Выбрать главу

Wszystkie pary tańczą. Zabrano mi partnerkę. Zrobiłem półobrót i klasnąłem w ręce przy pierwszej parze przesuwającej się obok mnie. Dziewczyna chce odejść do mnie, ale facet trzyma ją patrząc na mnie z wyzywającym uśmiechem. Był to Rysiek „Bokser” z Podrapcia. Mojego wzrostu, lecz dużo tęższy, dobrze już „zabalsamowany”, widocznie szuka guza. „Jak szukasz, to znajdziesz” – pomyślałem i klepnąłem drugi raz, tym razem ostro i tuż przed nosem. Gdy chciałem klepnąć w ręce trzeci raz, po którym już automatycznie następuje uderzenie pięścią albo łbem, dziewczyna, z którą tańczył, wyrwała się szybko, porwała mnie do tańca mówiąc jednocześnie:

– Daj spokój, on jest pijany.

– Chociaż pijany, ale chyba wie, co to znaczy nie oddać partnerki – odpowiedziałem zły za doznaną zniewagę, a równocześnie zadowolony, że jednak nie doszło do awantury, na którą nie miałem chęci. Byłem w nowym garniturze, a taka awantura łatwo może się zakończyć urwaniem klap. Po kilku minutach zobaczyłem, jak Josek klął Boksera za to, że nie chciał mu oddać partnerki.

– On myśli, że jak ja jestem mały i słaby, to może do mnie podskoczyć? To się mocno oszukał. Już ja na niego znajdę taki sposób, że długo będzie mnie pamiętał – odgrażał się Josek stojąc w gronie kolegów.

– Daj spokój, on jest pijany – uspokajałem Joska tak, jak mnie niedawno uspokajano. – Powiemy mu, jak wytrzeźwieje. A jak będzie skakał, to dopiero wtedy pogadamy z nim inaczej.

Wreszcie orkiestra zagrała marsza i zabawa skończona.

Wszyscy rzucili się do szatni po swoje palta. Ci, których palta wisiały przy barierce, brali je sami. Dalsze wynosiła szatniarka i kładła na barierce, a każdy zabierał swoje. Stałem z boku w małej grupce kolegów, gdy podszedł do mnie Leszek.

– Nie widzę swojego palta – powiedział zdenerwowany.

– Zaczekajmy chwilę, zaraz się znajdzie, niech tylko rozluźni się troszkę.

– A może ktoś ukradł?

– Nie bój się pan nic – wtrącił Olek – tu nikomu nic nie zginie.

Gdy przy szatni zrobiło się luźniej, stwierdziliśmy, że rzeczywiście palta nie ma.

– Znajdzie się – powiedział Olek poważnie. – Zaczekajcie na mnie chwilę na sali, zaraz wracam.

– Czarny podciął palto – poinformował nas Olek, gdy po pięciu minutach wrócił na salę. A zwracając się do mnie, dodał:

– Idź do niego, czeka na podwórzu.

Poszedłem na dół i z miejsca wskoczyłem na Czarnego:

– Oddawaj palto, prędzej, bo chcemy iść do domu. Mojemu przyjacielowi podciąłeś. Zaprosiłem go do nas i zagwarantowałem, że wszystko będzie w porządku. Jak ja teraz wyglądam?

– Jak wolności pragnę – przysięgał się Czarny – nie wiedziałem, że to twój przyjaciel. Chyba wierzysz mi, że gdybym wiedział, to bym nie ruszył. Myślałem, że to frajer z miasta, więc można brać.

– Z miasta to on jest, ale nie frajer, tylko charakterny chłopak i – dawaj prędzej palto.

Czarny przeskoczył przez parkan okalający podwórze i po chwili spadło palto, a za paltem Czarny. Nie czekałem na niego, tylko szybko z paltem pobiegłem do Leszka.

– Zaczekaj, może będzie wódka! – krzyknąłem do Czarnego już z korytarza.

Oddając palto Leszkowi zaproponowałem, żeby jeśli ma forsę, postawił chłopakom pół litra. Jak nie postawi, to też będzie dobrze, ale warto jeszcze wypić coś przed spaniem, a i chłopaki będą zadowoleni, że jednak opłaciło się oddać skradzione palto.

Gdy już ubrani szykowaliśmy się do wyjścia, podszedł do mnie Bokser i zapytał zaczepnie:

– Kolega mnie zna?

„Oho! – pomyślałem – jak już nie mówi»ty«, tylko»kolega«, znaczy, że szuka guza”. Odpowiedziałem więc podobnym jak on tonem:

– Tak jakbym kolegę znał, ale dokładnie nie przypominam sobie.

– A kolega ma do mnie żal?

Pomyślałem, że może chce wyjaśniać swoje postępowanie, więc odpowiedziałem już spokojnie:

– Żalu nie mam, ale tak się nie robi. Wiesz przecież o tym.

– No, bo ja takich jak ty, to… – i tu użył określenia, które znów uważane jest za „ostatnie słowo do draki”.

– A ja takich frajerów jak ty, to nawet nie chcę… – odpowiedziałem zaczepnie – bo później chwaliłbyś się na całym Czerniakowie.

– Tak? – zapytał zdziwiony. – To może się pobijemy?

– Dlaczego nie? Możemy.

W czasie tej rozmowy zbliżyli się do nas wszyscy, którzy jeszcze byli na sali. Była tam cała ferajna z Podrapcia, koledzy Boksera, i cała Wójtówka – to znów moi koledzy. Po mojej odpowiedzi Bokser odszedł na bok i zdejmuje palto. Szybko zrzuciłem swoje i zawołałem do chłopaków z Podrapcia:

– Przytrzymajcie go, bo on jest pijany. Żeby później nie miał do mnie pretensji, jak mu wleję.

– Nie martw się – odpowiedział ktoś z gromady – on nawet pijany jeszcze da radę trzem takim jak ty.

W kupie chłopaków zobaczyłem Romana Ździebełko.

– Roman! – krzyknąłem. – Nie daj się nikomu wtrącić.

– Ostatni ciapciak będzie ten, kto się pierwszy wtrąci! – zawołał głośno Roman. – Sam na sam się biją.

Ledwie Roman skończył, jak już dostałem od Boksera jedną ręką w ucho, a drugą w szczękę.

Błyskawicznie złapałem go lewą ręką za szalik, którego z wielkiej pewności siebie nie zdjął z szyi, pociągnąłem go na siebie, strzeliłem łbem, prawą ręką złapałem za włosy, a lewą zakręciłem jego szalik. Miałem go więc schylonego, zduszonego własnym szalikiem, z twarzą przy mojej piersi. Po kilku uderzeniach nogi się pod nim ugięły i usiadł na podłodze. Nie zaczepiony przez nikogo wyszedłem z sali, otoczony przez chłopaków z Wójtówki.

Gdy na dole zobaczyłem Czarnego, przypomniałem sobie, że przecież kazałem mu czekać. Poszliśmy do Bandyty. Knajpa była już zamknięta, ale nas wpuścił. Byłem zły, że dałem się sprowokować do awantury. Teraz będę miał nowych wrogów i nową wojnę. Bokser na pewno będzie chciał odegrać się. Ma do tego pełne prawo. W następną niedzielę będę musiał iść do „Przyjaciół”. Mogę później więcej tam nie chodzić, ale w następną niedzielę muszę. Jeśli nie przyjdę, to chłopaki powiedzą, że się bałem, a ten, który się boi, traci u wszystkich szacunek.

– Nie martw się, Kozak – zagadał do mnie Olek – będzie dobrze. W następną niedzielę przyjdziemy całą ferajna. Bokser może znów szukać guza. Tu już musisz sam sobie dawać radę, ale jak się kto wtrąci, to przecież cała Wójtówka za tobą.

– Cholera, nie mamy szczęścia – wtrącił Czarny. – Niedawno zakończyła się wojna z Podrapciem, a już szykuje się druga. Trudno, jak chcą wojny, to będą mieli. Przecież nie damy sobie podskakiwać.

Wypiliśmy u Bandyty literka w pięciu. Leszek zapłacił i teraz czekaliśmy na tramwaj, którym miał pojechać do domu. Olek zaczął się żegnać z nami.

– Zaczekaj jeszcze kilka minut i wszyscy pójdziemy do domu. Co, spieszy ci się? – zapytałem.

– Nie spieszy mi się, ale zimno.

– To napij się wody i połóż w cieniu – zawołał Czarny, ucieszony z własnego dowcipu.

– Dlaczego pan chodzi bez palta? – zapytał Leszek.

– Żeby chodzić w palcie, trzeba je mieć – roześmiał się Olek. – Kupię sobie, jak spadnie dużo śniegu. Ale chwilowo nie ma śniegu i – nie ma pieniędzy.

Następnego dnia w fabryce oddałem Leszkowi pięć złotych. Powiedział mi, że pierwszy raz w życiu zetknął się tak bezpośrednio z życiem młodzieży na robotniczym przedmieściu. Wyobrażał sobie, że obcemu niebezpiecznie wchodzić w to środowisko. Przekonał się jednak, że jest inaczej.

– Podobały mi się – powiedział – pewne żelazne zasady, którymi jesteście wszyscy złączeni. Szkoda tylko tego Olka. Zima, a on nie ma w czym chodzić. Mam w domu swoją starą jesionkę, dałbym mu ją, ale nie chciałbym, żeby się na mnie obraził.

– Będzie ci bardzo wdzięczny – odpowiedziałem.

Tego samego dnia po pracy pojechałem do Leszka i zabrałem dużą paczkę, którą zawiozłem do Olka. Po otworzeniu paczki zobaczyliśmy „skarb”: zupełnie przyzwoitą, chociaż już znoszoną jesionkę, marynarkę, spodnie, sweter, narciarskie buty i grubą czerwoną, sportową koszulę w jaskrawą kratę, z której Olek najwięcej się ucieszył. Oglądał wszystko, przymierzał i cieszył się. Cieszył się jak małe dziecko. Gdy już się nacieszył, powiedział do mnie tak:

– Podziękuj koledze i powiedz, że jak mu kto zrobi krzywdę, niech mnie zawiadomi. Pójdę i łeb takiemu urżnę.

Widział tylko taką możliwość odwdzięczenia się za serdeczność, którą okazał mu prawie obcy człowiek.

W sobotę po południu znajomy chłopak ostrzegł mnie, że jutro u „Przyjaciół” Podrapeć szykuje odgrywkę.

– Powiedzieli, że tak ci wtrząchną, że cię zabierze pogotowie. Pewni są, że przyjdziesz.

– Na pewno pójdę – odpowiedziałem. – Tylko zobaczymy, kogo zabierze pogotowie. Jak będę miał więcej niż jednego przeciwko sobie, to użyję „pomocnika”. Żadna sztuka kupą bić jednego!

Wieczorem zapukał ktoś do mieszkania.

– Proszę! – krzyknąłem głośno.

Otworzyły się drzwi, a w drzwiach stoi – kto? Rysiek Bokser.

– Można? – zapytał.

– Proszę bardzo.

Wszedł, usiadł na krześle, lecz nie wita się, tylko popatrzył, chwilę pomyślał i zaczął mówić:

– W niedzielę dostałem od ciebie manto. Mam zamiar się odgrywać. Przerwałem mu mówiąc:

– Wolno ci, masz do tego pełne prawo.

– Tak, ale widzisz, chciałem przedtem pewne rzeczy wyjaśnić. Bo wtedy byłem pijany i nic nie pamiętam, a każdy mówi co innego. O co nam poszło?

Opowiedziałem dokładnie przebieg zajścia. Wysłuchał i znów zapytał:

– Wobec tego, kto mnie posunął kosą? Dostałem w plecy. Niegroźnie, zdrapane mam z dziesięć centymetrów, tak na jakieś pół centymetra głębokości. Myślałem, że to ty mnie drapnąłeś. Ale jak nie ty, to kto?

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że niejednemu właziłeś w drogę. Joskowi też nie chciałeś oddać dziewczyny i słyszałem, jak się odgrażał.

– Patrz, nic nie pamiętam! Ale jeśli mu wlazłem w drogę, to na pewno on mnie tak urządził, bo mściwy jest i lubi posunąć. Szkoda mi tylko palta i marynarki, bo jedno i drugie na plecach przerżnięte. Jeśli tak było, jak mówisz – a wierzę ci – to miałeś rację, że mi mordę obiłeś. Daj łapę i między nami blat, zgoda. Zobacz tylko, jak mnie urządziłeś – mówiąc to zdjął okulary, które przez cały czas naszej rozmowy miał na nosie. Spojrzałem – i zrobiło mi się trochę głupio. Oczy były sine i podeszły materią.