Выбрать главу

Jastrzębie. Jak wyglądało ich życie? Czy wieczorami siadywali i grali w jakiś własny odpowiednik pokera? Czy lubili rozmawiać przy posiłkach? Czy znali muzykę?

Tak bardzo chciał, by mogli dowiedzieć się, jak podjęto decyzję o ratowaniu średniowiecznego świata, który wchodził w chmurę pyłu. To musiało wymagać gigantycznego wysiłku ze strony rasy, która nie znała nawet antygrawitacji. Ilu uratowali? Dokąd odlecieli?

Usłyszał, jak moc rośnie, poczuł, że statek dokonuje korekty kursu.

Budynek był gigantyczny. Na głównym ekranie ściennym powstawał jego plan. Pomieszczenia dla istot rozmiaru ludzi we wschodnim skrzydle, pomieszczenia, które mogły służyć za poczekalnie albo magazyny, górne poziomy, na które jeszcze się nie dostali. Marcelowi wydawało się, że zobaczył jakieś przedmioty na półkach w północnym skrzydle, ale nie było go akurat przed ekranem, kiedy przesłano ten materiał, więc widział tylko nagranie. Hutch i Nightingale albo nie zauważyli tych przedmiotów, albo uznali, że to nic ważnego i nie warto tracić na nie czasu. Potem nie chciał już o tym wspominać.

— To miejsce jest jak jaskinia skarbów — rzekł Drummond, obserwując wszystko ze swego wahadłowca. — Szkoda, że nie mamy czasu przyzwoicie się mu przyjrzeć.

Marcel pomyślał, że mają szczęście, iż w ogóle coś widzą. Podejrzewał, że materiału starczy naukowcom na wiele lat badań.

Nagle pojawił się przy nim Beekman. Od ich ostatniej rozmowy starał się nie patrzeć Marcelowi w oczy.

— Wiesz — odezwał się, jakby nic się nie stało — na górze szykują się duże zmiany, kiedy to wszystko się skończy. Gomez odejdzie.

— Tak sądzisz? — spytał Marcel.

Irene Gomez była dyrektorem Akademii od ponad dziesięciu lat.

— To ona była kiedyś w grupie, która podjęła decyzję o nieszczęsnej wyprawie Nightingale’a. A teraz patrz, co się stało. Wszystko na marne. Materiały wychodzą od tego faceta z Universalu, jak mu tam?

— Canyon.

— Tak. Canyon. Dostaną to wszystko pojutrze. Zarząd zwoła spotkanie. Założę się, że Gomez odejdzie z końcem tygodnia. A z nią wszyscy jej szefowie departamentów.

Wyglądało na to, że rozmowa na ten temat sprawia mu przyjemność. Marcel nie miał powiązań z panią dyrektor, ba, nawet jej nie poznał osobiście. Ale wiedział, że nigdy nie cieszyła się szacunkiem ani lojalnością ludzi Akademii. Oczywiście, pomyślał, ten sam los spotkałby Beekmana, gdyby kiedykolwiek wydało się, że opowiedział się za pozostawieniem rozbitków swojemu losowi.

— Bezcenne — rzekł Beekman. Jego ton zdradzał, co naprawdę myśli: Jeśli nawet stracimy tych ludzi, warto było.

W rozmyślania Marcela wdarł się głos Lori:

— Wstępne manewry zostały zakończone. Znajdujemy się na kursie.

W jednym z mniejszych pomieszczeń znaleźli portret.

Wisiał na ścianie, pod warstwą kurzu. Hutch starła ją, po czym przetarła obraz szmatką i pojawiły się wizerunki.

Dwa świerszcze stały po bokach jastrzębia, który był ze trzy razy wyższy od nich. Miały szaty z kapturem: jeden z nich naciągnął go na głowę, drugi nie. Czaszki były pozbawione włosów, nie zauważyła też żadnych brwi. Mimo uprzedzeń, jakie wiązały się z tym, że świerszcze nie wykształciły zaawansowanej techniki, Hutch dostrzegła w ich twarzach inteligencję.

Groźny wygląd jastrzębia łagodziła trzymana przez niego łaska. Jedynym elementem stroju była ciemna wstążka zamotana wokół ramienia. Jastrząb miał szeroką klatkę piersiową i grzebień, który dumnie eksponował. Jego towarzysze wyglądali przy nim na maleńkich. Niewątpliwie jednak byli jego towarzyszami.

Stworzenie miało oczy drapieżnika, pazury i futro w miejscach, gdzie Hutch spodziewała się zobaczyć pióra. Hutch zaskoczyło opanowanie świerszczy, które łatwo mogły zostać przez nie pożarte.

Było tam coś jeszcze.

— Co? — spytał Nightingale.

Nie była w stanie wydedukować, jakiej płci są świerszcze. Ale jastrząb?

— To samica — powiedziała.

Nightingale westchnął.

— Skąd wiesz?

— Nie wiem, Randy. — Zastanowiła się nad własnymi reakcjami. — Może ma coś w oczach.

Nightingale sięgnął po obrazek i ucieszył się, że da się go zdjąć. Był za duży, żeby się zmieścić w plecaku, więc Randy po prostu go niósł.

Do tego czasu stworzyli już mapę prawie całego parteru budowli. Winda na stację na orbicie została umieszczona we wschodnim skrzydle, na przecięciu linii północ-południe i wschód-zachód. Górne poziomy, jeśli oceniać po skali, były użytkowane przez jastrzębie. Wyglądało na to, że świerszcze korzystały tylko z parteru.

Ściemniało się, gdy dotarli do części północnej. Tu byli bardziej ostrożni, gdyż, jak twierdził Marcel, budynek znajdował się nad przepaścią.

Podeszli do zniszczonej rampy i w dole dostrzegli kolejny portret. Mimo protestów Nightingale’a, Hutch użyła swojej liany, żeby zejść na dół i zabrać go. Był to obraz jastrzębia w pełnych wymiarach.

Stworzenie nie miało skrzydeł.

— One są za duże, żeby mogły latać — rzekł Nightingale.

— Nawet gdyby miały duże skrzydła?

Nightingale zaśmiał się, ale szybko umilkł.

— Naprawdę duże? — odparł. — Coś o masie takiej jak my, a te stworzenia najwyraźniej miały podobne rozmiary, nigdy nie byłoby w stanie wzbić się w powietrze o własnych siłach.

— Może pochodzili ze świata o niższej grawitacji?

Oboje mówili przyciszonymi głosami, jakby normalny poziom głośności był czymś niewłaściwym. Jeśli któreś odezwało się głośniej, echo od razu im o tym przypominało.

— Możliwe — odparł Nightingale. — Ale grawitacja musiałaby być bardzo niska. A gdyby tak było, te stworzenia nie czułyby się najlepiej na Maleivie III. Nie, nie sądzę, żeby mogły latać. Założę się, że ich przodkowie też nie latali. To podobieństwo do jastrzębi sprawia, że myślimy w ten sposób.

Hutch wiedziała, że Kellie też chce rzucić okiem na budynek, więc byli w środku już za długo.

— Trzeba wracać — rzekła.

Nightingale zrobił zrozpaczoną minę. Włóczyłby się tu w nieskończoność, gdyby mu pozwolono.

— Dlaczego nie możemy zostać jeszcze chwilkę? — W północnej części budynku była podwójna rampa, która prowadziła na dolny poziom. — Rzućmy tam okiem i wracajmy, dobrze?

— Dwie minuty — powiedziała.

Zeszli na dół i znaleźli kolejny szeroki korytarz, którego ściany były pokryte inskrypcjami w sześciu językach. Czasem, zamiast kilku słów, w każdej grupie symboli było dwadzieścia albo więcej linii.

— Właśnie czegoś takiego potrzebowaliśmy — rzekła Hutch. — Przetłumaczyliśmy jeden język z Quraquy, mając jeszcze mniej materiału.

Perspektywa była ekscytująca, ale ścianę najpierw należało oczyścić i odnowić, zanim dałoby się z niej skorzystać. Hutch użyła mikroskanera, wiedząc jednak, że niewiele będzie widać.

Były tam jeszcze inne inskrypcje. Były krótkie, zwykle stanowiły grupy składające się z dwóch albo trzech słów. Hutch rozpoznała znaki z górnej linii pomnika, który znaleźli w pobliżu poduszkowca.

Próbowała sobie wyobrazić tę halę w czasach świetności.