.
Hutch zastanawiała się, dlaczego cywilizacja na Pinnacle, martwa od setek tysięcy lat, jest o wiele ciekawsza niż ta na Nok.
Toni ostatni raz rzuciła okiem na artefakty, żeby się upewnić, czy je należycie zabezpieczono. Potem pożegnała się z ładującymi i usiadła.