Hutch uruchomiła antygrawitację, a gdy system zaczął gromadzić energię, wygłaszała procedury bezpieczeństwa. Technologia antygrawitacji umożliwiała manipulowanie masą lądownika w stosunkowo słabym polu grawitacyjnym (na przykład na planecie), pomiędzy rzeczywistą wartością a dwoma procentami tej masy. Hutch poleciła pasażerom, żeby pozostali na swoich miejscach, chyba że wyda im polecenie ich opuszczenia, nie szarpali się z uprzężą, dopóki sama się nie rozepnie, nie wykonywali żadnych gwałtownych ruchów, dopóki świeci się czerwone światełko i tak dalej.
— Dobrze — oznajmiła. — Jazda.
Uprząż owinęła się wokół ich ramion i osadziła ich na miejscach. Hutch skierowała silniki pomocnicze w dół i odpaliła je. Pojazd zaczął się wznosić. Pociągnęła wolant i lądownik łagodnie zaczął płynąć w powietrzu.
Przekazała stery SI, poinformowała pasażerów, że mogą wyłączyć e-skafandry, jeśli chcą, i wyłączyła swój.
Stanowisko archeologiczne przestało już być widoczne na tle otaczających je brązowych piasków.
„Harold Wildside” miał przepiękne kajuty. Przez ponad dwadzieścia lat spędzonych na pilotowaniu statków nadświetlnych Akademii Hutch przeżyła kilka poważnych zmian; najważniejszą z nich było odkrycie sztucznej grawitacji. Było jednak prawdą, że teraz ludziom Akademii wygodnie się podróżowało. Trudno mówić o luksusach, ale obecne kajuty dzieliła od dawnych cała przepaść — wtedy wszystko było jak najtańsze.
Dodatkowy zastrzyk pieniędzy na badania kosmiczne w dużej mierze zawdzięczali odkryciu obłoków Omega, dziwnych, śmiercionośnych obiektów, które dryfowały od środka galaktyki w cyklach liczących osiem tysięcy lat i najwyraźniej były zaprogramowane na niszczenie cywilizacji technicznych. Niszczyły w istocie linie i kąty proste w budowlach, które przyciągały ich uwagę. Czyli kształty niewystępujące w przyrodzie. Od ich odkrycia, które miało miejsce dwadzieścia lat temu, style w architekturze uległy olbrzymiej zmianie. Mosty, budowle, porty kosmiczne, wszystko, do powstania czego przyłożył rękę jakiś architekt, projektowano z wykorzystaniem krzywych i łuków. Kiedy obłoki Omega pojawią się w pobliżu Ziemi — a miało to nastąpić za jakieś tysiąc lat — nie znajdą wiele elementów, które przyciągałyby ich uwagę.
Obłoki stały się przyczyną długiej debaty. Czy były zjawiskiem naturalnym, jakąś formą, która wyewoluowała, by chronić galaktykę przed inteligentnym życiem? Czy też wytworem jakiejś diabolicznej inteligencji o niesamowitych możliwościach technicznych? Tego nikt nie wiedział, ale już sam pomysł, że wszechświat może dążyć do pozbycia się inteligentnych ras, wywołał refleksje u wyznawców bardziej popularnych religii.
Świątynia na pustyni była zaokrąglona, nie miała żadnych kątów prostych. Hutch zastanawiała się, czy to oznacza, że problem był znany od dawna.
Lądownik zacumował na pokładzie „Wildside”. Hutch odczekała, aż wszystkie kontrolki zapalą się na zielono, po czym otworzyła śluzę.
— Miło mi gościć was na pokładzie — rzekła. — Kwatery są na górze. Szukajcie swoich nazwisk. Kuchnia jest z tyłu. Jeśli chcecie się przebrać, wziąć prysznic, czy coś, mamy trochę czasu. Wyruszamy dopiero za godzinę.
Embry Desjardin miała długie, ciemne włosy i wystające kości policzkowe. W jej oczach było coś, co sprawiało, że każdy od razu wiedział, iż jest chirurgiem. Spędziła na Pinnacle ponad trzy lata, znacznie więcej, niż zwykle trwał pobyt personelu medycznego.
— Podobało mi się — wyjaśniła, zwracając się do Hutch. — Tu nie ma hipochondryków.
Tom Scolari był średniego wzrostu, rudy, dużo się śmiał i powiedział Hutch, że leci do domu, bo ojciec zachorował, matka jest niepełnosprawna, i ktoś musi pomóc im w domu.
— A poza tym — mówił dalej, udając powagę — na Pinnacle jest mało kobiet.
Uścisnął dłoń Nightingale’a.
— Czy to pan jest ten Nightingale, który parę lat temu był na Deepsix?
Nightingale potwierdził, mruknął coś w stylu, że dobrze jest wracać do domu, i otworzył książkę.
Czekając, aż orbita „Wildside” dostosuje się do wektora startu, Hutch przeprowadzała testy przedstartowe, rozmawiała ze starym przyjacielem na pokładzie „Skyhawka”, stacji kosmicznej Pinnacle, i czytała nadchodzące wiadomości o ruchu w przestrzeni.
Było trochę ciekawych rzeczy: statek wycieczkowy TransGalactic, „Wieczorna Gwiazda”, leciał na Maleivę, wioząc półtora tysiąca turystów, którzy chcieli oglądać wielkie zderzenie. Całe wydarzenie miało być transmitowane na żywo przez sieć Universal News, choć transmisja mogła dotrzeć na Ziemię dopiero po paru dniach. Separatyści w Wyoming urządzili kolejną strzelaninę, a w Jerozolimie zaczęły się rozruchy.
„Gwiazda” była największa z planowanej serii statków wycieczkowych. Parę lat wcześniej mniejszy statek zabrał pasażerów w okolice czarnej dziury w punkcie Golema. Nie spodziewano się zbyt dużego zainteresowania. Żartowano, że w czarnej dziurze nie ma za wiele do oglądania. Ale zgłoszenia dosłownie zalały biuro rezerwacji i nagle okazało się, że na cudach wszechświata też można zrobić dobry interes; tak narodziła się nowa branża.
Historia z Maleivą przypomniała jej o związkach Randy’ego Nightingale’a z tym układem. Układ znów zajmował sporo miejsca w wiadomościach, a ona zastanawiała się, czy to ma jakiś związek z nagłą decyzją o powrocie do domu.
Bill poprosił o zgodę na włączenie silników.
— Już czas — dodał.
Pokładowa SI na wszystkich nadświetlnych statkach Akademii została nazwana na cześć Williama R. Dolbry’ego, będącego nie projektantem, ale pierwszym kapitanem statku, który powrócił pilotowany przez system pokładowy. Dolbry doznał ataku serca, gdy pilotował elegancki jacht z czterema przerażonymi pasażerami na pokładzie podczas samodzielnej podróży osiemdziesiąt lat świetlnych od Ziemi.
Wizerunek Billa (który nie był twarzą Dolbry’ego) przypominał kogoś, kto byłby świetnym kandydatem na prezydenta lub kongresmana. Miał okrągłą twarz, poważne oczy i elegancko przystrzyżoną siwą bródkę. Zaprojektowano go tak, by nie dało się cały czas odczuwać jego obecności, bo projektanci nie chcieli, by kapitanowie w zbyt dużym stopniu na nim polegali. Złudzenia mogą dominować, a SI nadal nie miały ludzkiej umiejętności podejmowania decyzji w rzeczywistych sytuacjach.
— Dobrze, Bill — odparła.
„Wildside” przewoził wielki ładunek ceramiki i glinianych tabliczek. W sumie wpakowano tam jedenaście transportów. Pasażerów nie było wielu, ale ładunek to rekompensował.
Wiedziała, że kopie kubków i misek pojawią się potem w należącym do Akademii sklepie z pamiątkami. Będą wyglądać tak samo jak oryginał. Który jest wart tyle, ile równoważna wagowo ilość tytanu. A nawet więcej.
Szkoda.
— Dobrze, drodzy państwo — zwróciła się do pasażerów. — Za jakieś trzy minuty zaczynamy przyspieszać. Przypnijcie się. I zameldujcie się, jak skończymy.
Droga na Ziemię miała trwać długo, ale Hutch była do tego przyzwyczajona. Odkryła już, że po jakimś czasie pasażerowie zawsze znajdują jakieś wspólne tematy. Dostępne rozrywki były prawie nieograniczone, a podróż przypominała raczej wakacje. Znała przypadki, kiedy ludzie po odbyciu takiej podróży przez wiele lat regularnie się spotykali. Znała też przypadki zakochania się, rozpadu małżeństw, dokonywania przełomowych odkryć naukowych oraz prawie nieprzerwanych orgii.
Marcel był rozbawiony.
— Wydawało mi się, że tam nie ma żadnego inteligentnego życia. Czy tak nie było napisane w profilu?