– Tak i radzi poczekamy na was. Tedy za dwa dni przyślę imć Czaplińskiego z papierami.
– Tak jest, mości panie generale.
* * *
– Słyszeliście, skurwysynowie! – mruknął Sirko, nie wypuszczając z gęby cybucha zdobycznej fajki. – Ugoda zawarta!
Kozacy Bohuna porwali się na nogi.
– Tedy szlachtą jesteśmy, panowie bracia! – zakrzyknął Krysa.
– To ja teraz jaśnie wielmożny pan!
– A ja jaśnie oświecony!
– Głupiś! Ty całe życie chłopem będziesz!
– Całuj ruki! – Krysa wyciągnął do Sirki obie ręce ozdobione czterema szlacheckimi sygnetami: Kościeszą, Rawiczem, Nałęczem i Prawdzicem. – Całuj ruki pana!
– Fyłyp! Dawaj czarę hetmańską! Jest okazja do horyłki zasiąść!
– Pierścienie koronne, szlacheckie! – zawołał Krysa, odrywając od swojego pasa garść szlacheckich sygnetów. – Za szóstaka, za orta, za tymfa oddam! Hej, kupujcie panowie szlachta zaporoska, bo kto sygnetu na palcu nie nosi, ten cham, plebejusz czci rycerskiej niegodny! I takiemu jeno czekanem w zęby!
Kozacy rzucili się do Krysy. Poczęli zaraz wyrywać sobie pierścienie, oglądać, podawać z rąk do rąk.
– Ten! – krzyknął Sirko. – Ten mój będzie! Tu trzy są spisy, znaczy się rycerski ród! Ile chcesz!?
– Ot, co tu dużo gadać! Tymfa dawaj!
– Co? Za co tymfa? Jak to?! Dlaczego tak drogo?
– Boś ty chłop, a to jest herb zacny. Za dobry na twoje chamskie ręce!
– Patrzajcie, jakie to bestyje są na pierścieniach – zakrzyknął młody Kozaczek. – Smoki, łabędzie, czarty jakoweś. A tutaj, co widzę, grabie?!
– Jakże to grabie? Znaczy się, to chłopski pierścień, nie szlachecki! Hej, Sirko, chamie, dobry będzie ten dla ciebie, czubaryku!
– A ty co bierzesz?
– Ten z liliją!
– He, zaraz widać, że ladacznicy to sygnet! Lilija! Dobre sobie!
– Hy, hy, patrzajcie, Saracena głowa!
– A tu picza kurewska...
– Jaka picza, pokaż!
– To nie picza! – zawyrokował Krysa. – To jest chusta niewieścia. Znaczy się, Nałęcz.
– Eeee, znaczy się, ten herb dla bab dobry!
– A to co za herb, Krysa? Jako się zowie?
– No jak to jak? Trzy kutasy...
– Ha! Toś mi brat! Udatny sygnet. Od razu będzie po nim widać, żem pan szlachcic pełną gębą! I chłop na schwał jak się patrzy! Toż to brzmieć będzie: Matwiej Hołoniec herbu Trzy Kutasy!
– Jakie kutasy, durniu?! To konary sosny! A herb się zwie Godziemba.
– A mi ten dawaj ze strzałą srebrną!
– To ty zapłacisz szóstaki dwa!
– Jak to?! Dlaczego?
– Bo to znaczny herb, sauromacki i wandalski.
– Skąd wiesz?
– Bo znaki na nim są, jako na kurhanach nad Dnieprem, kpie. Znaczy, Sauromaci polscy je zostawili!
– Patrzajcie, bracia. Panna na niedźwiedziu! Dawaj Krysa!
W pół pacierza wszystkie pierścienie znikły z pasa Krysy. Mołojcy zaopatrzyli się w nie sowicie. Niektórzy, co zamożniejsi, pobrali po dwa, po trzy. I zaraz pokłócili się, wymieniali je, bili i wydzierali sobie co znaczniejsze sygnety.
– Mości panowie! – zakomendrował Sirko. – A teraz do palanki! Wypijmy za nobilitację naszą!
– A ja z tobą nie piję! – zakrzyknął Krysa.
– A to czemu?
– Boś cham, a ja szlachcic. A i herb mam znaczniejszy. Patrzaj, trzy łby diable są ryte! A ty co masz? Stóg wsiowy? Na pohybel z takim herbem! Starym babom na śmiech!
– Uż, ty skurwysynu! Czekaj no!
A potem poszło już szybko. W półmroku zabłysły zaporoskie szable i tak odprawił się pierwszy pojedynek szlachetnie urodzonych Kozaków.
Rozdział VI
Initias Calamitatis Regni
Pokuta JM Daniela Czaplińskiego, podstarościego czehryńskiego ● Co znaczy I.C.R., tudzież dlaczego początkiem jest nieszczęść Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pogrzeb Tarasa ● Nobilitacja post mortem ● Zemsta diabła Baranowskiego ● Przysięga Bohuna
Daniel Czapliński, porucznik chorągwi pancernej narodowego autoramentu, a przed czterema laty podstarości czehryński z łaski jaśnie oświeconego Aleksandra Koniecpolskiego, dźwigał krzyż od czterech lat... Od chwili, gdy wypędził z futoru w Subotowie Bohdana Chmielnickiego, kiedy kazał swoim Tatarom obić prawie na śmierć Tymofieja, gdy w końcu oskarżył starego Kozaka o zdradę i odebrał mu Helenę.
Gdybyż wiedział, że Chmielnicki rozmawiał już wówczas z wysłannikami królewskimi! Gdyby domyślał się, że Zaporoże miało gotować się do wojny z Turcją! Chmiel, załamany oskarżeniami o zdradę, uciekł na Sicz i porwał Kozaków do walki, bijąc wojska Rzeczypospolitej pod Żółtymi Wodami i Korsuniem. A wszystko to za przyczyną jego – Daniela Czaplińskiego. Ni stąd, ni zowąd pan podstarości czehryński stał się zatem najbardziej wyklinaną osobą w Rzeczypospolitej. Jemu przypisywano na sejmach i sejmikach sprowokowanie buntu. Jego głowy żądał Chmielnicki na komisjach i ugodach. Czapliński mógł uciec, choćby do Prus albo do Cesarstwa. Mógł zaszyć się w jakimś kącie i przeczekać nawałnicę, ale nie uczynił tego. Wstąpił do wojska, bił się z Kozakami, jako pierwszy wydostał się z oblężonego Zbaraża, wioząc list do króla. Został w końcu porucznikiem pancernej chorągwi, a towarzysze i starszyzna doceniali jego męstwo. Jednak ulgi nie zaznał.
Za każdym razem, gdy widział trupy, rzezie, spalone miasta, wyrżnięte wsie – powracały wspomnienia sprzed czterech lat. „To wszystko moja wina – szeptał sam do siebie. – Jam to sprawił...”. Szedł przez trupy i krew. I dlatego wiózł teraz w sakwie ugodę batowską, która miała zdjąć straszne brzemię z jego serca.
Starszyzna czekała na nich przy opuszczonej cerkwi. Czapliński podjechał pod wrota, zeskoczył z konia.
– Sława Bohu.
– Na wiki wików!
Porucznik wszedł do cerkwi, schylił głowę i przeżegnał się. A potem podszedł do carskich wrót, gdzie stała kozacka starszyzna. Skłonił się i położył na stole przed nimi zapieczętowany dokument.
– Oto ugoda batowska, podpisana przez marszałka i członków koła wojskowego konfederacji wojsk koronnych.
– Nu, tak i doszli my do dogoworów – wycedził przez żółte zęby Baran. – Sprawdźcie, czy tam wszystko jak trzeba stoi.
Groicki i jeszcze jeden Kozak – widno susceptant, a może podpisek z kancelarii Wyhowskiego, wzięli pismo i poczęli czytać.
– Zgodzili się Lachy, coby noga psich synów jezuitów w księstwie ruskim nie postała. A i na Akademię Kijowską donację dają. A nam przywileje szlacheckie!
– A gdzie Bohun?
– Chmielnicki go na naradę wezwał.
– Tedy, panie Czapliński – rzekł Groicki – podpisujemy ugodę, a ty zabierz papier do obozu. Dam ci sorokę semenów, aby cię od wrogów zła przygoda nie spotkała.
Groicki wziął pióro i złożył zamaszysty podpis na obu kopiach ugody.
– A ja za siebie i za Bohuna podpisuję – mruknął Baran.
– Jakże to: za Bohuna? – zaprotestował Czapliński. – Podrabiać chcesz jego podpis, mości pułkowniku?
– A kto pozna, który podpis mój, a który Bohuna? – zapytał Baran, stawiając na ugodzie dwa krzyżyki. – My proste Kozaki. Kolegia na Dzikich Polach kończyły, nie w Kijowie.
Kolejny krzyżyk postawił, choć niechętnie, Parchomienko. Po nim nagryzmolił niewyraźny podpis po rusku Sawa Sawicz. Czapliński zabrał kopię pisma, wsunął w zanadrze. Odetchnął z ulgą. Stało się.
– Jutro skoro świt przyjdziemy pod obóz z pułkami zaprzysięgać ugodę – rzekł Groicki. – Znakiem będzie chorągiew z Bogurodzicą. Zabieram tedy ugodę i wracam. Czołem waszmościom.
– Bywaj, panie Czapliński. Zawieź dobrą nowinę do obozu!
Czapliński odwrócił się i wyszedł z cerkwi, oddając przedtem pokłon Chrystusowi. Po chwili rozległ się tętent kopyt jego konia. Baran odwrócił się, po czym złożył na stole pod ikonostasem i carskimi wrotami akt unii batowskiej. Słońce schowało się już za lasami i tylko w górze, pod drewnianym stropem pełgały ostatnie, czerwone blaski dnia.
Niespodziewanie wokół cerkwi zarżały konie. Ktoś krzyknął, za oknem rozległ się głuchy łomot padającego ciała. Baran odwrócił się wolno ku wrotom.