Nie było jednak czasu na podziwianie groźnego piękna husarii. Jazda stała gotowa do uderzenia. Sobieski zwrócił się ku Kozakom, wzniósł w górę buławę. Na ten rozkaz trębacze dali znak harcownikom do powrotu – ława jeźdźców rozpadła się w jednej chwili, jak tuman piasku, nie zwlekając sprawnie odskoczyła od zaporoskich szeregów i powróciła do swoich.
– W Imię Boże naprzód! – krzyknął Sobieski. – Dalej! Dalej!
Gwałtownym ruchem zniżył buławę. Na ten znak chorągwie poszły przed siebie wpierw stępa, potem szybko poczęły nabierać morderczego pędu. Ziemia zadudniła ponuro, zagrzmiała tratowana tysiącami kopyt końskich.
Sobieski pędził w pierwszym szeregu, z rozwianą od wiatru delią, bez czapki, z buławą w dłoni. Prowadził swoją chorągiew husarską, a wraz z nią resztę pułku ku skłębionym kozackim szeregom. A potem konie polskie nabrały jeszcze większej szybkości, przeszły w galop, w skok! Chorągwie potoczyły się przed siebie jak pancerna lawina. Las kopii opadł z szumem i poświstem, zniżył się ku końskim karkom, mierząc wprost w Zaporożców. Husaria pomknęła cwałem, najstraszniejszym, najszybszym pędem rozszalałych koni!
Ktokolwiek dzierżył buławę po kozackiej stronie, nie był głupcem. Zamiast powitać jazdę polską w ławie, w której jeźdźcy starliby Zaporożców równie szybko, jak wichura powala i tratuje młody las, nakazał ścisnąć szeregi mocno, niby rajtaria niemiecka i osłonić się bronią ognistą. Semeni dali ognia z bandoletów i rusznic niemal wprost w twarze rozpędzonych husarzy. Konie zarżały wystraszone, gdy kule świsnęły im koło uszu, przeszyły piersi, szyje, głowy...
Już rumaki wyciągają łby w pędzie, husarze pochylają się w kulbakach, niektórzy mrużą oczy na widok kozackiej nawały...
A potem słychać kwik tratowanych koni, jakby łoskot tysięcy młotów kujących żelazo, chrzęst kruszonych kopii, ryk zwycięstwa i przerażenia...
Zderzyli się!
W jednej chwili, krótkiej jak okamgnienie, husaria zniosła konnych Zaporożców, wdeptała ich w ziemię kopytami, porwała przed sobą jak pancerna lawina. Kozackie sotnie rzuciły się wstecz, nie mając szans w starciu. Siekani szablami, obalani piersiami koni, tratowani, Zaporożcy oddali pole, rozsypali się na grupy i luźne watahy uciekających. Tuż obok uszu husarzy i pancernych świsnęły strzały.
Sobieski pochylił się w kulbace, chłonąc całym ciałem szaleńczy pęd konia. Ziemia uciekała spod kopyt Złotogrzywego w zastraszającym tempie. Tuż obok słyszał chrapanie husarskich koni towarzyszy i pocztowych z jego chorągwi, szum skrzydeł, łopot proporców, brzęk zbroi. Zaporożcy uciekali z wrzaskiem, rozpaczliwie kłując konie ostrogami, okładając je nahajami po zadach. Na próżno! Nie mogli ujść skrzydlatej śmierci. Szybko, nieubłaganie husarze doganiali ich, cięli po łbach i ramionach, wbijali w plecy sztychy szabel, mordowali tak szybko i sprawnie, iż rzekłbyś, że to nagły podmuch wiatru gasi płonące świece.
A potem ogromna ława jeźdźców wpadła na przednią ścianę zaporoskiego taboru.
Konie z kwikiem rzuciły się na boki, gdy wyrósł przed nimi rząd wozów, kiedy ledwie nie nadziały się na sterczące hołoble i spisy. Lecz tabor nie był jeszcze złożony do końca. Pomiędzy wozami, ustawionymi w dwie linie, ziały szerokie przerwy i ulice, przez które bez trudu można było dostać się do wnętrza warownego obozu.
Uciekający semeni rzucili się w te właśnie rozstępy. Wpadli do wnętrza gigantycznego czworoboku kolas, schronili się pomiędzy wozy, szukając ratunku i obrony. Niektórzy pozeskakiwali z koni, kryjąc się pod osiami, w taborowych ulicach.
Sobieski wrzasnął z przerażenia, ściągnął wodze Złotogrzywego, odchylił się w kulbace, próbując rozpaczliwie wstrzymać wierzchowca.
– Do odwrotu! Trąbić do odwrotu! – ryknął do towarzyszących mu trębaczy.
Za późno!
Niby skrzydlaty wicher, jak morska fala niosąca na swym czele rozbitych i zakrwawionych Zaporożców, tak husarze i pancerni wpadli do wnętrza taboru, tnąc uciekinierów. Pierwsza runęła między wozy własna chorągiew Sobieskiego, za nią kozacka Czaplińskiego, husarze Odrzywolskiego, potem duża, stupięćdziesicciokonna rota Kalińskiego... Cały pułk wpadł do środka niedomkniętego czworoboku wozów. Tłum ludzi i koni porwał poczet pułkownika, przeniósł obok powywracanych kolas, poniósł ku tylnej, zamkniętej ścianie taboru!
Przed oczyma Sobieskiego mignęła na krótką chwilę zaporoska chorągiew z archaniołem Michałem i zgromadzony wokół niej tłum pieszych mołojców. Na wspaniałym dzianecie siedział tam wysoki Kozak o wykrzywionym boleścią obliczu.
To był Bohun!
Marek Sobieski zdębiał, widząc go w bitwie. Nie spodziewał się nigdy, że kiedyś dojdzie do spotkania na polu walki przed podpisaniem ugody; nie pomyślał, że mogą stanąć twarzą w twarz na czele swych chorągwi...
Bohun skłonił się lekko i zdjął kołpak. Przycisnął go do piersi i stał milczący na wprost pędzącej nań nawały husarii. A potem opuścił wzrok na stojące przed nim armaty i puszkarzy z zapalonymi lontami.
Pop uczynił znak krzyża nad ćwierćkartauną, pokłonił się, kończąc modlitwę.
– ...Molisia za mia ko Hospodu, da utwierdit mia w strasie Swojem, i dostojna pokażet mia raba Swojeja błahosti. Amin.
– Poczynajcie, bracia! – zakrzyknął Bohun.
Działa ryknęły niskim basem, szarpnęły się w tył od odrzutów. Świszczące kule i granaty wpadły w szeregi polskich jeźdźców, masakrując ludzi i konie, wyrzucając w powietrze wierzchowce, wybijając w ziemi wielkie wyrwy. Pęd jazdy wstrzymany został w jednej chwili. Chmura kurzu spowiła szeregi żołnierzy Sobieskiego, rozległy się krzyki, jęki, przeraźliwy kwik i rżenie koni. A potem pułkownik kalnicki machnął buławą i wydał rozkaz, od którego zadrżeli polscy porucznicy i rotmistrzowie:
– Zamykać tabor!
Z tryumfującym rykiem, z tatarskim hałłakowaniem, wypadły z rowów, spod wozów za plecami jazdy polskiej, ukryte przed wzrokiem Lachów kurenie zaporoskich czumaków, zbrojne w samopały, kosy, cepy i kiścienie. Mołojcy rzucili się ku tylnej ścianie taboru, dopadli kolas, a potem jęli popychać je, zamykając przejścia. Zagrzechotały łańcuchy przeplatane przez koła, skrzypnęły hołoble obracane w stronę wroga. Ogromna ściana wozów poczęła odcinać w środku taboru stłoczonych husarzy i pancernych.
– To koniec! – wrzasnął Odrzywolski do Sobieskiego. – Zaraz tabor zewrą i wybiją nas co do nogi! Zawracajmy!
– Przebijemy się! – odkrzyknął Sobieski, przekrzykując gwizd kul, krzyki ludzi i rżenie koni. – Zawracać!
Machnął buzdyganem, a trębacze zagrali sygnał do odwrotu. Chorągwie husarskie poczęły zawracać ku zachodniej ścianie taboru.
– Bij, kto w Boga wierzy! – krzyknął Sobieski. – Naprzód, panowie bracia!
– Bij! Morduj!
Husarie i pancerni runęli jak jeden mąż ku rzędom zaporoskich kolas, przy których kłębił się tłum mołojców. Dopadli wozów i rydwanów, a rozszalałe konie uderzyły o nie piersiami. Zabrzęczała stal, krew polała się gęściej, gdy skoczyli ku nim Zaporożcy z kosami i spisami, zaś jeźdźcy starli się w morderczym szale z mołojcami broniącymi rozerwania wozów.
A potem zza kolas rozległy się strzały. Zaporożcy odpowiadali morderczym ogniem z rusznic i półmuszkietów. Kule gwizdały Lachom koło uszu, zabijały konie, wyrywały z kulbak jeźdźców, którzy rozpaczliwie chcieli wyrąbać sobie drogę do wolności.
– Naprzód, psie krwie! – krzyknął Sobieski. – Bij, morduj! Rąbać wozy!
* * *
Bohun miotał się między kolasami na swym pięknym koniu. Nie wiedział, co robić. Oto zasadzka, którą zastawił, udała się zbyt dobrze. Prawie cały pułk jazdy polskiej zamknięty był w strasznej pułapce z wozów. Oto miał w ręku... głowę Sobieskiego.
Co jednak miał czynić? Przerwać to wszystko? Otworzyć bramy taborowe? Bił się z myślami, nie wiedząc, jak powinien postąpić, szarpał osełedec, gryzł wąsy, walił się buławą po udzie...
A potem przechylił się w siodle do Fyłypa.
– Otwórzcie bramy! – ryknął. – Lachy i tak się przebiją! Za wielu ich! Wyreżą naszych w taborze!