Jeżeli wszystkie sześć koni były tak dobrze dobrane, że się nic nie mieniły między sobą ani co do maści, ani co do urody, mówiono: „Cug maścisty i sprzęgły”; jeżeli koń od konia by najmniej różnił się składem, ale maścią był jednostajny, mówiono: „Cug maścisty, ale nie sprzęgły”; jeżeli nie różnił się składem, tylko maścią, mówiono: „Cug sprzęgły, ale nie maścisty”. Maścistość zaś na tym polegała, żeby we wszystkich sześciu koniach wydawała się szerść jedna, nie będąc ani jaśniejszą, ani ciemniejszą w jednym, jak w drugim, o co że w polskich osobliwie i tureckich koniach było bardzo trudno, przeto nie tak zważano na małą odmianę maści, czyli stopień koloru, gdy na przykład między siwymi jeden był siwszy od drugiego, albo między karymi jeden bardziej kary niż drugi, tak na przykład, jak między Murzynami ludźmi jeden czarniejszy od drugiego. Ale się wysadzali przy miernym dobieraniu szerści na tok jak najrówniejszy, i gdy ten dobrze w podobieństwie odpowiadał, już był cug dobry i paradny.
Puffer... – ciężki pistolet jazdy z zamkiem kołowym.
Forszpan... – foryś powożący karocą, brożkiem lub kolasą. W XVII wieku zwykle nie powodował on końmi z kozła, ale z kulbaki – siedząc na jednym z koni – najczęściej na lewym dyszlowym woźniku.
Garłacz... – ciężka broń palna z XVII wieku, charakterystyczna dzięki rozszerzającej się lejkowato lufie. Z garłacza strzelano siekańcami, czyli pociętą kulą, gwoździami, a nawet tłuczonym szkłem. Była to zatem broń o krótkim zasięgu, ale dużym rozrzucie i sile rażenia – odpowiednik dzisiejszej śrutówki.
Oblężenia pułkownika Kopystyńskiego... – w 1648 roku Przemyśl oblężony został przez kozackiego pułkownika Kopystyńskiego, którego pokonał i tym samym uwolnił miasto od oblężenia Karol Korniak z Sośnicy.
...zabawiano w Wirtshaus... – czyli w gospodę. Była to zabawa bardzo popularna na dworze królewskim i dworach magnackich. Jej uczestnicy losowali pomiędzy siebie role i w zależności od nich przebierali się za gospodarzy, kupców, Maurów, żołnierzy, służących, pasterzy. Gospodarz zobowiązany był do zorganizowania i opłacenia uczty, kupiec do zaopatrzenia sklepu, w którym uczestnicy zabawy mogli nabyć różne towary, płacąc za nie fikcyjnymi pieniędzmi. Zabawa taka bywała kosztowna, bo przecież w myśl staropolskiego „zastaw się, a postaw się”, kupiec musiał z własnych funduszy nakupić drogich materii i towarów, a gospodarz przygotować wielką ucztę. Nic zatem dziwnego, że taki na przykład Jeremi Wiśniowiecki nie cierpiał tego typu zabaw, w których jednak, chcąc być bliżej polityki i dworu królewskiego, uczestniczyć musiał.
Nie zdrowaś Ludwiko francuska Maryjo... – przyśpiewka śpiewana po karczmach i gospodach w czasach panowania Jana Kazimierza i traktująca o królowej, czyli Ludwice Marii Gonzadze de Nevers, która usiłowała dławić w Polsce demokrację szlachecką.
Rozdział III
Marcin Kalinowski – mianowanie w 1646 roku Kalinowskiego hetmanem polnym koronnym było największym z gwoździ, które wbił do trumny Rzeczypospolitej kanclerz Jerzy Ossoliński. Kalinowski, pomimo iż od roku 1620 sługiwał wojskowo, nie miał poważania pod chorągwiami ani dużych doświadczeń bojowych, a bardziej niż hetmana znano go jako pysznego i bezwzględnego magnata. W czasie gdy dowodził armią koronną, nie liczył się z niczyim zdaniem, potrafił lżyć i wyzywać żołnierzy, utrącać najlepsze wojenne plany, niszczyć wszelakie przejawy samodzielności u podwładnych. Już w 1651 roku, w trakcie kampanii na Podolu, doszło do zwad i awantur między Kalinowskim, a towarzyszącym mu wojewodą bracławskim Stanisławem Lanckorońskim. Najpierw dowódcy pokłócili się o buławę pozostałą po zabitym dowódcy Kozaków – Danile Neczaju, potem zaś, kiedy w Szarogrodzie Lanckoroński skrytykował Kalinowskiego, hetman pokazał mu na oczach całego wojska dorodną „figę”, która w owych czasach uchodziła za wielce obraźliwy gest. Pod koniec 1651 roku doszło do jeszcze gorszych scen, kiedy to Kalinowski ubliżał oficerom z pułku Mikołaja Potockiego. Dodajmy do tego fakt, iż hetman polny był krótkowidzem i jak podają źródła historyczne „na staje dobrze nie widział”, nie potrafił przygotowywać rozsądnych planów kampanii i bez mrugnięcia okiem wysyłał żołnierzy na śmierć. Dla dziejów Rzeczypospolitej okazało się rzeczą straszną, iż w 1648 roku, w chwili największej próby i zagrożenia państwa, na czele armii koronnej stanęli magnaci niemający dużego doświadczenia wojskowego (jak dowódcy wojskowi spod Piławiec – „pierzyna, łacina i dziecina”) lub hetmani z nadania, którzy buławy zawdzięczali przede wszystkim polityce, a nie wygranym bitwom. Był to precedens, gdyż poprzedni wodzowie koronni – Jan Zamoyski, Stanisław Żółkiewski i Stanisław Koniecpolski dochodzili do urzędów poprzez długotrwałą służbę wojskową, a gdy otrzymywali buławę byli już znanymi i cenionymi dowódcami. Tymczasem, aby dowodzić XVII-wieczną armią polską, nie wystarczała pycha i splendor magnacki. Poza umiejętnościami radzenia sobie w polu, hetman winien być lwem i Jezusem Chrystusem w jednej osobie. Wojsko koronne, podobnie jak każda armia europejska w owym okresie, składało się bowiem ze szlacheckich awanturników, zabijaków i zawalidrogów. Dlatego utrzymać je w ryzach mógł tylko hetman, który z jednej strony wymagał bezwzględnego posłuszeństwa od żołnierzy i był gotów egzekwować je za pomocą szubienicy oraz katowskiego miecza, z drugiej kochał swych żołnierzy, nie pozwalał ich krzywdzić, a straty i rany gotów był wynagradzać z własnej szkatuły. Kalinowski nie potrafił ani jednego, ani drugiego.
Były to konie z upiętymi ogonami, z trefioną grzywą... – do dziś nie wiadomo do końca, czy konie hodowane w Rzeczypospolitej w XVI-XVIII wieku były osobną rasą wierzchowców, czy też wielką grupą mieszańców, łączących cechy koni wschodnich (tureckich i tatarskich) ze sprowadzanymi z zachodu. Rumak polski był nieco wolniejszy od araba, ale w zamian za to masywniejszy, bardziej odporny na trud i niewygody. Niestety, dzisiaj nie pozostało po nim śladu. Hodowla koni polskich upadła pod koniec XVIII wieku, a wierzchowce, na których dzisiaj pojeździć sobie można w stadninach, nie mają nic wspólnego z końmi, na których szarżowała husaria. Spośród istniejących obecnie wierzchowców najbardziej podobny do dawnych polskich rumaków jest koń małopolski hodowany jeszcze w kilku stadninach na terenie naszego kraju.
Wszak jopula Rogera de Nimiere wyglądała jak stary, mało strojny żupan... – wbrew temu, co można by sądzić, narodowy strój polski – szlachecki żupan i delia – nie wywodzą się od strojów tureckich i tatarskich, lecz od jopuli, która była ubiorem rycerstwa europejskiego w drugiej połowie XV wieku. Kto nie wierzy, tedy niechaj obejrzy sobie obrazy francuskie z opisywanego stulecia, gdzie jopule i kaftany rycerstwa przypominają z grubsza późniejsze polskie żupany. Taka moda panowała wówczas w całej Europie wśród szlachetnie urodzonych. Jednak pod koniec XV wieku wraz z odejściem w niebyt rycerstwa zaczęła się zmieniać moda na zachodzie, podczas gdy w Polsce, w związku z faktem, iż szlachta pozostała u szczytu potęgi, przetrwała, aby w następnym stuleciu ulec wyraźnym wpływom orientalnym. Tak samo staropolskie podgalanie głowy było średniowiecznym zwyczajem rycerskim i spotykało się je nawet u dawnych Normanów. Każdy Francuz, Niemiec czy Anglik, który dziś dziwuje się fryzurom panów braci przedstawionych na starych portretach i dowodzi, że są to jacyś barbarzyńcy, to dureń i kiep, gdyż tak samo podgalali sobie głowy jego przodkowie już w X-XI wieku. Podgalanie głów pozostało w zwyczaju u szlachty polskiej, bowiem kontynuowała ona rycerskie obyczaje jeszcze w XVI, XVII i XVIII wieku.