Выбрать главу

Pojawienie się „Solidarności” należy zatem uznać za kulminację długiego procesu. Jest to organizacja spontanicznego ruchu walczącego o odnowę narodu; jego nasiona przed wieloma laty zostały rzucone w żyzną glebę, a wzeszły dzięki ciepłu promieniejącemu od Papieża Polaka. Jego symbole — podobnie jak motywy — mają charakter zarazem patriotyczny i religijny. Jego dążenia, wymierzone przeciwko skostniałemu i nieczułemu systemowi, są pragnieniem zwykłej sprawiedliwości. „Solidarność” nie chce obalać partii; chce tylko przezwyciężyć siły reakcji i inercji miotające się w łonie aparatu rządzącego. Nie ma powodu, aby wątpić w chęć prawdziwego partnerstwa, jaką przywódcy „Solidarności” dzielą z nowymi przywódcami partii. „Odnowa” jest hasłem, pod którym otwarcie podpisują się wszyscy — od Papieża po nowego pierwszego sekretarza, Stanisława Kanię (ur. 1927), mianowanego 6 września 1980 roku.

Fala powszechnego poparcia nieuchronnie doprowadziła „Solidarność” do kontaktów z wszelkiego rodzaju organizacjami pozapartyjnymi i opozycyjnymi. Działa ona w bliskiej współpracy z hierarchią kościelną i uznaje Papieża za swego głównego patrona. Interweniowała w sprawie KOR—u, ratując samozwańczych obrońców robotników przed prześladowaniami władz. Niezależnie od intencji swoich założycieli „Solidarność” musiała się stać czymś w rodzaju parasola osłaniającego absolutnie wszystkich — od studentów po rencistów — którzy postanowili zabiegać o własne interesy poza kontrolą partii.

W tym kontekście „Solidarności” nie można zaliczyć do ruchów labourzystowskich w takim znaczeniu tego terminu, w jakim jest on rozumiany na Zachodzie. Fakt, że warunki zmuszają ją do działania na scenie nadal zdominowanej przez partię, która rości sobie pretensje do monopolu władzy, musiał nadać jej szerszą rolę polityczną. W ustroju totalitarnym żadna niezależna organizacja nie może uniknąć takiej czy innej formy rywalizacji z rządem. Nie może również uniknąć tego, aby stać się przystanią dla czeredy wszelkiego rodzaju satelitów i pasożytów, które ciążą ku niej siłą impulsu — po prostu dlatego, że nie znajdują żadnej innej płaszczyzny dla własnej egzystencji. Jasne światło lampy w ciemnym pokoju musi przyciągać ćmy.

Inne organizacje w dziejach Polski stawały wobec takiego samego problemu. Wystarczy spojrzeć wstecz na warszawskie Towarzystwo Rolnicze z lat 1858— 61, które szybko stało się ośrodkiem narodowego życia politycznego — nie dlatego, że jego przywódcy byli ambitnymi ekstremistami, ale dlatego, że nie istniało żadne inne forum, na którym Polacy w Rosji mogliby się spotykać, aby dać wyraz swoim niezależnym poglądom.

Fascynującą paralelę historyczną można znaleźć także dla organizacyjnej struktury „Solidarności”. We wczesnym stadium Wałęsa odrzucał koncepcję scentralizowanej organizacji, której działalność opiera się na potężnej centralnej egzekutywie, wydającej zarządzenia sekcjom regionalnym. Wypowiadał się natomiast za niezawisłością istniejących Regionalnych Komitetów Strajkowych, których delegaci do Krajowej Komisji Koordynacyjnej mieliby swobodę przyjmowania lub też ignorowania jego zaleceń. Taki system może napotykać trudności w kształtowaniu spójnej linii politycznej, jest natomiast skutecznym sposobem odpierania wszelkich ataków z zewnątrz, wymierzonych przeciwko organom centralnym. Jest to struktura zadziwiająco podobna do struktury sejmu i sejmików dawnej Rzeczypospolitej. Wałęsa — jak dawny polski szlachcic, którego zresztą tak niesamowicie przypomina — instynktownie chyba zdaje sobie sprawę z tego, że podstawowe niebezpieczeństwo tkwi w absolutystycznych ambicjach władzy państwowej. Jeśli tak jest w istocie, można uznać, że polska klasa robotnicza przywraca do życia polityczne tradycje demokracji szlacheckiej — tradycje, które, jak się zdaje, przetrwały niemal dwa wieki walki z przeciwnościami.

Jednocześnie trzeba podkreślić, że roszczenia partii do władzy absolutnej zawsze były bardziej mitem niż rzeczywistością. Ustalona pozycja Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce Ludowej przeczy najbardziej podstawowym założeniom komunistycznej doktryny; partia nie miała jednak wyboru i musiała zabiegać o taki czy inny skuteczny kompromis z hierarchią kościelną. Żaden myślący polski komunista nie może mieć poważniejszych złudzeń co do ograniczoności władzy partii, można też racjonalnie zakładać, że z konieczności zrodzi się taki czy inny modus vivendi z „Solidarnością” na wzór porozumienia zawartego z Kościołem.

„Solidarność” bowiem — w odróżnieniu od partii, którą narzucono społeczeństwu, nie odwołując się do powszechnej opinii — cieszy się autentycznym uznaniem społecznym. Uznając przewodnią rolę partii i podpisując uroczyste porozumienie z rządem, „Solidarność” w gruncie rzeczy przysłużyła się do wyciągnięcia na brzeg tonącego okrętu władzy. Jest to dziwna sytuacja, ale dzięki swoim stosunkom z „Solidarnością” PZPR po raz pierwszy od trzydziestu trzech lat swego istnienia zdobywa sobie dawkę społecznego uznania. Taki rozwój wydarzeń stanowi pewną podstawę do wzajemnego partnerstwa. Z pewnością jest też ostatnią szansą dla reformatorów w łonie samej partii.

W gruncie rzeczy, los partii waży się na szali. Z początku sądzono, że „Solidarność” podejmuje ryzyko, zezwalając na infiltrację swych szeregów przez milionową rzeszę członków partii. Teraz jednak wydaje się, że bardziej ryzykuje partia, zezwalając na penetrację szeregów PZPR przez milion członków „Solidarności”. Trudno uwierzyć, aby ci szeregowi komuniści, którzy podczas solidarnościowych zebrań poczuli pełną uniesienia atmosferę prawdziwie demokratycznej dyskusji, zechcieli w swoim drugim wcieleniu partyjnych aktywistów łatwo przyjąć ponowne narzucenie im partyjnej dyscypliny i leninowskiej kontroli.

Wiele zależy od posunięć Związku Radzieckiego, którego dylemat jest równie oczywisty, jak niejasne są jego intencje. Jeśli ZSRR zainterweniuje, używając siły do ponownego umocnienia tego, co postanowił nazywać „normami socjalistycznymi”, być może na kilka miesięcy odzyska władzę nad Polską; zasłuży sobie jednak w ten sposób na nieprzemijającą pogardę Polaków i na zawsze utraci ich poparcie. Polska szybko stanie się nieznośnym ciężarem na barkach całego sowieckiego imperium. Jeśli natomiast ZSRR wycofa swoje wojska i zdecyduje się na powściągliwość, polska partia w żaden sposób nie zdoła na nowo umocnić swojej dawnej pozycji. A zatem bez względu na to, co się wydarzy, nie może być powodu do ancien regime’’u w takiej formie, w jakiej po roku 1956 uprawiali go w Polsce Gomułka i Gierek.