Zagrała orkiestra. Rudy odczekał dłuższą chwilę, podszedł i klasnął w ręce. Facet i tym razem potrząsnął przecząco głową. Rudy powrócił do nas wściekły z powodu odmowy i z powodu przegranej ćwiartki.
– Skończą grać, to z nim pogadam – powiedział groźnie. – A jak będzie skakał, to mu dorzucę.
– Nie wygłupiaj się, Rudy – łagodziłem. – Obcy nie zna naszych zwyczajów. Chcesz być kozakiem do frajera, który w dodatku jest sam? Powiedzieć mu trzeba, ale dlaczego zaraz bić? Niecharakternie.
Gdy po skończonym tańcu tamta para usiadła na ławce pod ścianą, Rudy podszedł do nich i poprosił grzecznie:
– Panie, pozwól pan na chwilę.
Stanąłem z Małym w pobliżu. Gdy facet podszedł, Rudy powiedział spokojnie, lecz dobitnie:
– Panie, boisz się pan, jak pragnę Boga, żebym panu narzeczonej nie obskoczył w tańcu? Nie wiesz pan, że jak kto odklepuje, to trzeba oddać? U nas taki zwyczaj.
– Ja nie wiedziałem – tłumaczył się „nowy” ze strachem. – Ale jak taki zwyczaj, to i ja się zastosuję.
– Ja też tak panu radzę – zakończył Rudy – bo może pana spotkać nieprzyjemność, a po co?
– Już on z nią więcej nie zatańczy – powiedział Rudy wróciwszy do mnie.
– Będziemy odklepywali kolejno, a jak teraz nie odda, to dostanie w oko. Znów zagrała orkiestra. „Nowy” zrobił ze swoją damą zaledwie kilka obrotów, gdy podszedł jeden i odebrał mu partnerkę. Zrobił to z eleganckim ukłonem i miłym uśmiechem. W następnym tańcu inny odebrał mu partnerkę. W trzecim powtórzyło się to samo. Za każdym razem facet siadał pod ścianą i tylko przyglądał się tańczącym. Usiadłem obok i zagadałem:
– Tańcz pan. Jak panu zabrali pannę, to zrób pan to samo innemu. Każdy odda. Patrz pan na salę, co się wyprawia. Jak komu odklepią dziewczynę, to on zaraz zabiera drugiemu.
– Nie, nie będę tańczył, posiedzę sobie trochę – odpowiedział grzecznie i jakby z żalem.
Po skończonym tańcu podszedłem do chłopaków i powiedziałem z pogardą:
– Zostawcie to „drewno”. Odczepcie się od nich. Wcale nieciekawa babka, porusza się w tańcu jak krowa na lodzie, a frajer siedzi pod ścianą i płacze.
Przyznali mi rację. Innym chłopakom też powiedzieli, żeby nie odklepywali, i od tej chwili nikt im już nie przeszkadzał tańczyć ze sobą.
W pewnej chwili w rogu sali coś się zakotłowało. Pierwsza awantura. Ale kto z kim się bije? Ciężko rozpoznać, bo wszyscy skupili się wokół bijących. Orkiestra nie przerywa grania. To już taki zwyczaj. Z bocznego małego pokoiku wyszło dwóch policjantów, biegną tam, gdzie się biją… ale cała sala już znowu tańczy. Policjanci patrzą uważnie, chcą się zorientować, kto się bił. Ale każdy chłopak tańcząc grzecznie się uśmiecha, a niejeden kłania się mówiąc:
– Moje uszanowanie dla władzy.
Mimo że komisariat jest tuż, po drugiej stronie ulicy Czerniakowskiej, policjanci dyżurują w czasie każdej zabawy. Siedzą w małym pokoiku, a na salę wychodzą tylko w czasie awantury. Interweniować.
– Kto się bił? – zapytałem przesuwającego się w tańcu kolegę.
– Sztajer ze Starym, jakieś stare porachunki – odpowiedział kolega. Spojrzałem po sali. Tańczy Sztajer i tańczy Stary. Gdy policjanci rozglądają się jeszcze w drugim końcu sali, oni już są w pobliżu orkiestry, patrząc na siebie spode łba. Po chwili już się znowu biją, a inni otaczają ich kręgiem, żeby utrudnić dojście policjantom. Policjanci się pchają. Ktoś krzyknął ostrzegawczo… i znów wszystkie pary tańczą. Tym razem partnerki bijących się nie zdążyły złapać ich do tańca. Patrzę – i co to? Sztajer tańczy ze Starym. Obaj mierzą się groźnie oczami rzucając szybkie spojrzenia na boki, żeby sprawdzić, gdzie są policjanci. Nie budzą podejrzenia, bo tańczący ze sobą chłopcy lub dziewczęta to u „Przyjaciół” zupełnie normalne zjawisko.
Gdy w tańcu odpłynęli na przyzwoitą odległość od policjantów, nastąpił dalszy ciąg awantury. Tym razem policjanci złapali Sztajera. Partnerki nie zdążyły do nich dobiec i Sztajer został zauważony, gdy schylony przemykał pod ścianą. Policjanci wygarnęli go jak swojego. Poszedł z nimi grzecznie na nocleg do komisariatu, tylko gdy przechodzili przez salę, słyszałem, jak prosił policjanta, który go prowadził:
– Panie władza, puść pan, jak pragnę Boga! Już będę grzeczny. Pan „glina”, ja zdun – żyjmy ze sobą w zgodzie. Razem piec postawimy.
Ale policjant okazał się nieczuły i wyprowadził go z sali.
Tak wyglądała awantura, w której jeden bił się przeciwko jednemu. Bywało jednak i tak, że jednocześnie biło się pół sali. Zaczynał jeden przeciwko jednemu. Do awantury wtrącali się koledzy jednego i drugiego, a następnie koledzy kolegów i w końcu nikt nie wiedział, kto kogo i za co bije. Raz, gdy biła się prawie cała sala, jeden chłopak z humorem wskoczył na scenę, do orkiestry, każąc im grać „Kto się w opiekę”. Zasadą w takiej ogólnej bijatyce było, że nikt nie uderzył nigdy żadnym „narzędziem”, chociaż wiadomo, że każdy chłopak ma w kieszeni jakiegoś „pomocnika”. Tu szły w ruch tylko pięści i głowy, więc największe uszkodzenie to podbite oko, rozklepany nos albo wybity ząb. Gdy w czasie takiej zbiorowej awantury wpadała na salę policja, każdy chłopak łapał do tańca pierwszą z brzegu dziewczynę i nieznacznie, tak żeby żaden policjant nie zauważył, wsuwał jej za dekolt sukienki swojego „pomocnika”, nóż lub szpadrynę – bo policjanci łapali na chybił trafił chłopaków spośród tańczących par i macali po kieszeniach. Gdy policjanci wracali do swojego pokoiku, odbierało się od dziewcząt swój „fant” w czasie tańca. Podszedł do mnie Josek i pokazując pięćdziesiąt groszy zapytał:
– Dowalasz się do ćwiartki?
Bez słowa dałem mu pięćdziesiąt groszy.
– Zawołam cię – powiedział Josek i podszedł do następnego, któremu pokazał trzymaną w ręku złotówkę, proponując dołożenie się do ćwiartki.
Po piętnastu minutach dał mi znak, że mam przyjść do bufetu. Bufet to duża sala, na której stały długie stoły i takie same ławki zamiast krzeseł. Na sali, w której tańczono, też stały pod ścianami długie, ciężkie ławki, a to dlatego, że ławką bić niewygodnie – za długa i za ciężka. Bufet był pusty, stała na nim tylko bateria szklanek. Wódka, piwo i zakąski ustawione były na półkach przy ścianie, w głębi bufetu. Gdyby postawiono je na bufecie, już po kilku minutach nic by tam nie było. Jednej niedzieli nowa bufetowa postawiła na bufecie paterę z pomarańczami. Pomarańcze znikły. Nie sprzedała i nie było w bufecie.
Gdy wszedłem do bufetu, okazało się, że do kupionej przez Joska ćwiartki jest nas czterech. Znana metoda. Josek nie miał pieniędzy, więc zebrał od trzech chłopaków po pięćdziesiąt groszy. Wódkę i zakąskę kupił nie w bufecie, lecz w sklepiku, żeby było taniej, a za poniesioną fatygę należał do ćwiartki.
Gdy po wypiciu wódki wróciłem na salę, podszedł Olek i powiedział, że na korytarzu czeka Janek „Łapka” i prosi, żebym na chwilę do niego wyszedł.
– Pożycz trzy złote – prosił Janek – dam ci na zastaw złoty zegarek. Patrz, jaki ładny. Jak do następnej niedzieli nie oddam długu, to zegarek twój. – Pokazał mały zegarek ze złotą bransoletką.
– Nie, nie biorę – odpowiedziałem. – Nie lubię pożyczać forsy pod zastaw. Na cholerę mam mieć kłopot z twoim zegarkiem.
To daj dziesięć złotych i bierz.
– Nie mam tyle pieniędzy.
– No to daj osiem, bo muszę mieć forsę.
– Tryfny? – zapytałem, patrząc podejrzliwie na Janka.
– Nie pytaj, żadnego kłopotu z nim mieć nie będziesz. Tylko dawaj prędzej forsę, bo nie mam czasu.
– Zaczekaj, wejdę na salę, może uda mi się od kolegi pożyczyć. Wróciłem na salę, żeby poszukać Leszka. Rozejrzałem się: jest Leszek.
Dałem mu znak, że czekam na niego po skończonym tańcu.
– Pożycz pięć złotych – poprosiłem – jutro w fabryce ci oddam. Trafia mi się za osiem złotych złoty damski zegarek, a mam tylko trzy złote.
Po kilku minutach już Janek miał pieniądze, a ja w kieszeni złoty zegarek.
Zabawa trwa. Na sali widać coraz więcej pijanych. Dwóch prawie nieprzytomnych chłopaki ułożyli pod ławkami. Śpią i nikomu nie przeszkadzają. Po skończonej zabawie będą już na tyle trzeźwi, że wrócą do domu o własnych siłach.
Olek jest zły. Przed chwilą prosił dziewczynę do tańca. Odmówiła mu, a teraz tańczy z innym.
– Zróbcie z niej balona – prosił tak, jakby od tego zależało jego życie. – Z tobą pójdzie tańczyć, a wtedy ja ją odklepię.
– Nie chcę – odpowiedziałem. – Nie lubię tego, to nie po mojemu. Nie chciała, to więcej jej nigdy nie proś, ale po co zaraz balon?
– Nie, ja jej tego nie daruję. Napuszczę Rudego i zrobimy „dużego balona” – powiedział Olek i poszedł szukać Rudego.
„Mały balon” polegał na tym, że w tańcu odklepywał ten, z którym dziewczyna nie chciała pójść zatańczyć. Wiadomo, że odmówienie przez mężczyznę oddania partnerki to „ostatnie słowo do draki”. Więc gdy taki klasnął w ręce, a dziewczyna mówiła: „Nie, ja nie chcę” – partner mimo to kłaniał się grzecznie i… już tańczyli ze sobą dwaj mężczyźni, a dziewczyna zostawała sama na środku sali. A „duży balon”? Zobaczymy za chwilę, bo już idzie wiadomość podawana z ust do ust: „Uważajcie – jak zagrają fokstrota, Rudy będzie robił balona”. „Z której?” – pytano. „O z tej” odpowiadano, pokazując przyszłą ofiarę. Odważna dziewczyna albo nieświadoma, co ją czeka.
Orkiestra zagrała fokstrota. Rudy już tańczy z dziewczyną. Wszystkie pary tańcząc obserwują, kiedy rozpocznie się „robienie balona”. A oto już się zaczyna. Rudy przetańczył normalnie jedno okrążenie. Teraz kręci się na środku sali i zaczyna małpować. Orkiestra gra fokstrota, a on tańczy polkę. To jest sygnałem. Teraz wszystkie pary przestają tańczyć. Tworzy się duży, ściśnięty krąg, w środku którego szaleje Rudy. Wyczynia z partnerką różne łamańce i najbardziej fantastyczne figury. Z polki przechodzi na krakowiaka. Klęka i każe dziewczynie tańczyć wokół siebie. Wstaje i stara się zmusić partnerkę, żeby z kolei ona klęknęła. Wszyscy ryczą ze śmiechu i klaszczą w ręce. Dziewczyna wyrwała się i ucieka, lecz nie może wyjść z zamkniętego kręgu. Rudy goni ją, ciągnie za rękę na środek koła i dalej wyczynia swoje łamańce. Znów się wyrwała, ale nie może uciec. Wreszcie rozluźniono krąg, a dziewczyna czerwona ze złości i wstydu pędzi prosto do szatni, ubiera się szybko, wychodzi – i już nigdy więcej u „Przyjaciół” się nie zjawia.