Выбрать главу

Przez chwilę rzęził i spluwał krwią.

– Groicki – rzekł wreszcie. – Podaj nam one piśma, które Wyhowski w kancelaryi przepisał.

– Jak to! – żachnął się pułkownik. – A po co?! Nie dam!

– Daj, psi synu! – warknął Bohun. – Bo ci łeb, jako ten dzbanek rozbiję!

Huknął buławą w stół i od jednego zamachu rozwalił na szczątki gliniany dzban z palanką.

– Gadacie, żeśmy chamy, plebeje, że nam przywilejów szlacheckich nie lzia. Tedy pokażę ja panom Lachom, jaki u nas honor. Dawaj papiery!

Groicki niechętnie wyciągnął z zanadrza złożony na czworo plik dokumentów. Bohun ujął go drżącą dłonią, a potem palnął nimi w stół, tuż przed Przyjemskim. Urażony generał chwycił za broń, ale kiedy tylko rzucił okiem na papiery, skamieniał. Zamarł. I zaraz chwycił się za głowę.

– Jezus, Mario!

Sobieski spojrzał mu przez ramię i poczuł się tak, jakoby ktoś zdzielił go w łeb obuszkiem.

Na kracie odmalowany był plan obozu armii koronnej pod Batohem. Sprawną ręką widniały odrysowane zarysy bastionów i kurtyn, ostrogów i redut. Długimi liniami i czworobokami zaznaczono stanowiska wozów taborowych i artylerii, namioty hetmana i pułkowników.

Przyjemski wyciągnął leżące pod spodem papiery i aż jęknął. To był komput całego wojska koronnego pod Batohem, począwszy od wołoskiego znaku Jerzego Ruszczyca, a skończywszy na chorągwiach husarskich, arkebuzerskich, dragonach i piechocie cudzoziemskiego autoramentu. Osobno dodano nawet prywatny regiment dragonów Czarnieckich. Wojska opisane były szczegółowo, podano też ile koni oraz porcji liczyły kolejne chorągwie i regimenty.

– Skąd to... – wykrztusił z trudem Przyjemski. – Skąd to... macie?

– Chmielnicki mi to pokazał, a korzystając ze sposobności, gdy leżał pijany, kazałem Wyhowskiemu zrobić kopie. Macie, Lachy. Poznajcie nasz chłopski honor i godność. Oto ja, pułkownik kalnicki mógłbym papiery te zatrzymać i wiedząc, jak obóz wygląda, wybrać was niby ryby z saka; szyje wasze we śnie urezać. Ale, jak sami mówicie, jako zwykły chłop, a nie szlachetnie urodzony, oddaję wam z dobroci serca te papiery w imieniu wojska zaporoskiego, abyście widzieli, jak zatwardziałe i plugawe są serca kozackie. I jak wielce nami pogardzać winniście.

Polacy pospuszczali głowy.

– Kto wam to dał?

– Stawiam całą moją mołojecką sławę i garniec horyłki nad to, że jeno od Chmielnickiego możecie dowiedzieć się prawdy. On widać w układ wszedł z jakimś zdrajcą, który mu plany obozu sporządził. Wy... baczcie. Ja prosty Kozak jestem, nieuczony. Ale to jedno wam rzeknę: zdradzono was, panowie Lachy. Ktoś, kto pragnie waszej śmierci, wydał nam na rzeź całą armię koronną. Całe rycerstwo Rzeczypospolitej. A ja, prosty Kozak, szczob mnie trastia, zamiast wasze lackie gardła rezaty, oto pergamenta te wam pokazuję. Bom głupi.

– To i drwijcie z nas, panowie Lachy – rzekł Baran. – No, dalejże, mówcie, jacy to głupi jesteśmy, że zamiast rzecz zataić, po kawalersku z podniesionym kirysem, po rycersku w pole występujemy.

– Z otwartą przyłbicą, stary kpie – poprawił go Groicki. – Jedno jest pewne. Ktoś w Rzeczypospolitej, może nawet jeden z was, chciał wam, Lachy, chwałę i sławę zapewnić. Jeno że pośmiertną.

– Zdrada! – rzekł posępnie Odrzywolski. – Co teraz poczniemy?

– Mości panie Bohun – odezwał się Sobieski. – To, co nam pokazaliście, zmienia postać rzeczy. Ze szczerego serca doceniamy to, co uczyniliście i takie też będzie zdanie całego wojska koronnego. Pozwólcie nam tedy ostatni raz naradzić się nad waszymi kondycjami przed cerkwią.

Bohun pokiwał głową. Pułkownicy zabrali się do odejścia. Przyjemski omal nie zesłabł, Odrzywolski był blady jak giezło. Ta straszna, przerażająca wieść poraziła ich niby piorunem.

– Nie wrócą Lachy – rzekł ze złością Baran.

– Trastia ich mordowała!

– Kij im w rzyć!

– Znowu wojna będzie!

– Czekajcie – wycharczał Bohun. – Ostatni raz ucha ku nim nadstawiam.

Nie czekali długo. Wnet drzwi otwarły się znowu. Ukazał się w nich Sobieski i Odrzywolski. Młody rotmistrz stąpał z uniesioną głową.

– Panie Bohun i cała starszyzno wojska zaporoskiego – rzekł.

Sobieski zawiesił głos.

– My rycerstwo koronne... Żołnierze i obrońcy Rzeczypospolitej... Szlachcice polscy herbowi...

Znów zamilkł.

– Co tu dużo gadać. Zgadzamy się!

Kozacy zakrzyknęli jednym głosem. Zerwali czapki, podrzucili je w górę. Poczęli obejmować się i ściskać.

Bohun posunął się ku Sobieskiemu. Padli sobie w ramiona...

Wtem pułkownik kalnicki zadygotał. A potem wstrząsnęły nim dreszcze, paroksyzm bólu. Osunął się i padł na stół, chwycił się za bok, a jego zęby zadzwoniły.

– Smert idzie! – jęknął; jego twarz okrywała się bielą. Rozpaczliwie szarpał żupan, rozerwał guzy, szarpie i płócienny bandaż. Krew trysnęła na stół. Zaporożcy rzucili się ratować swego wodza, przypadł doń Sobieski i Odrzywolski. Bohun miotał się i rzęził, czerwone strumyczki sączyły się z jego ust.

– Koniec – jęknął. – Koniec, panowie mołojcy. Ale nie żal mi niczego... Nie żal odchodzić, kiedy ugoda... W stepie... W stepie pochowajcie – wyszlochał. Z jego oczu spływały łzy.

Sobieski nie wiedział, co się z nim dzieje. Patrzył na umierającego pułkownika i zdawać by się mogło, że jego postać rośnie, potężnieje, że światło bije z oczu i podniesionego czoła.

– Panie pułkowniku! – zakrzyknął, wznosząc w górę ręce. – Żal umierać w taki czas. Jeszcze nie nadszedł twój kres!

Jednym szybkim ruchem do reszty rozerwał zakrwawione bandaże na boku Bohuna, odsłaniając okropną, siną ranę. Jednym gestem, niemal nie wiedząc, co czyni, zagłębił palce w opuchliźnie.

Bohun zawył, prawie poderwał się ze stołu.

– Co wy... Ja konam...

Sobieski wyrwał mu z trzewi coś małego, ociekającego posoką. Złożył to na stole, a wówczas ów mały przedmiot potoczył się, zostawiając czerwony ślad. To była muszkietowa kula...

Bohun zamarł. Rumieńce wróciły na jego lica. Porwał się z jękiem za poszarpany bok, spojrzał ze zdumieniem na Sobieskiego.

– Wa... wasza królewska mość... Ja... Mości pułkowniku. Ja nie wiem...

– Spij, hetmanie – wyszeptał Sobieski. – Zabierzcie go i opatrzcie.

Kozacy krzyczeli, wiwatowali. Wieść o zgodzie na kozackie kondycje rozeszła się już wśród mołojców, więc wokół cerkwi strzelano z pistoletów, krzyczano: u-ha!, tańcowano, rozbijano beczki z miodem i palanką.

– Jak ty tego dokonałeś, panie bracie!? – zapytał Odrzywolski.

– Ja... – wyszeptał Sobieski – ...nie wiem.

– Dobrześ sprawił – mruknął Przyjemski. – Będą Kozacy nam przychylniejsi.

– A jakimże herbem się pieczętujesz, panie Marku?

– To waść nie wiesz? Janiną!

– Janina? Tarcza na tarczy? – rzekł w zamyśleniu stary pułkownik. – Toż ja o waszmości już słyszałem.

– Gdzie słyszałeś? Co?

– Kiedy wstydzę się rzec...

– Nie powiadajcie byle czego, panie bracie!

– Gadali, że zostaniesz królem Rzeczypospolitej – roześmiał się Odrzywolski.

– Kto gadał?

– Kozacy. I baby na jarmarku.

Bohun omdlał. Byłby może zszedł ze świata z upływu krwi; na szczęście Przyjemski wezwał Kozaków i kazał im opatrzyć atamana. Potem padli sobie w objęcia z Baranem, Groickim i pozostałymi pułkownikami.

– Teraz trzeba ugodę sporządzić i podpisać – wydyszał Przyjemski, ledwie wyzwolił się z zaporoskich uścisków.

– Nie masz u nas Wyhowskiego, a niewielu mołojców pisać potrafi – rzekł Groicki. – Wy sporządźcie ugodę i przyślijcie ją podpisaną za dwa dni. To będzie dwudziestego pierwszego trawnia.

– Czyli... pierwszego juni wedle naszego kalendarza. A cóż uczyni Chmielnicki, kiedy się o tym dowie?

– Nic nie powie.

– Niby dlaczego?

– Bo już będzie kęsim! A kiedy Bohdana nie stanie, przyjdziemy do obozu waszego zaprzysięgać ugodę. Ze wszystkimi pułkami.