Выбрать главу

– Jegomość, nie czyń tego! – wykrzyknął Kozak. – Nie narażaj duszy na potępienie...

– Kto to jest?! – krzyknęła Eugenia, podciągając materiał sukni, aby ukryć okrągłe piersi. – To Kozak?! Mości starosto, trzymasz tu Kozaka?! Jak to?!

– To mój sługa. Mój rękodajny! Zaraz pójdzie precz!

– Nie pójdę! – zaperzył się Kozak. – Ja was, panie, bronić muszę!

– Coś powiedział?

Sobieski z rozmachem uderzył Tarasa w gębę. Głowa młodzieńca odskoczyła w bok, zatoczył się aż na ścianę namiotu, przycisnął do piersi bandurę.

– Jak śmiesz, psi synu! – wykrzyknął starosta. Obrócił się w stronę Eugenii. Jej oczy miotały błyskawice.

– Zabij go! – wyszeptała. Jednym szybkim ruchem porwał za buławę...

...i wtedy Taras uderzył w struny. Sobieski zatrzymał się na środku namiotu, zamarł. Nie mógł się przemóc. Nie mógł zabić. Spojrzał znowu na Eugenię; właśnie wychodziła. Stał niezdecydowany, słuchając melodii wygrywanej przez Tarasa, aż w końcu odrzucił buławę.

– Taras, ja...

Bandurzysta nie odzywał się.

– Wybacz...

Gdy Sobieski położył mu dłoń na ramieniu, Kozaczek przestał grać. Spoglądał na szlachcica oczyma pełnymi łez.

– Taras, wybacz mi...

Kozak w milczeniu przycisnął jego dłoń do ust.

– Dziś jeszcze przyjdzie do mnie pan Przyjemski, który chce mi rzec słowo na osobności. Wyłuszczę mu całą sprawę i pokażę listy. On zadecyduje, co z tobą uczynić.

Taras pokiwał głową.

* * *

– On ukrywa Kozaka w namiocie! – wysyczała Eugenia.

– Jesteś pewna?

– Ten suczy syn zniweczył całą mą zabawę wokół starosty! Przerwał nam, a Sobieski nie miał dość siły, aby wezwać pachołków i kazać oćwiczyć go do krwi!

– Ukrywa Kozaka? To dziwne. Czyżby jakiś posłaniec?

– Kto go tam wie.

– Świetnie – mruknął Dantez. – Moja mała ladacznico, spisałaś się doprawdy doskonale.

* * *

– Grozi nam konfederacja – rzekł Przyjemski. – Kalinowskiego opętał diabeł i myśli tylko o zniesieniu Chmielnickiego. A w chorągwiach wrze!

Marek Sobieski obracał w rękach pułkownikowską buławę, przymknął oczy.

– Kiedy Radziwiłł nie dopuścił do prolongaty sejmu, armia koronna została bez zasług i kapitulacji. Panowie towarzystwo poczekaliby na ćwierci do następnego sejmu, ale nie pod buławą Kalinowskiego, który nie ma w wojsku poważania. Dlatego lada dzień wybuchnie bunt! A jeśli nawet nie będzie buntu, to zdławi nas Chmielnicki.

Sobieski słuchał.

– Nie sprzeciwiałem się wyprawie na Kozaków, bo moją powinnością słuchać rozkazów! Jednak jego mość hetman odrzucił plan mój i pana Odrzywolskiego, aby założyć obóz pod Bracławiem lub Rajgrodem. Jego mość hetman odrzuci każdy plan, który nie pochodzi od niego samego lub od jego zausznika, psiego syna Danteza. Pod Batohem nie ma nawet połowy armii koronnej. Nie przyszły do nas pułki Lanckorońskiego ani Konradzkiego. Nie ma chorągwi z Zadnieprza. Garstka nas jest w obozie. Z tymi siłami Kalinowski chce pobić Chmielnickiego. Z jednej strony Kozacy i Tatarzy, z drugiej hetman, który rwie się do walki, choć sił mu na to nie starczy. A z trzeciej nasi właśni żołnierze. Chciałem tedy spytać, panie Marku, po czyjej stronie waszmość się opowiesz?

– Nie sądzisz chyba, panie bracie, że stanę po stronie buntowników?!

– A więc wspierasz Kalinowskiego? – rzekł Przyjemski.

– Jestem winien posłuszeństwo hetmanowi.

– Czarne chmury zawisły nad Rzecząpospolitą, panie Marku. – Przyjemski podkręcił wąsa. – Ja jestem starym żołnierzem. Byłem przy szturmie Magdeburga. Oglądałem w Rzeszy rzezie i miasta wypalone. Nie chcę, aby to samo działo się w Koronie. A tymczasem sejm zerwany, wojsko się buntuje, Chmielnicki znowu łeb podnosi... Rzeczpospolita to jakoby lew między wilkami. Póki jest silny, boją się go kundle pruskie, cesarskie, szwedzkie i moskiewskie. Ale gdy pada, wtedy najmniejszy wilczek ze zgrai rzuci się mu do gardła. A my wokoło samych wrogów mamy! Na wschodzie moskiewski tyran, co ludzi wiesza i ścina. Na południu Turczyn, dalej Habsburgowie. Na północy Szwedzi i elektor brandenburski, który rad by nam wydrzeć Prusy Królewskie i Wielkopolskę. Jeśli tedy nie uporządkujemy spraw kozackich, gorze nam!

– Rzeczpospolita jest światłem – powiedział ponuro Sobieski. – Jeśli zginie, to wraz z nią zniknie ostatni płomyk wolności, jakiej żaden naród na świecie nigdy nie doznawał. Ja wiem, że wolność nasza jedynie szlachty dotyczy, jednak w przyszłości przeniesiona być może na inne stany.

– Rzeknij to na sejmiku, a gotowa cię szlachta rozsiekać – mruknął Przyjemski. – Nie za ten koncept ze światłością, jeno o przeniesieniu praw na inne stany. Tego chyba cię u Nowodworskiego wyuczyli i w Akademii Krakowskiej. Rzeczpospolita to naród szlachecki. My zaś, rycerstwo Korony i Litwy, jesteśmy jego zbrojnym ramieniem. Jeśli nie stanie naszej szlacheckiej armii, upadnie ojczyzna. Nie pozwólmy tedy wydać Kalinowskiemu na rzeź rycerstwa koronnego! Chcę – Przyjemski spojrzał Sobieskiemu prosto w oczy – abyś przystąpił, waszmość, do konfederacji wojskowej. Nie ma innego ratunku, niż pozbawić Kalinowskiego dowództwa.

– Nie może to być! Ja przysięgałem!

– Jak tedy chcesz poradzić sobie z Kozakami? Lada dzień dojdzie do walki, w której szans nie mamy. Zresztą, powiem krótko: jeśli nie przystąpisz ty, twoi żołnierze to uczynią. Nie mamy wyboru.

– Mamy – rzekł Sobieski. – Mamy, panie Przyjemski. Taras, bywaj tu!

Zza zasłony wyszedł młody Kozak, skłonił się nisko.

– Jasne wielmożne pany – rzekł. – Oto list od wojska zaporoskiego.

Wyciągnął rękę z pismem w stronę Przyjemskiego. Generał przyjął je z wahaniem.

A potem złamał pieczęć i wbił wzrok w rządki liter. Czytał...

– Nie może to być! – krzyknął. – Starszyzna zaporoska chce zawrzeć z nami rozejm i odstąpić Chmielnickiego. To bardzo dobra wieść.

– Deputacja w Taraszczy czekać będzie – rzekł Taras.

– O tym, czy ktoś tam pojedzie, zadecyduje hetman – mruknął Sobieski.

– Kalinowski każe powiesić posłańca – mruknął Przyjemski. – Ty nie rozumiesz, panie Marku, on nie chce pokoju! Ja mu wierzyłem do chwili, gdy nasłał na mnie tego diabła Danteza. Ten szelma wyzwał mnie na pojedynek, chciał zabić.

– Dantez?! Niemożliwe!

– A jednak. Widziałeś kresę na jego policzku? To od mojego ostrza. Zatem winniśmy pogadać z Kozakami o pokoju.

– Skąd mamy wiedzieć, że naprawdę go chcą? A jeśli to podstęp Chmiela?

– Wasze miłoście – rzekł Taras. – Ja sam gotów wam jestem do nóg upaść i prosić, abyście około ugody mieli staranie. Oto nadciąga chwila, która zadecyduje o naszym losie: jeśli będziemy krew sobie upuszczać, tedy koniec nastanie Ukrainy i Rzeczypospolitej. Ogień je pochłonie i otchłań piekielna, Moskwa, Szwecja i Habsburgi. Zawrzyjcie pokój, zanim nie będzie za późno. Bo jeśli wy tego nie zrobicie, któż to uczyni? Detyny wasze już karłami będą, bo się urodzą w niewoli, a nasze – niewolnikami cara. Tedy wybierzcie mądrze, póki macie husarię skrzydlatą i dział czterdzieści na podorędziu. Póki za wami stoi wielka Rzeczpospolita. Bo później żadnego wyboru nie będzie. Wtedy sąsiedzi zdecydują o naszym losie.

Sobieski podniósł wzrok.

– Jak ja mam uwierzyć w dobre chęci Wyhowskiego po tylu mordach na Ukrainie, tylu buntach i podstępach Kozaków? Wybacz, Tarasie, nie mogę!

Kozak nic nie powiedział. Po prostu uderzył w struny, zagrał i zaśpiewał:

Raz w niedzielę bardzo rano raniusieńko

Nadleciały sokoły z dalekiej obcej strony

I usiadły, przypadły pośród lasu na wspaniałym

drzewie, na orzechu

I uwiły sobie gniazdo purpurowe,

Zniosły jajo perłowe

I dzieciątko wysiedziały sobie...

Sobieski poczuł, że coś w nim pęka, coś się załamuje. Buława wypadła mu z ręki. Przyjemski zdjął dłoń z rapiera. Duma Tarasa była jak balsam na krwawe rany.