Rodowód polskiego powstańca był zatem równie stary i równie szlachetny, co pochodzenie jakiegokolwiek innego powstańca w Europie. W latach dwudziestych dziewiętnastego wieku liczne polskie stowarzyszenia patriotyczne mogłyby stanowić element rozległej międzynarodowej sieci, obejmującej niemieckie Burschenschaften, włoskich karbonariuszy i rosyjskich dekabrystów. Ale głównym źródłem inspiracji była dla nich legenda Kościuszki i jego powstania narodowego z 1794 r. oraz tradycja polskich legionów Bonapartego. W skrajnie konserwatywnym świecie Metternicha i dynastycznych imperiów nie można było żadną miarą ani zalegalizować, ani wybaczyć ich czynów, łatwo więc można im było nadać piętno burzycieli pokoju lub wrogów postępu społecznego i stabilizacji. W rezultacie nigdy nie zdołali zyskać sobie poparcia mas, które w bardziej sprzyjających okolicznościach mogłyby sympatyzować z ich dążeniami. Pozostali wybitną, niepraktyczną i drobną mniejszością. Jak dawniej Kościuszko, żywili zbyt silne nadzieje zarówno na pomoc z zagranicy, jak i na słabość reżimów obcych mocarstw. Ich udziałem były nieliczne sukcesy, a każde z ich nieudanych przedsięwzięć pociągało za sobą falę represji, znacznie pomnażających dokładnie te same krzywdy, które starali się usunąć.
Wśród czołowych zwolenników nacjonalizmu powstańczego znalazła się grupa „belwederczyków” z listopada 1830 r.. Towarzystwo Demokratyczne Polskie (TDP), które pomiędzy r. 1832 a 1846 koordynowało z zagranicy wszelkie akcje konspiracyjne, „czerwoni” z Komitetu Miejskiego w Warszawie, którzy dali początek powstaniu 1863 r., „odłam rewolucyjny” Polskiej Partii Socjalistycznej, której bojówki odegrały tak wybitną rolę w latach 1905—07, Legiony Polskie z okresu pierwszej wojny światowej oraz Armia Krajowa (AK) podczas drugiej wojny światowej. Ci oddani sprawie bojownicy żyli intensywnie, w zgodzie z własnymi zasadami i krótko. Ich poglądy w kwestiach społecznych były często równie radykalne, jak ich stanowisko wobec kwestii narodowej; stanowili prototyp Les Justes — terrorystów, rewolucjonistów i „anarchistów”, którzy pod koniec wieku pojawili się w wielu miejscach wschodniej Europy.
Jest rzeczą dość zrozumiałą, że nacjonalizm powstańczy wywarł szczególny wpływ na zagranicę. Sprawa polska stała się oczywiście podstawowym przedmiotem zainteresowania emigrantów politycznych, którzy nie mieli już nic więcej do stracenia i do których przyłączył się szeroki wachlarz europejskich liberałów, zawsze gotowych do podjęcia taniej krucjaty gdzieś w jakimś odległym miejscu świata. „Polska” stała się symbolem frustracji innych ludzi. Znalazła się na ustach Heinego, a zwłaszcza Victora Hugo, który w 1847 r. przemówił na Zgromadzeniu Narodowym w Paryżu, gdzie w rok później galerie miały się zatrząść od krzyków „Vive la Pologne!” Przyciągała rzesze tych, którzy jej dobrze życzyli, ale tylko nieliczni konsekwentnie wspierali ją czynem. Dała początek istnej rzece not dyplomatycznych, ale dla mocarstw rozbiorowych nie stała się inspiracją dla najmniejszych przejawów dobrej woli. Jednym z czynników o największej sile przyciągania był fakt, że uważano ją za sprawę „straconą”. Gdy Aleksander II mówił o polskich reveries, a Bismarck o Polonismus, obaj mieli na myśli dokładnie to samo: zaprawioną goryczą mieszaninę źle skierowanych nadziei i fałszywego sentymentalizmu. Tymczasem zaś polscy emigrés byli beztrosko wykorzystywani do cudzych celów. Los polskich legionów Bonapartego na Haiti nie był bynajmniej przypadkiem odosobnionym. Polacy — jak Irlandczycy — bardzo regularnie pojawiali się na arenie wszystkich rewolucyjnych konfrontacji w Europie. Masowo walczyli na barykadach Paryża w 1848 r., we Włoszech i na Węgrzech w latach 1848-9, a potem w latach 1859—60, a także po stronie Komuny Paryskiej w 1871 r.
Jak Adam Mickiewicz, który w 1855 r. umarł w Turcji podczas prób zorganizowania legionu do walki przeciwko Rosji na Krymie, nierzadko szukali bohaterskiej śmierci gdzieś z dala od ojczyzny; niektórzy z nich — jak Jarosław Dąbrowski (1836—71), naczelny wódz sił zbrojnych Komuny Paryskiej — rzeczywiście ją znajdowali. Inni dożywali swych dni w samotności i odosobnieniu. Józef Bem (1794—1850), swego czasu dowódca rewolucyjnych wojsk węgierskich, umarł w Syrii, w służbie tureckiej; Henryk Kamieński (1813—65), teoretyk wojny ludowej, zakończył życie w Algierze, Ryszard Berwiński (1819—79), pomocnik Mickiewicza i również poeta, umarł samotnie w Konstantynopolu.
Najbardziej typowym spośród tej grupy powstańców był Ludwik Mierosławski (1814—78). Jako młody chłopak, walczył w powstaniu listopadowym. Jako emigrant, przyłączył się do karbonariuszy i należał do „Młodej Polski” utworzonej na wzór „Młodych Włoch” Mazziniego. Jako głównemu działaczowi Centralizacji, czyli komitetu koordynacyjnego TDP, wyznaczono mu rolę przywódcy niedoszłego powstania z 1846 r., ale zamiast tego pojawił się na procesie berlińskim w charakterze głównego oskarżonego. Skazano go na śmierć, lecz w ostatniej chwili wybuch rewolucji w Prusach przyniósł mu zawieszenie wyroku. W latach 1848-49 stał na czele sił powstańczych najpierw w Poznaniu, potem na Sycylii, a wreszcie w Badenii. W latach pięćdziesiątych rozniecił schizmę w TDP, podburzając zarówno rewolucyjnych demokratów, jak i konserwatywny Hotel Lambert. W 1863 r. wrócił do Polski, walczył na Kujawach i przez krótki czas sprawował funkcję „dyktatora” powstania. Później zarabiał na skromne utrzymanie na obczyźnie pisaniem prac historycznych i publicystycznych. Jego życie, wypełnione działalnością konspiracyjną i pełne poświęcenia dla ojczyzny, nie przyniosło Polsce żadnych określonych korzyści. Według słów znanego historyka zajmującego się tą epoką, „emigracyjna legenda uczciła Mierosławskiego jako jednego z czołowych szermierzy wolności, puszczając w niepamięć jego długoletnie szkodnictwo”[27].
Jednakże pod pewnym względem — a niektórzy z pewnością uznaliby ten wzgląd za najistotniejszy — powstańcy odnieśli wybitny sukces. Ich poświęcenie zrodziło poczucie moralnej wyższości, której siły mocarstw rozbiorowych zupełnie nie mogły znieść. Cierpieli ciałem, a jednocześnie wynosili „Słowo” na wyżyny największego w polskiej tradycji poszanowania. Byli inspiracją dla mitów i poezji, którymi mogły się karmić przyszłe pokolenia. Rozbudzali gwałtowne emocje — tak podziwu, jak i potępienia, które stale podsycały pamięć o ich czynach nawet pośród tych, którzy woleliby o nich zapomnieć. Dowiedli, że „Polska”, czymkolwiek by była, jest wciąż jeszcze żywa. W sposób dość paradoksalny ci sami ludzie, którzy wybierali przemoc fizyczną jako formę wyrazu swego oporu, nawet w obliczu niewątpliwej klęski stwarzali jednocześnie gwarancję, że walka umysłów będzie się toczyć z pozycji o wiele większej równowagi sił. Prowokując władze do wieloletnich czynnych represji, dostarczali równocześnie bodźca innej walce — walce duchowej, której nie można było prowadzić za pomocą pałek i kuł i w której wytaczanie do boju oddziałów policji i wojska było równie śmieszne, co zgubne:
Ogromne wojska, bitne generały,
Policje — tajne, widne i dwupłciowe.
Przeciwko komuż tak się pojednały?
Przeciwko kilku myślom… co nie nowe[28].
27
S. Kieniewicz, Ludwik Mieroslawski (1814—1878), w: Polski słownik biograficzny, Kraków 1975, t. 20, s. 812—815; Powstanie styczniowe. Warszawa 1972. Patrz także M. Żychowski, Ludwik Mieroslawski, 1814—187S, Warszawa 1963 (ze streszczeniem w języku francuskim).
28
Cyprian Norwid, Silą ich —fraszka, w: Dzielą zebrane (Wiersze), t. l, wyd. J. W. Gomulicki, Warszawa 1966, s. 310.