Выбрать главу

JA TEŻ.

— Eee… umiem prowadzić dokładną listę kontaktów…

De-terminarz wyczuł poruszenie sugerujące, że nowy właściciel dosiadł konia.

NAPRAWDĘ? MAM BARDZO WIELE KONTAKTÓW.

— No więc właśnie — rzekł demon, usiłując podtrzymać opadający gwałtownie entuzjazm. — Zapamiętuję je, a kiedy znów chcesz się z kimś skontaktować…

TO ZWYKLE NIE JEST KONIECZNE. W WIĘKSZOŚCI POZOSTAJĄ JUŻ SKONTAKTOWANI.

— No… a czy masz wiele spotkań?

Zadudniły kopyta, a potem jedynym dźwiękiem był już tylko świst wiatru.

WIĘCEJ, NIŻ MOŻESZ SOBIE WYOBRAZIĆ. NIE… MYŚLĘ, ŻE TWOJE TALENTY GDZIE INDZIEJ ZNAJDĄ LEPSZE ZASTOSOWANIE…

Głośniej zaświszczał wiatr, a potem plusnęło.

Sala Szczurów była pełna. Przywódcy gildii mieli prawo tu zasiadać, ale zjawiło się też mnóstwo innych osób, które uznały, że także chcą zobaczyć te wydarzenia. Przybyło nawet kilku starszych magów. Każdy chciał móc kiedyś powiedzieć wnukom: „Byłem przy tym”[17].

— Jestem przekonany, że powinienem mieć więcej łańcuchów — stwierdził Vetinari, kiedy zatrzymali się w progu i spojrzeli na zebrane tłumy.

— Czy pan traktuje to poważnie, sir? — spytał Vimes.

— Wręcz niezwykle poważnie, komendancie, zapewniam pana. Ale jeśli jakimś zbiegiem okoliczności przeżyję, upoważniam pana do zakupu łańcuchów i oków. Musimy dopilnować, by takie sprawy załatwiane były we właściwy sposób.

— Będę je trzymał w gotowości, obiecuję.

— To dobrze.

Patrycjusz skinął głową lordowi Rustowi, siedzącemu między panem Slantem i lordem Downeyem.

— Dzień dobry. Czy możemy załatwić to szybko? Czeka nas pracowity dzień.

— Jak widzę, panie, postanowiłeś nadal czynić z Ankh-Morpork pośmiewisko — zaczął Rust. Zerknął szybko na Vimesa, po czym wymazał go ze swojego wszechświata. — To nie jest oficjalny proces, lordzie Vetinari. To tylko przesłuchanie wstępne, służące ustaleniu zarzutów. Pan Slant poinformował mnie, że minie wiele tygodni, zanim będziemy mogli rozpocząć proces właściwy.

— Kosztownych tygodni, nie wątpię. Czy moglibyśmy przejść do rzeczy?

— Pan Slant odczyta zarzuty. Ale krótko mówiąc, jak doskonale zdajesz sobie sprawę, Havelock, jesteś oskarżony o zdradę stanu. Skapitulowałeś haniebnie…

— …wcale nie…

— …i bezprawnie zrezygnowałeś z praw do suwerenności nad krainą znaną jako Leshp…

— …ale nie ma takiego miejsca…

Rust przerwał na moment.

— Czy jest pan zdrów na umyśle, lordzie?

— Warunki kapitulacji miały być ratyfikowane na wyspie Leshp, lordzie Rust. Takie miejsce nie istnieje.

— Człowieku, przecież po drodze tutaj mijaliśmy tę wyspę!

— A czy ostatnio ktoś sprawdzał?

Angua stuknęła Vimesa w ramię.

— Dziwna fala przeszła w górę Ankh zaraz po tym, jak przybiliśmy, sir…

Nastąpiła nerwowa dyskusja wśród magów. Po chwili wstał nadrektor Ridcully.

— Wydaje się, że istotnie wystąpił pewien problem, wasze lordowskie moście. Dziekan twierdzi, że naprawdę jej tam nie ma.

— To przecież wyspa, człowieku! Sugerujesz, że ktoś ją ukradł? Jesteś pewien, że w ogóle masz pojęcie, gdzie jest?

— Wiemy, gdzie jest, i jej tam nie ma. Jest tylko mnóstwo wodorostów i śmiecia — oświadczył lodowatym tonem dziekan. Wstał, trzymając w dłoni niewielką kryształową kulę. — Oglądaliśmy ją często wieczorami. Z powodu walk, rozumieją panowie. Oczywiście z tej odległości obraz jest dość marny…

Rust patrzył na niego nieruchomo, ale dziekan był zbyt wielki, by wykreślić go ze sceny.

— Przecież cała wyspa nie może tak po prostu zniknąć…

— W teorii wyspy nie mogą się także tak po prostu pojawiać, drogi panie, a ta się pojawiła.

— Może znowu zatonęła — zgadywał Marchewa.

Rust spojrzał wściekle na Vetinariego.

— Wiedziałeś o tym? — zapytał groźnie.

— Skąd mógłbym wiedzieć o takim zjawisku?

Vimes obserwował twarze wokół sali.

— Na pewno coś o tym wiesz! — rzekł Rust.

Zerknął na pana Slanta, który nerwowo kartkował gruby tom.

— Wiem tylko tyle, lordzie, że w politycznie trudnej dla siebie sytuacji książę Cadram zrezygnował z ogromnej przewagi militarnej w zamian za wyspę, która najwyraźniej zatonęła pod falami morza — oświadczył lord Vetinari. — Klatchianie są dumnymi ludźmi. Ciekawe, co sobie pomyślą.

Vimes przypomniał sobie generała Ashala stojącego obok tronu księcia Cadrama. Klatchianie lubią przywódców odnoszących sukcesy. Ciekawe, co się dzieje z tymi, którzy przegrywają. Bo spójrzmy, co my robimy, gdy tylko nam się wydaje… Ktoś szturchnął go dyskretnie.

— To my, sir — szepnął Nobby. — Mówią, że szaf akurat nie ma, tylko komody, ale na żadnej nie zmieści się koń, żeby go włóczyć. Może dałoby się to załatwić na takim wielkim łożu, tylko sierżant uważa, że by wyglądało trochę śmiesznie.

Vimes wyszedł, wlokąc Nobby’ego za sobą. Przycisnął kaprala do ściany.

— Gdzie byliście z Vetinarim, kapralu? I pamiętajcie, że umiem poznać, kiedy kłamiecie. Poruszacie wtedy ustami.

— My… my… my… odbyliśmy tylko krótką morską podróż, sir. Kazał nie mówić, że byliśmy pod wyspą, sir.

— Czyli… pod Leshpem?

— Nie, sir! Wcale tam nie wpłynęliśmy! Zresztą to strasznie cuchnąca dziura! W całej jaskini śmierdziało zepsutymi jajkami, a wielka była jak miasto, może mi pan wierzyć, sir!

— To pewno jesteście zadowoleni, że tam nie popłynęliście.

Nobby odetchnął z ulgą.

— Szczera prawda, sir!

Vimes pociągnął nosem.

— Czy używasz jakiegoś płynu po go… to znaczy płynu zamiast golenia, Nobby?

— Nie, sir.

— Coś tu pachnie sfermentowanymi kwiatami.

— A, to taka pamiątka, którą kupiłem w zagranicznych stronach, sir. Długo się trzyma, tak jakby, sir.

Vimes wzruszył ramionami i wrócił do Sali Szczurów.

— …i bardzo stanowczo zaprzeczam, bym prowadził negocjacje z jego wysokością, zdając sobie sprawę z faktu… O, sir Samuel. Klucze do kajdanek poproszę.

— Wiedziałeś! Wiedziałeś przez cały czas! — wrzasnął Rust.

— Czy lord Vetinari jest o coś oskarżony? — spytał Vimes.

Pan Slant przekopywał się przez kolejny tom. Wydawał się dość podenerwowany jak na zombi. Jego szarozielona skóra była wyraźnie bardziej zielona.

— Nie w ścisłym sensie… — wymamrotał.

— Ale będzie! — oświadczył lord Rust.

— No więc kiedy już zdecydujecie, o co konkretnie, koniecznie dajcie mi znać, a ja go za to aresztuję — powiedział Vimes, rozpinając kajdanki.

Usłyszał głośne i radosne okrzyki zza okna. W Ankh-Morpork nic długo nie pozostawało tajemnicą. Tej przeklętej wyspy już nie ma. I jakoś wszystko obróciło się na dobre.

Napotkał wzrok Patrycjusza.

— Miał pan szczęście, co?

— Och, zawsze gdzieś jest kurczak, sir Samuelu. Trzeba tylko dobrze poszukać.

Dzień okazał się niemal tak męczący jak wojna. Z Klatchu przyleciał co najmniej jeden dywan, a między pałacem a ambasadą płynął nieprzerwany strumień wiadomości. Ludzie wciąż czekali wokół pałacu. Coś się działo, a nawet jeśli nie wiedzieli, co takiego, nie zamierzali tego przegapić. Skoro miała stawać się historia, chcieli ją widzieć.

Vimes wrócił do domu. Ku jego zaskoczeniu drzwi otworzył Willikins. Miał podwinięte rękawy i nosił długi zielony fartuch.

вернуться

17

Chociaż oczywiście magom nie wypada tak mówić, ponieważ w ogóle nie powinni mieć wnuków.