Выбрать главу

Chcesz, kochanie, „Dół”, niech będzie „Dół”. Ładnie to nawet umotywowała. „Za mało pan zarabia na to, żeby utrzymywać całą rodzinę i jeszcze tracić pieniądze na kobiety. Bo przecież na mieście musielibyśmy gdzieś wstąpić – do kina, teatru czy kawiarni – a to kosztuje”.

Spotkaliśmy się w niedzielę. Spacerkiem poszliśmy szosą wilanowską prawie pod Wilanów. Gdy wracaliśmy, byliśmy już ze sobą na „ty”, lecz w fabryce zwracaliśmy się do siebie przez „pan” i „pani”. W następną niedzielę po spacerze zaprosiłem Basie do mieszkania, a po kilku tygodniach, gdy w mieszkaniu zostaliśmy sami… staliśmy się sobie bardzo, bardzo bliscy. Powstał u mnie „bałagan na facjacie”, czyli inaczej kocioł w głowie, albo mówiąc po prostu: byłem zakochany. Spotykaliśmy się tylko na dzielnicy i u mnie w mieszkaniu. Basia ślicznie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie musi być: „Ty jesteś kawaler, a ja mężatka. Jak zobaczą nas znajomi z fabryki, to będą mieli powód do gadania”. To nie jej wina, że chłopy na nią patrzą, a ludzie wyciągają z tego własne wnioski. „A poza tym ja nie zgodzę się na to, żebyś ty w jakiejkolwiek formie wydawał na mnie pieniądze”.

Basia przychodziła do fabryki codziennie inaczej ubrana i wiele czasu upłynęło, zanim drugi raz zobaczyłem, że ma na sobie coś, co już raz widziałem. Do tego trzy futra. Zadowolony byłem, że mam taką „laleczkę”, ale niejeden raz zastanawiałem się, skąd przy swoich zarobkach bierze pieniądze na takie stroje. Gdy ją o to zapytałem, powiedziała, że wszystko kupują jej rodzice, bo własne zarobki wystarczają jej tylko na życie. Jak rodzice, to niech będą rodzice – i przestałem się tą sprawą interesować.

Miłość i sielanka zakłócane były tylko wtedy, gdy Basia zrywała ze mną. Odbywało się to zawsze tak, że mniej więcej raz na kilka tygodni Basia zakładała mowę:

– Dzisiaj spotkaliśmy się po raz ostatni. Tak dalej być nie może. Ty jesteś kawaler, ja mężatka, pobrać się nie możemy. Przed tobą jest inne życie. Znajdziesz sobie dziewczynę, z którą będziesz się mógł ożenić, założyć własny dom, rodzinę – a ja ci tego wszystkiego dać nie mogę. Moje życie jest już stracone.

Tłumaczyłem jej tak, jak potrafiłem, że przed wojskiem nie mam zamiaru się żenić, że w tej chwili to i tak w moim życiu nic nie zmienia, że jeżeli zerwiemy, to ona i tak będzie mężatką… Ja swoje, a ona swoje.

– To idź do diabła! – mówiłem, gdy już wreszcie wpadłem w złość. – Idź i więcej nie przychodź! Jeśli ci to odpowiada, to nawet w fabryce możemy ze sobą nie rozmawiać.

Zawsze po takiej rozmowie przez kilka dni zwracaliśmy się do siebie tylko w sprawach służbowych, lecz po kilku lub kilkunastu dniach bez żadnego uprzedzenia Basia przychodziła do mnie do domu i znów kilka tygodni było wszystko dobrze.

Wybuchła wojna. Po powrocie z rajzy poszedłem szukać Basi w jej warszawskim mieszkaniu. Dom był częściowo rozwalony, lecz odnalazłem koleżankę, z którą przed wojną dzieliły pokój, i dowiedziałem się, że Basia przeniosła się do Milanówka, do swoich rodziców. Pojechałem pod wskazany przez koleżankę adres… i znów wszystko było jak dawniej. Ja jeździłem do Milanówka, częściej jednak Basia przyjeżdżała do mnie. Pomieszkaliśmy razem dwa, trzy dni i Basia wracała do rodziców, by znów za tydzień przyjechać.

Rodzicom Basi było ciężko, więc kiedy wracała do domu, zawsze wiozła ze sobą kilka paczek różnych produktów. Ojciec Basi to bardzo równy starszy facet. Wkrótce doszliśmy do porozumienia. Brał od nas „lewy” towar i sprzedawał na swoim terenie. On dobrze na tym zarabiał, a i my mieliśmy mniej kłopotu ze sprzedażą.

Pewnego dnia poczułem tęsknotę za Basia, więc prosto z miasta pojechałem do Milanówka.

– Gdzie Basia? – zapytałem, widząc, że nie ma jej w domu.

– Pojechała do Warszawy, do ciotki. Ma wrócić jutro wieczorem.

– Mam do niej ważną sprawę – kłamałem. – Podajcie mi adres ciotki, to jutro rano ją odszukam.

Podali mi adres, a ponieważ zbliżała się godzina policyjna, ojciec zaproponował mi, żebym przenocował i wrócił do Warszawy dopiero jutro rano.

– Dobrze, niech będzie jutro rano.

Matka zdjęła moje palto z wieszaka, żeby je schować do szafy. Gdy przewiesiła je przez rękę, z kieszeni na podłogę wypadł pistolet. Chciałem go podnieść, lecz ojciec chwycił pierwszy. Fachowo odsunął bezpiecznik, odciągnął i sprawdził, że kula siedzi w lufie.

– Po co pan to przywiózł? – zapytał patrząc mi przenikliwie w oczy.

– Nie miałem czasu zostawić tego w domu – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Nie przypuszczałem, że będę tu nocował. Ale jeśli się boicie, to dawaj pan tę „rurę” i już wracam do domu.

– Niech pan powie uczciwie, po co pan to ze sobą zabrał? – powtórzył ojciec z uporem swe pytanie.

– Przecież mówię…

– Nie wierzę panu. Ja wiem, co pan chce zrobić.

– To dobrze, bo ja sam nie wiem – odpowiedziałem z uśmiechem. – A jeśli to panu odpowiada, to mam chęć kogoś zastrzelić – zażartowałem.

– O, widzi pan, ja też tak sobie od razu pomyślałem. I nawet wiem, kogo.

Zbaraniałem. On wie, kogo ja mam chęć zastrzelić? Tu? W Milanówku? Ale teraz zaczynam grać, żeby tata puścił farbę. Więc mówię ogólnikowo:

– Niejeden zasługuje na to, żeby go zgasić. Jak ktoś jest draniem, to nie powinno być dla niego miejsca na świecie.

– Tak – zgodził się ojciec. – Ale tego pan nie zna. To jest bardzo porządny i uczciwy człowiek. To nie on jej życie złamał, a ona jemu. Ten człowiek chciał z nią żyć, ale ona nie chciała. Kochanek był jej bliższy. Co myśmy z nią przeżyli! – żalił się ojciec. – Dwa dni po ślubie nie przyszła na noc i nie chciała powiedzieć, gdzie była. Po kilku dniach znów to samo. W dwa miesiące po ślubie, gdy wróciła do domu w nocy pijana, chłop nie wytrzymał i uderzył ją w twarz. Uciekła od niego i więcej nie chciała z nim żyć. Ja na jego miejscu lepiej bym jej wlał. Niech pan jej nic nie wierzy, zwłaszcza w to, co mówi o swoim mężu. Chce pana na niego napuścić.

Siedziałem przygwożdżony do krzesła. Nic nie mówiłem, bo i tak by mi nie uwierzył, że nie miałem zamiarów, o które mnie posądzali. Teraz rozumiałem politykę Basi. Zrozumiałem, dlaczego zrywała ze mną. Cel był jasny: rozkochać chłopaka, podpuścić na męża, mąż pójdzie do nieba, chłopak do więzienia, a ona będzie wolna. „Niewinnie skrzywdzona ofiara, cholera! – myślałem. – Jak ona to ślicznie mówiła: «Mąż miał narzeczoną, z którą się pogniewał. Wtedy ożenił się ze mną, a kilka dni po ślubie pogodził się z tamtą. Postawiłam wtedy warunek: tamta albo ja. Wybrał tamtą, a mnie zostawił. W dwa miesiące po ślubie»„. Zgadzały się tylko te „dwa miesiące”.

Dowiedziałem się wtedy dużo ciekawych rzeczy. Gdy kończyliśmy rozmowę, ojciec podał mi nazwisko i adres kochanka Basi.

– Jeśli pan chce dowiedzieć się czegoś więcej, to niech pan spróbuje porozmawiać z nim.

Prosiłem rodziców, żeby nic Baśce nie mówili, że byłem u nich.

Następnego dnia raniusieńko wracałem do Warszawy i wprost z dworca pojechałem do ciotki, u której miała być Basia. Drzwi otworzyła mi jakaś zaspana baba, którą pukaniem ściągnąłem z łóżka. Gdy zapytałem o Basie, odpowiedziała zdziwiona, że nie widziała jej już przeszło rok. Gdzie jej tam w głowie odwiedzać starą ciotkę! Przeprosiłem grzecznie i wróciłem do domu. Po południu przyszła Basia. Byłem na nią wściekły, ale robiłem dobrą minę.

– Kiedy wyjechałaś z domu? – zapytałem.

– Po południu, przyjechałam tu prosto z dworca.

– A jak rodzice? Ojciec sprzedał towar?

– Część sprzedał, wczoraj pojechał na wieś kupić trochę żywności. A wiesz? Matka dostała ataku sercowego. Całą noc przy niej siedziałam – mówiła Basia, żeby usprawiedliwić swój zmęczony wygląd.

Postanowiłem nie zdradzać się do czasu, aż dowiem się wszystkiego. Poza tym byłem powiązany interesami z jej ojcem, więc to też mogło skomplikować sprawę. Byliśmy w mieszkaniu sami. Basia łasiła się jak kotek. W pewnej chwili, nie patrząc na mnie, zaczęła użalać się nad swoim losem:

– Och, jaka ja jestem nieszczęśliwa! Po co wychodziłam za mąż. Jakie piękne byłoby życie, gdybym była wolna. Tyle ludzi zginęło w czasie wojny – powiedziała nienawistnie – a tego mojego drania nie zabiło. Wszystko dałabym za to, żeby nie żył.

Rozumiałem, co ją boli. Noc spędzona u kochanka odświeżyła pretensję do losu w związku z jej sytuacją i stąd wzięła się nowa fala nienawiści do męża, który był na tyle nieprzyzwoity, że nie chciał umrzeć. Ale nie odpowiedziałem nic.

– Przecież teraz jest wojna – powiedziała Basia po chwili. – Policja nie pracuje tak sprawnie jak przed wojną. Gdyby zginął, to nikt by niczego nie doszedł. Komu chciałoby się szukać?