Выбрать главу

Szansa, by się „samofinansować” i żeby przy tym do nich nie strzelali, pomyślał Vimes. Uznają, że umarli i trafili do nieba.

— Czy to ma być dla nich nagroda za coś?

— Powiedzmy tyle, Vimes… kiedy się stwierdza, że ma się kwadratowy kołek, zaczyna się szukać kwadratowego otworu.

— Myślę, że to dobry pomysł, sir. Oczywiście oznacza, że będę musiał kogoś awansować…

— Jestem pewien, że mogę panu zostawić takie szczegóły. Niewielka premia dla nich obu także byłaby na miejscu. Powiedzmy, dziesięć dolarów. Aha, jest jeszcze coś, Vimes. I bardzo się cieszę, że lady Sybil jest z nami i może tego wysłuchać. Chciałbym zmienić tytuł związany z pańskim stanowiskiem.

— Tak?

— „Komendant” to długie słowo. Przypomniano mi jednak, że słowem, które oryginalnie oznaczało komendanta, było „Dux”.

— Dux Vimes? — upewnił się Vimes.

Usłyszał, jak Sybil gwałtownie wciąga powietrze.

Uświadomił sobie pełną wyczekiwania ciszę, jaka nagle zapadła — taką, jaka występuje pomiędzy zapaleniem lontu a wybuchem. Kilka razy powtórzył w myślach to słowo.

— Diuk? — powiedział. — O nie… Sybil, czy możesz poczekać na zewnątrz?

— Dlaczego, Sam?

— Chcę przedyskutować to z jego lordowską mością w sposób bardzo osobisty.

— Znaczy: zrobić awanturę?

— Przedyskutować.

Lady Sybil westchnęła.

— Dobrze. Będzie, jak chcesz, Sam. Wiesz o tym.

— Są pewne… kwestie z tym związane — oświadczył Vetinari, kiedy drzwi się zamknęły.

— Nie!

— Może powinien je pan poznać.

— Nie. Już kiedyś mnie pan tak załatwił! Nowa straż jest zorganizowana, osiągnęliśmy prawie właściwą liczbę, na funduszu wdów i sierot mamy tyle pieniędzy, że ludzie ustawiają się w kolejkach do patroli w niebezpiecznych dzielnicach, a na komendzie wisi prawie nowa tarcza do strzałek! Nie ma pan czym mnie przekupić, żebym się zgodził! Niczego nam nie potrzeba!

— Zawsze uważałem, że Kamienna Gęba Vimes jest człowiekiem niesprawiedliwie oczernianym.

— I nie przyjmę… Co? — Vimes wyhamował w gniewie.

— Ja też tak uważam — wtrącił lojalnie Marchewa.

Vetinari wstał, podszedł do okna, założył ręce z tyłu i spojrzał na Broad-Way.

— Przyszło mi do głowy, że być może nadszedł czas na… ponowne rozważenie pewnych dawnych osądów.

Znaczenie tych słów spadło na Vimesa niczym lodowata mgła.

— Proponuje pan zmianę historii? — zapytał. — O to chodzi? Spisanie na nowo…

— Ależ mój drogi Vimes, historia zmienia się bez przerwy. Wciąż jest na nowo egzaminowana i przewartościowywana. Inaczej historycy nie mieliby nic do roboty. A nie możemy przecież pozwolić, żeby ludzie z ich typem umysłów mieli za dużo wolnego czasu. Wiem, że przewodniczący Gildii Historyków całkowicie się ze mną zgadza, iż kluczowa rola pańskiego przodka w historii naszego miasta dojrzała do ponownej… analizy.

— Omówiliście to już, tak?

— Jeszcze nie.

Vimes kilka razy otworzył i zamknął usta. Patrycjusz wrócił do biurka i podniósł kartkę papieru.

— Oczywiście pewne inne detale także wymagają rozwiązania…

— Takie jak? — wychrypiał Vimes.

— Herb Vimesów zostanie przywrócony, naturalnie. To konieczność. Wiem, że lady Sybil była niezwykle wręcz zagniewana, gdy dowiedziała się, że nie ma pan prawa do herbu. Oraz korona, jak sądzę, z gałkami na…

— Może pan sobie wziąć tę koronę razem z gałkami i…

— …którą, mam nadzieję, będzie pan nosił przy oficjalnych okazjach, takich na przykład jak odsłonięcie posągu, który od dawna przynosił miastu hańbę swą nieobecnością.

Przynajmniej raz Vimes wyprzedził nieco tok rozmowy.

— Znowu Kamienna Gęba? — zapytał. — To część układu, tak? Pomnik Kamiennej Gęby?

— Brawo — pochwalił go Vetinari. — Nie pański, co oczywiste. Wystawienie pomnika komuś, kto starał się nie dopuścić do wojny, nie jest zbyt, hm… pomnikowe. Naturalnie, gdyby przez arogancką niedbałość wyrżnął pan pięć setek własnych ludzi, już teraz topilibyśmy brąz. Nie, myślałem o pierwszym Vimesie, który próbował stworzyć przyszłość, a stworzył jedynie historię. Sądziłem, że może gdzieś przy Zapiekanki Brzoskwiniowej…

Obserwowali się nawzajem jak koty… jak pokerzyści.

— U szczytu Broad-Wayu — rzekł chrapliwie Vimes. — Przed bramą pałacu.

Patrycjusz spojrzał na okno.

— Zgoda. Chętnie będę na niego patrzył.

— I blisko muru. Osłonięty od wiatru.

— Oczywiście.

Przez moment Vimes wyglądał na skonsternowanego.

— Straciliśmy ludzi…

— Siedemnastu, poległych w takich czy innych potyczkach — uściślił lord Vetinari.

— Chcę…

— Zostaną przyjęte odpowiednie zobowiązania finansowe dla zabezpieczenia wdów i osób bliskich.

Vimes skapitulował.

— Gratuluję, sir! — powiedział Marchewa.

Nowy diuk poskrobał się po brodzie.

— Ale to znaczy, że będę mężem diuszesy — stwierdził. — To takie wielkie, poważne słowo: diuszesa. Sybil nigdy nie interesowały takie rzeczy.

— Podziwiam pańską znajomość psychiki kobiet — rzekł Vetinari. — Przed chwilą widziałem jej twarz. Nie wątpię, że kiedy znowu spotka się na herbatce z przyjaciółkami, do których grona, o ile pamiętam, zaliczają się diuszesa Quirmu, bo tak brzmi jej oficjalny tytuł, a także lady Selachii, pozostanie całkowicie niewzruszona i ani odrobinę dumna. Absolutnie.

Vimes zawahał się. Sybil była kobietą zadziwiająco zrównoważoną, oczywiście, a takie sprawy… Zostawiła to jego decyzji, prawda? Przecież to jasne, że nie… To jasne, że… nie puszyłaby się, po prostu czułaby się bardzo zadowolona, wiedząc, że one wiedzą, że ona wie, że one wiedzą…

— No dobrze — ustąpił. — Ale… myślałem, że tylko król może kogoś mianować diukiem. To nie to co zwykła szlachta czy baronowie. Z nimi chodzi tylko o politykę. Ale ktoś taki jak diuk wymaga…

Spojrzał na Vetinariego. A potem na Marchewę. Vetinari mówił, że mu… przypomniano…

— Jestem pewien, że jeśli kiedyś pojawi się król w Ankh-Morpork, zechce ratyfikować moją decyzję — oświadczył gładko Vetinari. — A jeśli nigdy się nie pojawi, to praktycznie nie widzę problemu.

— Zostałem kupiony i sprzedany, co? — Vimes pokręcił głową. — Kupiony i sprzedany…

— Wcale nie — zapewnił Vetinari.

— Tak. Jak my wszyscy. Nawet Rust. I wszyscy ci biedni dranie, którzy wyruszyli, żeby dać się zarżnąć. Nie jesteśmy elementami większego obrazu, prawda? Nas się tylko kupuje i sprzedaje.

Vetinari stanął nagle przed Vimesem. Przewrócone krzesło uderzyło o podłogę za biurkiem.

— Doprawdy? Żołnierze odmaszerowali, Vimes. I żołnierze przyszli z powrotem. Jakże wspaniałe byłyby bitwy, których nie musieli staczać! — Zastanowił się chwilę, po czym wzruszył ramionami. — I mówisz, że kupieni i sprzedani? Możliwe. Myślę jednak, że nie wydani bez pożytku.

Patrycjusz rzucił jeden z tych krótkich, przelotnych uśmieszków, jak zawsze, kiedy chciał powiedzieć coś, co wcale nie jest śmieszne, a jednak go rozbawiło.