– Azaliż ma to być Czarna Rada? – zagaił Bohun, siadając na ławie. – Bo jeśli tak, to wkrótce z wysoka na świat spoglądać będziemy. Tak nas wywyższą, jak oną Helenę, co do dziś w bramie czehryńskiej nagi zad swój pokazuje.
Pułkownicy zarechotali, prychając i parskając śliną. Chudyj aż wziął się pod boki, a Sawicz wysunął żółty jęzor. Wesołość trwała krótko. Nawet tak daleko od Subotowa nie było bezpiecznie wspominać o losie owej Heleny, która, zostawszy żoną Chmielnickiego, puściła się z gachem i w dodatku skradła z piwnic kilka beczek dukatów. Do tej pory jej szczątki kołysały się przy bramie w Czehryniu, a starego Chmiela trafiał jasny szlag na samą myśl o tym, iż w tak przewrotny sposób przyprawiono mu rogi, jakimi mógłby poszczycić się jeleń z zadnieprzańskich borów, które niegdyś należały do kniazia Jaremy.
– Nie nam dziś o murwie czehryńskiej radzić – rzekł Iwan Wyhowski, pisarz generalny. – Znacie mnie dobrze, panowie bracia, i wiecie, że od lat bez mała czterech wojsku zaporoskiemu służę. Kto inaczej myśli, niechaj kłam mi zada, wszelako uprzedzam, że despekt psim głosem spod ławy odszczeka!
Pomruk aprobaty starczył za odpowiedź.
– Wiecie nie od dziś, że bat’ko Chmielnicki źle koło naszych spraw chodzi. Zwołałem was tutaj, abyście poznali jego zamysły. Bo że źle zamyśla, to rzecz pewna.
Zapadła cisza. Parchomienko przestał palić fajkę, nawet Kildiev otworzył mętne oczy.
– Chmielnicki wysłał do Moskwy poselstwo Iskry, aby o pomoc przeciw Lachom prosić. Nie wiecie jednak, iż Iskra ma uprosić gosudara, aby przyjął w poddaństwo Wojsko Zaporoskie. Hetman chce oddać Ukrainę pod władzę Moskwy!!!
Kozacy zamarli. Sawicz szarpnął się za osełedec. Parchomienko przygryzł ustnik fajki. Kildiev uśmiechnął się głupkowato, a Groicki sięgnął do szabli.
– Masz jakieś dowody? – wycharczał Baran. – Mamy ci wierzyć na słowo?!
– Oto – Wyhowski wyciągnął z zanadrza rozpieczętowane pismo i podetknął je pod nos Kozakowi – kopia listu do gosudara. Tu wszystko czarno na białym stoi!
– Sam czytaj! – warknął Baran. – Ja ne pysaty, ne czytaty, ne umiju!
– Waszej Miłości, Wielkiemu Gosudarowi Cariu i Wielkiemu Księciu Aleksemu Michajłowiczowi – zaczął Wyhowski – wsiej Rusi samodzierżcy, my Bohdan Chmielnicki, hetman Wojska Zaporoskiego nisko do samej ziemi czołem bijemy...
Bohun splunął z pogardą i roztarł ślinę podkutym obcasem kozackiego buta.
– I deklarujemy, że innemu carowi służyć nie chcemy, tylko Tobie, Gosudarowi Prawosławnemu bijemy czołem, żeby carskie wieliczestwo razem z Ukrainą pod swą władzę przyjął, za którą to łaskę nisko Waszej Carskiej Dostojności dziękujem, gdyż idzie przeciw nam król Polski z wielką potęgą.
Waszej Miłości wszystkiego dobrego życząc, przyjaciel i sługa, podnóżek najuniżeńszy Bohdan Zenobi Chmielnicki z Wojskiem Zaporoskiem.
– Spasi Chryste! – zakrzyknął Bohun. – Co to ma być?
– Sprze...e...e...e...edaje nas Mo...o...o...skwie – wybełkotał Baran ze wstrętem.
Pułkownicy warczeli, łapali za rękojeści szabel i buławy.
– Chmel zdradnyk! – Groicki porwał się do szabli. – Trastia jeho mordowała!
– Zdradaaa! – zawył jakiś setnik. Okrzyk od razu podchwyciło kilka podpitych głosów.
– Milczeć! – syknął Parchomienko. – Chmiel wie, co robi! Posłuszeństwo mu winniśmy!
– Ja przysięgi gosudarowi nie złożę! Na pohybel Moskwie!
– To bunt!
– Milcz, popi synu! Ja szyję chcę uchować!
– Ja popi syn, ale ty od murwy kijowskiej ród wiedziesz!
Groicki chwycił Parchomienkę za bekieszę na piersiach, przyciągnął do siebie poprzez stół, roztrącając kielichy i przewracając szaflik z resztką palanki. Jakim szarpnął się, wyrwał zza pasa piernacz, chciał gruchnąć mołojca w łeb, ale Baran w ostatniej chwili chwycił go za ramię. Reszta starszyzny porwała się do szabel i czekanów. Już-już zdawało się, że lada chwila wszystko skończy się burdą i rąbaniną, jak kończyły się kiedyś Czarne Rady na Siczy. Bo wszak wiadomo było wszystkim, że gdzie spotkało się dwóch Zaporożców, tam były aż trzy różne racje.
– Panowie bracia mołojcy! – rzekł Baran głośno. – Patrzajcie, jak płaci Chmiel wojsku zaporoskiemu za krew przelaną pod Korsuniem, Piławcami i Zbarażem! Za to, żeśmy pod Beresteczkiem rzyć mu osłaniali, kiedy z Tuhaj-bejem uchodził, wolność naszą moskiewskim bękartom zaprzedaje!
– Hetman wie, co robi – rzucił Parchomienko. – A choćby i nie wiedział, tak wy lepiej milczcie, dytcze syny! Cóż to?! Zbuntujecie się? Alboż nie buntowali się Mozyra i Hładki? I potoczyły się ich głowy aż do Dniepru! A długo się toczyły, wierzajcie na słowo!
– Dobrze gada! – zakrzyknęło kilku co strachliwszych Kozaków. I ma się rozumieć, przeżegnało się zamaszystymi ruchami.
– Tak i nie buntować się wam, ale wolę hetmana w pokorze przyjąć. Deputację posłać, coby go uwiadomić, że o jego zamysłach względem Moskwy wszystko wiemy.
– Chmielnicki deputatów na palikach posadzi! – rzekł Wyhowski.
– Jakże to?! Dlaczego?
– Miecz wisi nad waszymi głowami, panowie bracia. Ot, słuchajcie, co hetman w instrukcji do posła Iskry pisze. Niektórym z was wiele czasu i uwagi poświęcił.
– Czytaj! – wykrztusił Bohun.
Wyhowski wyciągnął drugi list.
– Wiadomym od dawna jest, iż nie wszystkim pułkownikom naszym ugoda z jego miłością gosudarem naszym, Aleksym Michajłowiczem, w smak pójdzie, jako: Iwanowi Bohunowi, Sawie Sawiczowi, Baranowi, Parchomience i inszym, których nazwiska sam dobrze znasz. Tedy jeśli gosudar o nich spyta, przekonuj go, że nijakiej przeszkody z ich strony nie będzie, gdyż ja w czasie wyprawy mołdawskiej będę miał staranie, aby żaden z nich podpisania ugody nie doczekał...
Kozacy zdębieli. Nawet Parchomienko wytrzeszczył oczy.
– Zdrada – szepnął Sawicz.
– Zdrada – padło z ust reszty starszyzny straszne, z trudem wypowiedziane słowo.
– Jedno jest rozwiązanie tej sprawy – rzekł Wyhowski. – Musimy zmusić Chmielnickiego do opamiętania. I pokazać, że szcze ne wmerło wojsko zaporoskie, a wszyscy tu wolnymi jesteśmy ludźmi, którzy wybierają hetmanów, a gdy trzeba – obalają tyranów. Jest wyjście z tych kłopotów, przyznam jednak, że wielu z was zgoła... zadziwi ono lub przerazi. A jeszcze prędzej rozgniewa.
– Mów śmiało – rzucił Baran – szyi ci nie ureżem! Przynajmniej jeszcze nie teraz!
– Jesteśmy, mości panowie, między młotem, a kowadłem. Z jednej strony Chmiel, który na szyje nasze nastaje. Z drugiej zaś wojska koronne, które gotują się do boju. Pierwsze, co musimy uczynić, to zawrzeć z Lachami rozejm, aby Chmielowi plany pokrzyżować, głowy zachować i pokazać, że teper my syła.