Выбрать главу

Mimo to Polacy mają prawo z podziwem i z niemałą dumą myśleć o niezwykłych wydarzeniach, które umożliwiły im przetrwanie, a nierzadko rozkwit, w zmaganiach z potężnymi przeciwnościami. Mając na uwadze trzy wieki walki Polski o przetrwanie, byłoby rzeczą wysoce niestosowną mierzyć Polaków jedynie miarą ziemskich sukcesów. Bo Polska — w zwykłym dla niej stanie ustabilizowanej klęski — nie jest po prostu jednym z państw europejskich, zniszczonym przez wojnę i osaczonym przez problemy, jakie niesie ze sobą konieczność przystosowania się do powojennych warunków. Dla każdego, kto zna jej historię, Polska jest czymś o wiele więcej. Jest skarbnicą idei i wartości, które potrafią przetrwać niezliczone katastrofy wojskowe i polityczne. Nie daje żadnych gwarancji, że każdy z jej obywateli będzie przestrzegać jej ideałów, ale mimo to pozostaje trwałym symbolem moralnych dążeń Europy:

Prawo moralne we mnie, a niebo gwiaździste Nade mną. Cóż, gdy prawo przemocą hańbione. Niech więc krążą księżyce w biegu nie zmienione I niech przynajmniej niebo pozostanie czyste[571].

Historia Polski, rozpatrywana jako proces naukowy lub jako narodowa krucjata, nie wydaje się ani zbyt spójna, ani zbyt przekonująca. Ale gdy dostrzec w niej owo igrzysko złośliwego losu, robi się całkiem zrozumiała. Jej kwintesencji nie da się porządnie wyłożyć na tysiącu stron uczonego komentarza, ale czasem uchwyci ją kilka ulotnych linijek wiersza:

Budowałem na piasku I zwaliło się. Budowałem na skale I zwaliło się. Teraz budować zacznę Od dymu z komina[572].

Dlatego też tragedie przeszłości Polski bezustannie skłaniają do niepokoju ojej przyszłość. Przez długi okres współczesnych dziejów Polacy zadawali sobie pytanie, w jaki sposób przywrócić Polsce utraconą niezależność, a także — co ważniejsze —jakim właściwie krajem powinna być ta niezależna Polska; czyli — używając słów Lelewela — „Polska, ale jaka?” Odpowiedź na pierwsze pytanie przyniosły następstwa dwóch straszliwych wojen światowych, a szczególnie układ z 1945 roku. Pytanie drugie wciąż pozostaje otwarte.

[1980]

POSTSCRIPTUM [2] „Solidarność”, 1980—1981

Chociaż od kilku lat autorytatywnie przepowiadano Polsce taki czy inny poważniejszy kryzys, nikt nie przewidział dokładnego przebiegu ostatnich wydarzeń. Niewielu ludzi byłoby skłonnych sądzić, że inicjatywę polityczną przejmie nie Kościół, nie reformatorzy w łonie partii i nie opozycyjni intelektualiści, lecz polska klasa robotnicza oraz zupełnie nowa grupa nie znanych dotąd i nie wypróbowanych przywódców proletariatu. Tylko nieliczni byliby skłonni postawić na spokojną konfrontację między władzami i opozycją. Do momentu, w którym w roku 1980 Niezależny [Samorządny] Związek Zawodowy wynurzył się na powierzchnię wydarzeń, nikt na świecie o nim nie słyszał. Pytany jeszcze w czerwcu o swoją „grupę dyskusyjną” główny działacz organizacji, trzydziestosiedmioletni bezrobotny elektryk z Gdańska, nazwiskiem Lech Wałęsa, nie umiał powiedzieć, kiedy lub w jaki sposób jej działalność mogłaby przynieść jakiekolwiek konkretne wyniki. Na zaledwie miesiąc przed wybuchem on sam wiedział jedynie tyle, że sprawa jest warta tego, aby o nią walczyć.

Letni kryzys rozwijał się w oszałamiającym tempie. Na początku — w lipcu — wydawało się, że fala lokalnych strajków płynie w tym samym kierunku, co poprzedzające ją fale z lat 1970 i 1976. Protesty wywołane brakami żywności na rynku pociągnęły za sobą długą litanię drobniejszych skarg na wszelkiego rodzaju dolegliwości i nadużycia. Można by oczekiwać, że partia odpowie odpowiednio długą serią obietnic i podwyżek płac, kosmetyczną zmianą w składzie rządu, próbą zdobycia kolejnych pożyczek zagranicznych, a w najlepszym wypadku — jakąś nową reformistyczną strategią. Ale wkrótce stało się jasne, że tym razem robotnicy nie dadzą się nabić w butelkę. W połowie sierpnia Komitet Strajkowy wielkiej Stoczni imienia Lenina w Gdańsku odrzucił korzystny układ dotyczący jego własnych lokalnych żądań, twierdząc, że oznaczałoby to zdradę robotników strajkujących w innych miejscach kraju. Nadeszła chwila prawdy. W umysłach zaświtało, że partyjny monopol władzy został zaatakowany w skoordynowanej akcji robotników całego kraju, zjednoczonych pod ironicznym hasłem „Robotnicy wszystkich zakładów pracy — łączcie się!” 31 sierpnia negocjatorów strony rządowej zmuszono do uznania najważniejszych postulatów robotniczych, sformułowanych w porozumieniu zawartym w Gdańsku [dzień wcześniej w Szczecinie], a następnie w miejscowości Jastrzębie [3 września] na Śląsku. W zamian za uznanie przewodniej roli partii strona rządowa formalnie przyjęła długą listę ustępstw, w tym prawo robotników do strajku, do zrzeszania się w niezależnych związkach zawodowych, do wzniesienia pomnika upamiętniającego śmierć kolegów zamordowanych w 1970 roku, a także obietnicę rozluźnienia cenzury. W bezpośrednim następstwie tych porozumień przedstawiciele komitetów strajkowych ze wszystkich regionów Polski połączyli się, tworząc Kraj ową Komisję Porozumiewawczą nowych Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych (NSZZ). Nowej organizacji nadali nazwę SOLIDARNOŚĆ, a jako przewodniczącego wybrali człowieka, który dowodził strajkiem w stoczni gdańskiej: Lecha Wałęsę.

Z pewnej perspektywy widać, że wszystkie podstawowe elementy kryzysu narastały od długiego czasu. Bankructwo oficjalnej ideologii, przekupstwo administracji i pogłębiająca się przepaść między partią i narodem od dziesiątków lat stanowiły powszechnie znane elementy codziennego życia. Niski poziom wydajności w przemyśle, podobnie jak stagnacja stopy życiowej ludności, wyraźnie nabrały charakteru stałych cech systemu. Klęska programu rozwoju indywidualnego rolnictwa spowodowała braki w zaopatrzeniu w żywność, które utrzymywały się przez całe lata siedemdziesiąte. Załamanie się polityki gospodarczej partii uwidoczniło się już w roku 1976, a niezdolność przywódców narodu do wprowadzenia skutecznych reform wzrastała z każdym upływającym rokiem. W całym kraju mówiło się o rosnącej sile Kościoła rzymskokatolickiego, niejednoznacznej postawie sił zbrojnych, a także wzroście podziemnej opozycji. W scenerii narastającego chaosu i rozczarowania trzeba było tylko iskierki, katalizatora, który mógłby skonsolidować nastroje ludzi i przerodzić tlący się płomyk niezadowolenia w otwarty płomień żądań reformy ustroju politycznego.

W opinii wielu obserwatorów taką iskrą stała się w czerwcu 1979 roku wizyta w Polsce Ojca Świętego Jana Pawła II. Już przed ośmioma miesiącami, 16 października 1978, wybór polskiego papieża napełnił nowym poczuciem godności serca wielu Polaków, ale jego triumfalny powrót do uwielbiającej go ojczyzny, który odbył się pośród scen szalonej radości, nadał nowy ton również życiu politycznemu w kraju. Na czas pięciu dni jego pobytu władze komunistyczne zaniechały wielu spośród swoich zwykłych praktyk. Religia zmonopolizowała środki masowego przekazu. Katolicką mszę św. po raz pierwszy w Polsce transmitowano w telewizji. Na placu Zwycięstwa w Warszawie wzniesiono ogromny symboliczny krzyż. Milicja Obywatelska wycofała się z pola widzenia, a milionowym tłumem karnych pielgrzymów sterowała tysięczna armia ochotniczej straży. Przywódcy ateistycznego rządu, którzy przez trzydzieści pięć lat z pogardą odrzucali narodową religię Polski, zostali teraz zmuszeni do oddania hołdu głowie Kościoła powszechnego. Było to przeżycie duchowe i ćwiczenie w samodyscyplinie, którego nikt w Polsce łatwo nie zapomni. Kontrast między wszechogarniającym prestiżem Kościoła a złą reputacją rządzącej krajem partii nie wymagał żadnego komentarza. Po tej wizycie zgnilizna systemu wypłynęła na powierzchnię, gdzie każdy mógł ją bez trudu zauważyć. Naród nie rozpoczął otwartej rewolty, ale od tego czasu przeważająca większość ludzi — mężczyzn, kobiet i dzieci — wiedziała w głębi serc, że dla jej prawdziwych interesów partia i wszystko to, co ona reprezentuje, nie ma żadnego znaczenia. To właśnie wtedy, w owych ważnych dniach czerwca 1979 roku, zrodziło się w narodzie polskim poczucie moralnej wyższości, spokojna determinacja, religijna tożsamość — jednym słowem, duch 1980 roku.

вернуться

571

Antoni Słonimski, Obrona księżyca, w: Wiersze, Warszawa 1974, s. 104.

вернуться

572

Leopold Staff, Podwaliny, w: Wybór poezji, wyd. M. Jastrun, Wrocław 1970, s. 224.