– Co to... Co to jest? – zapytał nieswoim głosem.
– To jest ugoda batowska – rzekł nieznajomy. – Nie pamiętacie? Podpisaliście ją w cerkwi w Taraszczy z deputatami wojsk koronnych.
– Nie było żadnej ugody... Przecież...
– Zaporoscy deputaci dali gardło. Jednak wcześniej zaprzysięgli ugodę przywiezioną przez Lachów.
– To ona istniała? Jak to?
Cała krew odpłynęła z Bohunowego oblicza. To, co wprowadziło go w morderczy szał, okazało się nieprawdą. A zatem... To znaczyło, że...
– Kto zabił pułkowników?! – wykrzyknął i poderwał się na nogi. Chwycił nieznajomego za świtę na piersiach i potrząsnął mocno. – Kim ty jesteś? O co w tym wszystkim idzie?! A więc była ugoda? Jeśli tak, to kto obwiesił w cerkwi moich druhów? Przyjemski? Kalinowski?! Chmielnicki?!
– Deputaci kozaccy podpisali w Taraszczy ugodę batowską. Jednak potem, gdy wysłannik Lachów odjechał, zostali zabici przez kogoś, kto nie miał nic wspólnego z rycerstwem koronnym. Tak więc, mości pułkowniku, Sobieski i Przyjemski nie zdradzili. Nie dopuścili się tak niecnego podstępu. Mord był dziełem kogoś, kto chciał, aby między waszymi nacjami nie było nigdy zgody.
– Kto to uczynił?
Nieznajomy cofnął się do konia, a potem przeciął rzemienie podtrzymujące pakunek i zepchnął go na ziemię. Tłumok jęknął głucho. A wtedy nieznajomy rozplątał rzemienie, rozwarł górną część wora, ukazując młodą, czarnowłosą, związaną i zakneblowaną niewiastę.
A potem skłonił się nisko.
– Ja to uczyniłem, mości pułkowniku kozacki. Ja, Bertrand de Dantez, sam osobiście wysłałem tę niewiastę i moich rajtarów, aby nie dopuścić do zawarcia ugody. Spóźnili się i nie zdołali przeszkodzić podpisaniu pergamentów, jednak ubili wszystkich Kozaków i rzucili podejrzenie na Lachów... My jesteśmy winni tej zbrodni. I teraz oddajemy się w ręce waszmości.
Bohun w desperacji złapał się za głowę. A potem chwycił za szablę.
– To nie może być prawdą... Co ty powiadasz?! Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nas poróżniłeś i wydałeś na rzeź armię koronną? Przecz-że to powiesiłeś w cerkwi Zaporożców, co podpisali ugodę z Rzeczpospolitą?
– Uczyniłem to, bo byłem... głupcem, mości panie pułkowniku. Ja później zrozumiałem mój błąd, chciałem go naprawić. Za późno.
– Za to coś uczynił, w męce zginiesz! Psi synu, ja ciebie ćwiekami nabiję, na pal wsadzić każę, końmi rozedrę! – wycharczał Bohun. – Ty poznasz, co to śmierć i cierpienie. Za każdego ubitego mołojca piekielne męki cierpiał będziesz! Ja ci na to moje, kozackie słowo daję! Słowo Bohuna!
– Dopraszam się łaski.
– Jak mogłeś... Za co? Dlaczego?
– Europa to szachownica, na której wielcy tego świata: królowie, ich rody i dynastie rozgrywają nieustanną partię szachów. I tak jak w szachach, pionki padają, a królowie, choćby przyciśnięci do muru – nigdy nie tracą swej władzy. Dla wielkich tego świata jesteście pionkami, wy – Kozacy, Polacy i Litwini. Oto partia szachów dobiega końca, oto rody i dynastie gotowe są na porozumienie, aby zetrzeć z mapy świata Rzeczpospolitą, która dla nich jest jeno kalekim bękartem unii lubelskiej, co poczęty został wbrew zdrowemu rozsądkowi. Bo wszak, jak mawiał mistrz Kartezjusz: cogito ergo sum – myślę, więc jestem, a co nie daje się rozumem wytłumaczyć – tego nie ma. Nie ma Rzeczypospolitej, gdyż nie może istnieć państwo, którym rządzą potomkowie... rycerzy. Nie może działać mocarstwo, które powstało nie wskutek krwawych podbojów, lecz unii i pojednania Polski oraz Litwy. Skoro istnienie Rzeczypospolitej i jej szlacheckiego narodu przeczy porządkowi świata, trzeba tedy zgodnie przyłożyć rękę do jej rozbiorów. Tymczasem ugoda batowska, którą podpisaliście i unia trzech narodów strasznym byłaby zagrożeniem dla władców Europy. Oto powstałaby potęga dziwna i nieprzewidywalna, jakoweś stany zjednoczone trojga narodów, oparte na... wolności czyli swawoli polskiej. Do tego żaden władca Europy dopuścić nie mógł. I dlatego wybrano mnie do spełnienia tej niewdzięcznej roli.
– Komu służysz? Diabłu, elektorowi, Moskwie? Szwedom?
– Służyłem dotąd królowi polskiemu Janowi Kazimierzowi, który chciał wydać wam na rzeź rycerstwo koronne.
– Po co? Dalibóg, niczego nie pojmuję!
– Aby uczynić z Rzeczypospolitej absolutum dominium, państwo, gdzie jedynym słońcem, co ogrzewa poddanych jest król. A w tym właśnie przeszkadzała mu szlachta i złożona z niej armia koronna. To król zdradził Przyjemskiego, Sobieskiego, swój naród, swój kraj, a nie Lachy zdradzili ciebie, mości pułkowniku. Jam to sprawił, że Chmielnicki wyrżnął rycerstwo polskie i ruskie.
– Dlaczego zgodziłeś się służyć królowi?
– Albowiem wyciągnął mnie spod szubienicy. I dał nadzieję, którą już dawno straciłem.
– I po co przyszedłeś do mnie? Ja cię nie rozgrzeszę!
– Przyszedłem oddać me gardło. Zabij mnie, mości pułkowniku, gdyż skazałem na śmierć zacnych ludzi, obywateli Rzeczypospolitej, którzy byli ostatnimi ludźmi honoru na tym parszywym świecie. Od kiedy zrozumiałem, komu służę, nie mogę znieść mego brzemienia. Czekam na śmierć. Dopraszam się tylko – wyszeptał Dantez – szybkiego zgonu.
Bohun zawył. Porwał za szablę, wziął zamach, a Dantez, jakby przeczuwając co się stanie, opadł na kolana, zwieszając głowę.
Cios nie padł. Bohun rozkaszlał się, zacharczał, począł pluć krwią. Szabla wypadła mu z ręki. Zachwiał się, byłby upadł, ale przyskoczyli do niego Kozacy, podtrzymali; poczęli lać między zęby gorzałkę.
Minęła chwila nim Bohun oprzytomniał, spojrzał na klęczącego w błocie Danteza, a potem przymknął oczy.
– Dość już śmierci – mruknął. – Nie mam sił. Wsiadaj na konia, pludraku i jedź, gdzie cię oczy poniosą. Wracaj do Francji i zabierz ze sobą wspomnienia tego, coś uczynił. I głoś, jak barbarzyńscy są Lachy i Kozacy, głupcze... Idź już! Nie chcę cię oglądać.
Dantez skinął głową. Podniósł się wolno i chwycił konia za uzdę. A potem odszedł w stepy, prosto ku zachodzącemu słońcu.
Bohun podniósł się z trudem z posłania – wskazał leżącą na ziemi niewiastę.
– Zabrać ją do taborów! I strzec jak oka w głowie!
Pułkownik odszedł od obozowiska. Chciał być sam. Usiadł w stepie, a potem wyciągnął akt unii. Nie umiał czytać, jednak wpatrzył się w równe wiersze pisma. W piersi czuł ból, w skroniach łomotały mu tętna. Oto trzymał ugodę batowską. Ugodę zaprowadzającą pokój Boży na Ukrainie.
I wszystko na próżno.
Zbladł i zdało się, że posiwiał jeszcze bardziej pułkownik kalnicki. Jego rysy wyostrzyły się, ręce drżały, wargi ściągały się, ukazując kły. W milczeniu patrzył na step Ukrainy, a jego wargi poruszały się, jakby szeptał jakąś dawno zapomnianą pieśń. Wiatr wyrwał mu z palców plik papierów i poniósł go w Dzikie Pola.
– Wszystko stracone – wyszeptał Bohun. – Wszystko na zmarnowanie. I za co?! Za co?! Czyż nie wybaczyłem wrogom moim? Czy my mamy umrzeć, czy zginąć ma Ukraina i Rzeczpospolita? Czy mamy się wymordować? I po co? Na uciechę Moskwie, Szwedom i Niemcom? Otcze nasz, za co ty nas doświadczasz? Nie dość ci naszej kozackiej krwi? Co mamy jeszcze zrobić, abyś przychylnym okiem na nas spojrzał? Jak mamy cię błagać o zmiłowanie?
– Ja nie będę – rzekł, wstając. – Semeni! – krzyknął do swoich ludzi. Wszyscy poderwali się na nogi.
– Wracamy – powiedział cicho. – Na Ukrainę!
Epilog
Z ich trojga Justyna Godebska, vel Eugenia de Meilly Lascarig pożyła najdłużej. Bertrand de Dantez odszedł szybko; jeszcze tego samego miesiąca, gdy wracał do Francji, zginął w jednej z karczemnych zwad na Śląsku, pchnięty w plecy przez pijanego śląskiego szlachcica. Bohun doczekał się sławy i chwały na stepach Ukrainy. Wodził pod Chmielnickim pułki, chadzał na Mołdawię i na Lachów pod Żwaniec, a kiedy Anno Domini 1654 hetman zaprzedał Ukrainę Moskwie, do końca gardłował przeciwko ugodzie perejasławskiej. Chodziły nawet słuchy, że być może przejdzie na stronę Rzeczypospolitej i przyjmie królewską buławę. Pozostał jednak wierny Chmielnickiemu i bił się z równie dzielnym jak on zagończykiem – Stefanem Czarnieckim, bronił Humania przed hetmanami koronnymi. A dwanaście lat po Batohu zginął rozstrzelany, kiedy hetman Paweł Tetera oskarżył go o zdradę i – co na szyderstwo zakrawało – o knowania z Moskwą.