– Długo, waszmość, kazałeś czekać na siebie – mruknął Przyjemski.
– Za pozwoleniem, mości panie generale, nie traciłeś tutaj czasu – roześmiał się Francuz. – Widać, że jak prawdziwy żołnierz każdą chwilę obracasz na zabawy i przyjemności.
– Dzisiaj żyjem, jutro gnijem, mości panie bracie. Teraz w zamtuzie się weselim, jutro ze śmiercią potańcujem. Siadaj i mów śmiało, w czym rzecz.
– Przychodzę od jego mości hetmana polnego koronnego...
Po twarzy starego żołnierza przebiegł ledwie widoczny grymas. Dantez zauważył go od razu.
– Jaśnie oświecony pan Kalinowski wielce zamartwia się, że wasza mość nie popiera jego wojennych planów.
– Nie łżyj, mości Dantez – mruknął Przyjemski. – Darujże sobie słodkości i dusery, bo tu nie Wersal ani Zamek Królewski, jeno parszywa, żydowska karczma. Jego mość pan hetman chętnie widziałby mnie na marach, w grobie. Razem z resztą panów rotmistrzów i pułkowników. W całym wojsku koronnym nie ma bodaj jednego człowieka, na którego nie wołałby: psi albo z kurwy synu. Ja żołnierz, moje powinności znam. Jestem posłuszny. Ale wojenne plany pana hetmana to szaleństwo. I nie zmienię zdania, choćbyś mi wrócił sumy neapolitańskie albo tenże cienkusz żydowski jak Jezus Chrystus w najprzedniejszego węgrzyna przemienił.
– Waszmość nie boisz się zwierzchności przymawiać?
– Panie Dantez – roześmiał się Przyjemski – ja jestem starym żołnierzem. Dalibóg, więcej bitew stoczyłem, niż waszmość dziewek obłapiałeś po stogach. Wierzaj mi, nie boję się gniewu hetmańskiego. Ale co wiem, to prosto w oczy mówię. Jeśli Kalinowski spróbuje złamać pakta białocerkiewskie i wydać Chmielnickiemu bitwę, to gorze nam!
– Jego mość hetman nie chce dopuścić, aby hultajstwo kozackie na Mołdawię poszło. O cześć dziewicy tu idzie i jej honor. O Donnę Rozandę...
Przyjemski roześmiał się wesoło. Dolał wina do kielichów i pociągnął spory łyk.
– Cześć panny Rozandy w seraju sułtańskim ostała. A ja wiem, że stary szelma Lupul swadźbi dziewkę Kalinowskiemu, albo komuś z jego rodziny w zamian za pomoc przeciw Chmielowi. Lepszy za zięcia pan polski, choćby mu i słoma z butów wyglądała, niźli pijany Tymoszko dziegciem pomazany. Dla takiej to właśnie imprezy, ba! – prywaty – Kalinowski chce poświęcić rycerstwo koronne z trudem dla obrony Rzeczypospolitej zebrane. Chce wywieźć na pewną klęskę moje armaty, moich puszkarzy i fajerwerkerów, działa, które dostałem w spadku po jego mości nieboszczyku Krzysztofie Arciszewskim, co je jakoby diabłu z paszczy wyrwał. A ja mówię na to veto!
– Nie boisz się gniewu hetmańskiego?
– Polonus nobilis sum, omnibus par. Posłuchaj, mości kawalerze, co powiem. Anno Domini 1646 miałem werbować w Koronie piechotę dla twojego króla Ludwika, co go dworacy nazywają Słońcem Wersalu. Jednak wolałem służbę dla Rzeczypospolitej, choć na niej o dukaty i rejchstalary skąpo. A jednak wolę ja na Dzikich Polach siedzieć niż w Wersalu. A wiesz dlaczego, mości panie kawalerze?
– Zaiste, nijak nie mogę odgadnąć, mości panie generale.
– Bo tu, w Koronie Polskiej jestem wolnym człowiekiem i obywatelem. A w twojej Francyjej musiałbym cicho siedzieć, wolę królewską bez szemrania spełniać. A jakbym się nie posłuchał, tobym gardło dał na katowskim pniaku albo do Bastylii poszedł, w kazamaty. Albo od trucizny zszedł z tego świata, względnie od ciosu skrytobójcy, jako graf Wallenstein, którego tyrańsko zgładzono z tego świata dwadzieścia lat temu.
– Jeśli byłbyś, waszmość, z hetmanem w zgodzie, to i majętności waszej miłości uległyby... znaczącemu pomnożeniu. Co tu dużo gadać – jeśli poprzesz, waszmość, plany imć Kalinowskiego i uspokoisz żołnierstwo, które zamyśla o konfederacji, jestem gotów w imieniu hetmana wynagrodzić cię. Dziesięć tysięcy czerwonych to zacny podarek, o ile waszmość nie szacujesz się na więcej. Talary, mości panie Przyjemski, zawsze mają lepszy smak od wiary. Tę prawdę, jako sławny wojennik winieneś dobrze pojmować...
– To ty posłuchaj, panie Francuz! – wybuchnął generał artylerii koronnej. – Ja tam nie wiem, jaka wiara u ciebie. Czy w Pana Boga wierzysz, czy w diabła. Czy może jesteś religiosus nullus jak Kozacy. Moja wiara to wiara w moich ludzi. W pana Grodzickiego, we Fromholda Wolffa, w pana Siemienowicza – choć raz mnie jego rakieta o mały figiel rzyci nie urwała – w puszkarzy, co ich jego mość nieboszczyk pan Arciszewski na mistrzów wyszkolił. Jeśli ty myślisz, panie Francuz, że wydam ich na pewną śmierć za rzekomą cnotę murwy wołoskiej, parę dukatów i buławę wielką dla Kalinowskiego, to jesteś łotr, szelma i śmierdzące bydlę!
Jeśli Przyjemski spodziewał się, że Dantez porwie za rapier, to mylił się. Dawny Bertrand na pewno by tak uczynił. Jednak Francuz wzniósł w górę kielich.
– Jego mość pan hetman i statyści, którzy za nim stoją, oferują waszmości nie tylko pomienione wcześniej dziesięć tysięcy czerwonych złotych polskich, ale starostwo jaworowskie ze wszystkimi kluczami. A jeśli wszystko pójdzie po myśli jego mości hetmana, wakować będzie takoż buława polna. A waść przecie heros spod Beresteczka, o czym wszyscy pamiętają. Panie Przyjemski, uczynisz co zechcesz, niemniej jednak zechciej rozważyć, czy warto trwać w uporze.
– Czy ty myślisz, panie Francuz, że każdego szlachcica polskiego można kupić?
– To tylko kwestia stosownej zapłaty.
– Nie mnie, panie Dantez.
– Nie rozumiem, przyznam. Waszmość jesteś żołnierzem. Sprzedajesz swoją szpadę za talary. Jak to jest, że nie pojmujesz prawideł tej gry? Czyżbyś był ostatnim człowiekiem honoru?
Przyjemski roześmiał się głośno i wesoło. A potem osuszył kolejny kielich do dna.
– Więcej nas jest takich w Rzeczypospolitej! – zawołał. – Idź precz, francuski pudlu! Wracaj do swojego hetmana, na dwór Marii Ludwiki. I rzeknij tym galantom w sodomickim rhingrave, tym strachom na francowatych pederastów, że ja, Przyjemski, generał artylerii koronnej, znam moje powinności i jestem nie do kupienia.
Dantez gwałtownie wyrwał lewak z pochwy i wbił go z rozmachem w stół, o cal od ręki Przyjemskiego. Porwał za rapier i podsunął wąskie ostrze pod brodę generała.
– Bij się ze mną, panie Przyjemski! – warknął. – Takiej urazy nie mogę puścić płazem.
– Ty... Jak to... Śmiesz... generała artylerii koronnej... Na pojedynek...?
Dantez uśmiechnął się chłodno. Zdawało mu się, że w oczach przeciwnika błysnął strach. Przyjemski był znużony. Był też pijany. Nie miał szans w walce.
„Nie rób tego – powiedział w głowie Bertranda Jean Charles de Dantez. – Zamotałeś się w straszną intrygę, mój synu. Nie wyzywaj go!”.
– Stawaj waść! Tu i teraz! Na podwórzu!
Przyjemski szarpnął się w tył.
– Sprawa jest prosta jak ostrze mej szpady – mruknął Dantez. – Nie masz tu za wiele czeladzi, mości panie generale. A ja wziąłem ze sobą całą kompanię rajtarów. Moich rajtarów! Jeśli do walki nie staniesz, to daję słowo, nie wyjdziesz stąd żywy.
– Jestem na służbie...
– Pies jebał służbę. Stawaj.
– Dobrze!
Dantez odsunął się, pozwolił, aby Przyjemski wstał z ławy. Cofnął się, robiąc mu miejsce. Generał zakołysał się, nieco zamroczony winem.
„Nie będę go zabijał – pomyślał Francuz. – Starczy, że weźmie w łeb, albo po boku. To da nam trochę czasu na przeprowadzenie wszystkich planów.”.
Wycofał się do głównej izby. Spojrzał na wachmistrza.
– Heinz, zróbcie miejsce na podwórzu.
– Herr Oberstlejtnant, co się stało?
– Mam sprawę z jego mości Przyjemskim. Pilnujcie, aby nikt nam nie przeszkadzał.
– Jawohl, Herr Oberster!
Dantez wyszedł pierwszy. Na zewnątrz zapadał zfnierzch, cienie drzew i starych szop za karczmą wydłużyły się. Gdzieś daleko śpiewał słowik, ale Dantezowi daleko było do rozkoszowania się pełnią wiosny. Szybko zdjął kapelusz, pendent z rapierem i oddał je wachmistrzowi. Potem chwycił znajomą rękojeść i z lekkim sykiem wyciągnął ostrze z pochwy.
– Poczynaj waść.
Przyjemski chwiał się na nogach. Był nieźle podpity, jednak pewnym ruchem wydobył broń, ujął rapier, przekładając palce wskazujący i środkowy przez jelec. Dantez zmierzył go uważnym spojrzeniem, a potem podniósł w górę ostrze, przybierając postawę.