Выбрать главу

Podeszli do kilku drzwi po prawej stronie. Za każdymi było pomieszczenie szerokie na jakieś cztery metry. Nie było w nich żadnych mebli.

Wetknęła głowę, nie zauważyła niczego ciekawego i poszła do następnego.

Było ich osiem, o identycznych rozmiarach. Hutch zaglądała do każdego, mając nadzieję, że coś ją gdzieś zaskoczy. Miały niskie sufity. Zaprojektowano je dla świerszczy.

W końcu zatrzymali się w ósmym, na końcu korytarza. Nie było tam żadnych artefaktów, inskrypcji, niczego. Puste pomieszczenie.

— Chodźmy — rzekła.

Ruszyła i w tej samej chwili pomieszczenie drgnęło. Był to chwilowy wstrząs, jakby przez budynek przebiegł impuls. Trzęsienie ziemi, pomyślała.

Coś zaczęło zgrzytać w ścianach. Pomieszczenie podrygiwało.

— Uciekaj, Randy!

Skoczyła do wyjścia. Drzwi już się przemieszczały, trzeszcząc, opadając ze szczękiem z góry. Nightingale zastygł, a Hutch się odwróciła. I już było za późno. Podeszła, ale już nie dało się przez nie przejść. Drzwi zatrzymały się, na szerokość dłoni od podłogi, i opadły na pokrytą pyłem podłogę. Odcięły w ten sposób dopływ światła i Hutch przykucnęła w ciemności. Włączyła latarkę.

— Niedobrze — rzekł Nightingale.

Zgrzyt w ścianach stał się głośniejszy Podłoga przesunęła się odrobinę do góry. I opadła z powrotem. W komunikatorze rozległ się głos Miry:

— Co się stało?

— Nie wiemy. Czekaj chwilę.

Nightingale wycelował laser w drzwi i pstryknął przełącznikiem. Biały promień liznął szarą powierzchnię, która zaczęła czernieć. Nagle podłoga gwałtownie opadła. Wystraszony Nightingale stracił panowanie nad laserem i omiótł nim pomieszczenie, zanim go upuścił. Laser, jak przewidywała jego konstrukcja, natychmiast się wyłączył.

Pomieszczenie opadło. Zatrzymało się. Znów opadło o kilka metrów.

— Mój Boże — odezwał się Nightingale. — Co się dzieje?

— Kolejna winda. Wygląda na to, że działa. Komora znów opadła. Włączył się Marcel.

— Co się dzieje? Jak sytuacja?

Canyon nadał słuchał, ale poza słowem zachęty litościwie milczał. Pomieszczenie podskakiwało, wibrowało i opadało.

— Idę — rzekła Kellie.

— Nie. Zostań w lądowniku.

— Tu wam nie pomogę.

— Nie sądzę, żeby tu ci się coś udało zrobić.

Nightingale wyglądał na człowieka ogarniętego atakiem paniki. Ona pewnie też.

Coś zagrzechotało pod podłogą.

Sufit był za nisko, żeby mogli się wyprostować. Wybrali jeden z rogów pomieszczenia i przykucnęli tam.

Zgrzyt przycichł, ale winda nadal chaotycznie opadała. Hutch dokończyła swoim laserem dzieło Nightingale’a, wycinając solidny kawał podłogi. Na zewnątrz było ciemno, a mgła gęsta, jak przez cały czas. W świetle lampy nie było jednak widać ściany. Hutch dostrzegła tylko plątaninę belek i rozpórek.

— Co robimy? — spytał Nightingale.

Poszerzyła otwór, który teraz był na tyle duży, że można było przez niego wyskoczyć, gdyby nadarzyła się okazja.

— Brzegi będą ostre — ostrzegła. — Przygotuj się, może się uda.

Jazda trwała nadal. Nightingale podszedł, wyjrzał, ale był na tyle ostrożny, żeby się zanadto nie zbliżać. Nadal nie było widać niczego poza konstrukcją, którą wolno mijali.

— Chyba zjeżdżamy do jakiejś piwnicy — powiedziała, by chwilę potem dodać: — Widzę światło.

Winda zadygotała i zagrzechotała, z podłogi i sufitu dobiegły piski i zgrzyty. Nagle zobaczyli pustą przestrzeń. Mgła znikła, przez otwór wpadło światło dnia.

— Gdzie my jesteśmy, u licha? — dopytywał się Nightingale.

Spojrzała w dół, na jasnoszarą ścianę, która opadała ku zielonym wzgórzom.

— Właśnie tak świerszcze wyjeżdżały na górę. Nightingale wyjrzał i zadrżał.

— Nie sądzisz, że pojedziemy na sam dół?

— Przypuszczam, że tak. Chyba że ich technika się nie sprawdzi. Jeśli tak, winda zatrzyma się gdzieś po drodze i trzeba będzie się przesiąść do innej windy.

Trudno było określić, czy Nightingale uznał to za dobrą czy złą nowinę. Pod nimi było trochę chmur, kolejne na horyzoncie. Nightingale przygotował się, spojrzał w dół i westchnął.

— Mój Boże — rzekł.

— Nie podchodź. — Odciągnęła go do tyłu.

Kellie usłyszała ich.

— Mam gdzieś, co sobie myślisz — oznajmiła. — Wkładam sprzęt i idę tam.

— Nie ma sensu. Nie dotrzesz do nas. Poczekaj, aż zobaczymy, o co w tym chodzi. Tylko bądź gotowa, na wypadek, gdybyśmy cię szybko potrzebowali.

— Dobrze — westchnęła. — Nie rozłączaj się.

Łomoty i zgrzyty trochę ucichły, a jazda stała się bardziej płynna, bardziej stabilna, windą już tak nie trzęsło, jakby maszyneria wreszcie się rozgrzała.

Winda zwolniła, znów przyspieszyła, po czym szarpnęła i zatrzymała się.

Hutch spojrzała w dół, na dolinę rzeki, która była tak daleko w dole, że aż bolała głowa. Uświadomiła sobie, że są na północnym zboczu góry, w części, która wyglądała na sztucznie ukształtowaną.

— Co robimy? — wysapał Nightingale. — Chyba utknęliśmy.

Winda zadrżała.

— To chyba trzęsienie ziemi.

— Jeszcze tego nam trzeba. — Spojrzał na nią; w jej oczach malował się strach. — Hutch, przydałaby się nam jakaś pomoc.

— Ależ ty lubisz wszystko bagatelizować, Randy.

— Możecie nam opisać, gdzie jesteście? — włączyła się Kellie.

Hutch odpowiedziała jej i dodała:

— Dość wysoko. Chyba potrzebna będzie operacja „powietrze-powietrze”.

— Co rozumiesz przez operację „powietrze-powietrze”? — spytał Nightingale na prywatnym kanale. — Chyba nie to, co mam na myśli?

— A chcesz schodzić na dół?

Ponad nimi widać było siatkę wsporników, belek i ukośnych elementów; była to konstrukcja, w której poruszała się winda.

Tylna ściana przesuwała się po zboczu góry. Znajdowali się jakieś pięćdziesiąt metrów poniżej szczytu. Klif, o ile była w stanie coś dostrzec, miał różne półki skalne i wybrzuszenia, było tam też parę drzew, ale nie dałoby się po nim bezpiecznie zejść.

— Czy oni naprawdę mogą nas stąd ściągnąć? — spytał Nightingale.

— Bułka z masłem — odparła.

Ta uwaga jakoś wcale go nie uspokoiła.

— Jak?

— Po prostu podlecą i nas wyciągną. Siedź spokojnie i czekaj, aż przylecą.

Spojrzał w dół i resztka koloru odpłynęła z jego twarzy. Winda znów opadła, ale tylko o jakieś kilka centymetrów. Złapał gwałtownie powietrze i spojrzał na nią, przerażony.

— Lepiej się nie zbliżaj — doradziła.

— Jak zamierzamy to zrobić? Skoczyć?

— Coś w tym rodzaju, Randy. Ale będziesz przywiązany liną, więc nie spadniesz.

Potrząsnął głową.

— Hutch, nie przypuszczam, żeby udało mi się to zrobić.

— Ależ uda ci się. Przecież nie możemy tu zostać. Dostrzegła, że poza strachem odczuwa poniżenie. Zaczęli znów opadać, wolno i jednostajnie.

— Jedziemy na dół — rzekł. — Może, jak trochę poczekamy, dotrzemy tam i wszystko będzie w porządku.

Hutch nie odpowiedziała. Po prostu usiadła i czekała na pojawienie się lądownika.

— Na czym trzyma się ta winda? — spytał Marcel.

— Chyba na linie — rzekła Hutch, wsłuchując się w tak upragniony szum silników.