Выбрать главу

Ostatnią podróżą księdza Popiełuszki, przed tragiczną wizytą w Bydgoszczy, była podróż do robotniczego Bytomia, odbyta w towarzystwie profesora filozofii z Warszawy, z wykładem o sensie życia. Nabrała ona wymiaru symbolicznego.

Aby człowiek wiedział, dokąd idzie, musi wiedzieć, skąd przychodzi. Naród bez historii błądzi, jak człowiek bez pamięci. Według Orwella, „reżim totalitarny grzebie historię w grobie pamięci”. We wstępie do Bożego igrzyska sformułowałem problem tak: „Jeśli Polacy mają zdjąć z siebie umysłowy kaftan bezpieczeństwa, tak mocno zawiązany przez władze polityczne, muszą oni zacząć, jak kiedyś ich przodkowie, od ponownej analizy swojej przeszłości”. Nic dziwnego, że tylu wybitnych historyków znalazło się wśród przywódców i doradców lat 1980—81.

Czterdzieści lat propagandy komunistycznej, opartej na swoiście preparowanym podkładzie historycznym, bez wątpienia zrobiło jednak swoje. Tendencyjne podręczniki, sterowane szkolnictwo, trzymanie historyków na sznurku — musiały wywrzeć ogromny wpływ na wyobrażenia o przeszłości. Świadomość historyczna nie zdołała uniknąć zniekształceń. Świadczą o tym badania przeprowadzone w 1985 roku przez Stanisława Gebethnera. Okazuje się, że mimo półtorarocznej legalnej działalności „Solidarności”, mimo siedmiu lat drugiego obiegu i mimo ostrej reakcji przeciw stanowi wojennemu świadomość historyczna Polaków w znacznej części jest nadal rezultatem sterowania.

Na pytanie o zasługi dla narodu i państwa różnych osobistości XX wieku, wyłączając Papieża, duża grupa ankietowanych dokonała następującej hierarchii: na pierwszym miejscu Stefan kardynał Wyszyński z olbrzymią większością przeszło 60% głosów. Drugi — generał Władysław Sikorski. Trzeci — Władysław Gomułka. Czwarty — marszałek Józef Piłsudski. Piąty — Wincenty Witos. Szósty — Bolesław Bierut. Siódmy — Ignacy Paderewski. Ósma — pani Wanda Wasilewska. Dziewiąty — Stefan Grot-Rowecki. Dziesiąty — Edward Rydz-Śmigły. Jedenasty — Stanisław Mikołajczyk. Dwunasty — Roman Dmowski.

Warto zanotować, że nawet członkowie PZPR nie różnili się od bezpartyjnych, dając palmę pierwszeństwa kardynałowi Wyszyńskiemu. Obecność na liście Władysława Gomułki, który bądź co bądź uzyskał szerokie poparcie mas w 1956 i 1957 roku, nie dziwi, ale jego wyższe miejsce od Marszałka zaskakuje, jeśli wręcz nie boli. Przyznanie zaś Bierutowi czy Wasilewskiej zasług narodowych jest dla wielu czymś więcej niż tylko bólem. A fakt, że Poczta Polska projektuje serię znaczków z podobiznami pionierów niepodległości Polski, wśród których figuruje Julian Marchlewski, człowiek, który wezwał na pomoc Armię Czerwoną w 1920 roku, dużo mówi o przyczynach takich, a nie innych odpowiedzi udzielonych przez ankietowanych.

Zdrowie polskiej historiografii jest, powiedzmy, w stanie średnio ciężkim. Pacjent na pewno przeżyje, ale jest mu potrzebna intensywna kuracja. Od czasu konferencji w Otwocku w 1951 roku przewagę i sławę mieli ci, którzy uważali historię za narzędzie polityki. Odważnych, nie poddających się manipulacji, jak w każdym kraju, było mało. Zwyczaje autocenzuralne przetrwały nawet wtedy, kiedy cenzura stała się łagodniejsza. Przychodzi czas, kiedy nie tylko interpretacja, ale także cała baza źródłowa w wydawanych zbiorach dokumentalnych musi być zweryfikowana. Nikt dzisiaj chyba nie wydałby takiego tomu materiałów i dokumentów do stosunków polsko-sowieckich, gdzie między 22 sierpnia i 18 września 1939 roku nic się nie dzieje. Ale skandale na mniejszą skalę nadal się zdarzają.

Oficjalna wersja historii Polski składała się z dwóch bardzo różnych elementów: z marksizmu-leninizmu i z nacjonalizmu w postaci tzw. koncepcji piastowskiej. Obydwa te elementy stopniowo rozpadają się. Rozwodnienie ideologii marksistowskiej w Polsce na pewno zaczęło się przed latami osiemdziesiątymi. Do tego stopnia, że o wiele więcej jest dzisiaj marksistów na przykład w Kalifornii niż w całej Polsce.

Polskie tradycje wielonarodowe, wielokulturowe i wielowyznaniowe stanowiły jeden z głównych nurtów Bożego igrzyska. I widzę z zadowoleniem, że od początku tej dekady historia krajowa, najpierw ta niezależna, a później i oficjalna, idzie tym samym szlakiem. Tytuł książki Tomaszewskiego, Rzeczpospolita wielu narodów, uważam za oddający moją myśl. Ale walka z nacjonalizmem ożywiła się w Polsce stosunkowo niedawno.

Rozrachunek z przeszłością zaczyna się często od uczciwego pamiętnikarstwa i publicystyki historycznej. Za takie uważam trzy książki: Hańbę domową Jacka Trznadla — o historii literatury współczesnej, Oni Teresy Torańskiej — o polskich komunistach czasów stalinowskich, i Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall — o Marku Edelmanie i jego przeżyciach w Polsce jako Żyda. Te jak gdyby spowiedzi narodowe, czasem i wstydliwe, oczyszczają organizm, który później łatwiej, być może, zacznie owocować inaczej.

Na koniec pragnę wyjaśnić, dlaczego swoją książkę zatytułowałem Boże igrzysko. Tytuł jest pożyczony z fraszki Kochanowskiego nr 76 z Ksiąg III:

Nie rzekł jako żyw żadnej więtszej prawdy z wieka, Jako kto nazwał bożym igrzyskiem człowieka.

Fraszka ta kończy się tak:

Człowiek miłością samego siebie zaślepiony Rozumie, że dla niego świat jest postawiony. On pierwej był, niźli był, On chocia nie będzie, przedsię będzie. Próżno to, błaznów pełno wszędzie.

Ostatnią linijkę lubię traktować jako motto dla zawodu historyka. Przypomina ona opinię Szekspira o historii jako o bajce opowiadanej przez idiotów, pełnej fanfaronady i hałasu, nic nie znaczącej.

Boże igrzysko wybrałem jako tytuł dlatego, że oddaje on moje podejście do historii Polski. Zwrot Kochanowskiego miał dla mnie natomiast sens inny —jako zabawka Boga, czyli antyczna pilą deorum, dlatego pozwoliłem go sobie nieco zmienić: na Gods Playground, czyli: kraj, gdzie Pan Bóg się bawił. Oczywiście, wszystkie próby przetłumaczenia angielskiej wersji z powrotem na polski jako „arena zabaw boskich” albo „poletko Pana Boga” są niewskazane. Ja poprzez ten tytuł chciałem wskazać na centralną rolę religii chrześcijańskiej w historii Polski i, jak mi się zdawało, na kapryśne i nieracjonalne działanie Opatrzności. Szukałem hasła, które by stanowczo zaprzeczyło rozumieniu historii Polski jako naturalnego, konsekwentnego, naukowego i ewolucyjnego procesu. Dla nas, błaznów, jak powiedział Kochanowski, działanie Opatrzności przez ostatnią dekadę może się wydać dosyć kapryśne: wielkie nadzieje z 1978 roku poprzedziły wielkie rozczarowania lat po grudniu 1981.

Co zrobili Polacy, aby zasłużyć na tak okrutny los?

W minionej dekadzie zmieniła się bardzo perspektywa, naród musiał wiele wycierpieć, aby zrozumieć rozmiary swego zwycięstwa moralnego.

Sytuacja dojrzała do zmiany. Nikt jednak nie przewidział tempa, w jakim miała się potoczyć polityczna lawina. Pod koniec 1988 roku rząd Jaruzelskiego i Rakowskiego zaprosił nielegalną opozycję do otwartych negocjacji. Rozmowy Okrągłego Stołu na początku 1989 roku przyniosły w kwietniu umiarkowane porozumienie. „Solidarność” miała zostać ponownie zalegalizowana. Jedna trzecia ogólnej liczby posłów do Sejmu oraz członkowie powołanego do życia Senatu mieli zostać wybrani w wolnych wyborach; wybory w pełni wolne przewidziano za cztery lata. W dalszym ciągu nie oczekiwano zbyt wiele. Komuniści mieli najwyraźniej nadzieję, że wprowadzając „Solidarność” na arenę polityczną, uzyskają pewien stopień wiarygodności, jednocześnie mocno utrzymując władzę we własnych rękach. Przywódcy „Solidarności” zachowywali ostrożność, nie chcąc wysuwać zbyt szybko zbyt daleko posuniętych żądań.