Выбрать главу

Zaryczał wół, rozszczekał się pies. Zapłakało kolejne dziecko. Elencza odwróciła głowę, ale iść nie mogła. Kilkuletniego chłopca właśnie uspokajała na ręku, niewiele starsza dziewczynka czepiała się jej spódnicy. Elencza westchnęła, pociągnęła nosem. Dzierżka przypatrywała się jej spod rzęs. Nigdy nie rodziła, nigdy nie miała własnych dzieci, ale nigdy tego nie żałowała, nigdy nie stanowiło to problemu. Do dziś nigdy, pomyślała w nagłym przestrachu, chłodem obejmującym pierś i ściskającym gardło. – Cała nadzieja w tym – odezwał się wrocławianin że rejza trwa już a trwa. Husyci umęczeni muszą być, obciążeni łupem nabranym… – Nuży jeno klęska – rzekł rycerz. – Nogi mdleją pod tymi, co uciekają, tylko unoszony w ucieczce dobytek do ziemi przygina. Wiktoria sił dodaje, zdobycz jak piórko jest lekką! Kto zwycięża, temu płuży! Ich konie jedzą pszenne ziarno z naszych spichrzy, nasze popiół wąchają. Ale prawdać, że wojują już czas jakiś. Znad Bobru blisko do karkonoskich przełęczy, blisko do Czech. Da Bóg, odejdą. – Na jak długo? – uniósł się młynarz z Marcinkowic. Wszak uznali, żeśmy słabi, że im w polu nie dostoim. Że ducha w nas nie ma! Że nie ma nas kto w bój wieść! Że śląscy rycerze na sam widok husytów nogi za pas biorą, jak zające pierzchają! Ba, pierzchają książęta! Co uczynił Ludwik Brzeski? Bronić mu było miasta, ludzi bezbronnych, poddanych swych. Gdy ich daninami uciskał, mówili: "Nic to, płacim krwawicą, ale za to obroni nas dobry nasz pan, gdy przyjdą termina". A co dobry pan uczynił? Uciekł tchórzliwie, wydał Brzeg na pastwę najeźdźcy. Splądrowali gród husyci do cna, kościół farny spalili, a kolegiatę Świętej Jadwigi w stajnię zamienili, bluźniercy! – I za coś takiego – pokręcił głową cyrulik z Sobótki nie razi ich piorun z jasnego nieba, nie spada na nich gniew Boży. I jak tu nie wątpić… Hmm… Chciałem rzec: ciężko nas Bóg doświadcza… – Trzeba panom będzie – odezwał się niespodzianie Żyd – do tego doświadczania przywyknąć… Aj, ja panom mówię, że to tylko z początku trudne. Z czasem się przywyka. Czas jakiś panowała cisza. Przerwał ją rycerz.

– Wracając – powiedział – do księcia Ludwika, to iście prawda, nie po rycersku postąpił, Brzeg wydając husytom na łaskę i niełaskę. Nie po rycersku i nie po książęcemu. Ale… – Ale nie on jeden, toście chcieli rzec? – przerwał ze złym grymasem młynarz. – Prawiście! Bo inni też plecy wrogu pokazywali, honor plamiąc. Gdzieżeś, o gdzieżeś, książę Pobożny Henryku, coś radziej poległ, nim z pola uszedł! – Chciałem rzec – zająknął się lekko rycerz – że siła zdradą husyci dokazali. Zdradą i propagandą. Rozpuszczaniem wieści fałszywych, paniki sianiem… – A ona zdrada skąd? – zadał nagle pytanie mnich minoryta. – Czemu jej ziarno tak skoro kiełkuje i bujnie kwitnie, czemu na nią urodzaj taki? Wielmoże i rycerze bez walki poddają twierdze i zamki, przechodzą na stronę wroga. Chłopi garną się do husytów, służą im za przewodników, wskazują i wydają na śmierć księży, mało, sami napadają klasztory, grabią kościoły. Nie brak apostatów i wśród duchownych. I nie masz, nie masz książęcia, co jak Henryk Pobożny pro defensione christiane fidei walczyć i polec byłby gotów. Dlaczego tak jest, zastanowić by się. Skąd to wypływa? – Może stąd – odezwał się basowo jeden z wieśniaków, potężne chłopisko z bujną czupryną. – Może stąd, że to T

nie z Saraceny, nie z Turki bić się przyszło, ni z onymi Tartary, co ziemię śląską za naszych pradziadów najechali. Tamci czarni pono byli, czerwonoocy, ogniem z gęby ziali, diabelskie znaki nieśli, czary sprawiali i piekielnymi smrody naszych dusili. Czyja moc ich wiodła, wraz odgadłeś. A ninie? Nad czeskim wojskiem monstrancje, na puklerzach hostie i słowa bogobojne. W marszu Bogu śpiewają, przed bojem na kolanach się modlą, komunię przyjmują. Bożymi bojownikami się zwą. Może więc… Może… – Może Bóg po ich stronie? – dopowiedział z krzywym uśmiechem zakonnik. Jeszcze rok temu, pomyślała Dzierżka wśród martwej ciszy, jaka zapadła, jeszcze rok temu nikt nawet pomyśleć czegoś takiego nie odważyłby się, co dopiero powiedzieć. Zmienia się świat, zupełnie odmienia. Dlaczego jednak tak jest, że świat zawsze musi odmieniać się wśród rzezi i pożogi? Zawsze, niczym Poppea w mleku, musi celem odnowy kąpać się w krwi?

– Zaczynam – ogłosił siedzący na stopniach ołtarza Szarlej. – Zaczynam aktywniej popierać naukę Husa, Wiklefa, Payne'a i reszty husyckich ideologów. Kościoły faktycznie należy zacząć zamieniać… No, może nie od razu na stajnie, jak brzeską kolegiatę, ale na domy noclegowe. Patrzcie tylko, jak tu miło. Na głowę nie pada, nie wieje, pcheł na lekarstwo… Tak, Reinmarze. Jeżeli o kościoły chodzi, przechodzę na twoją religię, rozpoczynam nowicjat. Możesz traktować mnie jako kandydata na członka. Reynevan pokręcił głową, dorzucając drew do ogniska, które wraz z Berengarem Taulerem rozpalili pośrodku nawy głównej. Samson westchnął. Siedział opodal, czytając przy świeczniku księgę, wygrzebaną z piętrzącego się pod amboną stosu. Kiedy kościół łupiono, na księgi nikt się nie połaszczył. Pożytek z nich był wszak żaden. – W kościele sam luksus – Drosselbart wyłamał z empory w prezbiterium kolejną deskę. – Drew na ogień nie brak. Można palić choć do lata.

– I zjeść jest co – dodał Bisclavret, rwąc zębami znalezioną w zakrystii suchą jak wiór kiełbasę. – Prawda, wychodzi, co mówią: qui altari servit, ex altari vivit. – I naczynie się zawsze jakieś znajdzie do picia – Rzehors uniósł napełniony zdobycznym winem mszalny kielich. – Nie to, co jak pies chłeptać z beczki… I poczytać sobie można… Prawda, Samsonie? Samsonie! – Słucham? – podniósł głowę olbrzym. – Ach, tak… Nie uwierzycie, w tym oto łacińskim dziele znalazłem zdanie po polsku. A dzieło pochodzi z roku 1231, z czasów Henryka Brodatego. Na stronie tytułowej, proszę, data: Anno uerum Millesimo CCXXXI, pod spodem zaś napisano jak wół: benefactor noster Henricus Cum Barba Dei gratia dux Slesie, Cracouie et Poloniae… – Jak brzmi – zainteresował się Drosselbart – owo polskie zdanie? – Pomny mylą pani – odczytał Samson Miodek – naszy mylowani, wyerne serdce boley przydaci co letom kwyetu bywaci. – Idiotyzm.

– Prawda.

– I rym do dupy.

– Też prawda.

Od strony kruchty rozległy się i echem rozbrzmiały kroki, szczęk, stuk, gwar podnieconych głosów. Mrok rozjaśniły pochodnie i łuczywa, w ich świetle dało się rozpoznać wchodzących do kościoła. Szarlej zaklął. Odwiedził ich, okazywało się, Peszek Krejczirz, kaznodzieja Sierotek, jeden z podwładnych Prokupka. Za Krejczirzem szło kilku uzbrojonych wyrostków. Szarlej zaklął ponownie. Tak wojsku Taboru, jak i Sierotkom zawsze towarzyszyły w pochodach kobiety, zajmujące się głównie aprowizacją i kuchnią, czasem pielęgnacją rannych i chorych. Kobiety, w większości wdowy, brały ze sobą dzieci. Z tych bardziej wyrośniętych z czasem wyłoniła się charakterystyczna dla armii husyckich formacja – oddziałki wyrostków. Chłonąc w marszach wiejskich pastuchów i miejskich uliczników, oddziałki te rosły szybko. Szybko stały się też armijnymi maskotkami i beniaminkami, faworyzowanymi i rozpieszczanymi przez wszystkich pupilkami. Poczuwszy status i przewagę, kochane pacholątka rozzuchwaliły się potwornie. Propaganda husycka, kreując ich na "Boże dzieci nowego porządku", krzewiła i podsycała w szczeniakach fanatyzm i okrucieństwo, a ziarno takie jak u każdej dzieciarni – padało na niezwykle podatny grunt. Powszechnie nazywano wesołą trzódkę "procarzętami", uzbrojono ich bowiem głównie w proce, uliczniczą i pastuszą broń. Reynevan nie widział jednak nigdy, by procarzęta użyły proc w boju. I by w ogóle walczyły. Widział natomiast szczeniaków w innych okolicznościach. Po bitwie pod Usti "Boże dzieci" wykłuwały powalonym Sasom oczy, dźgając zaostrzonymi patykami w szpary hełmów. Teraz, niedawno, w Głuchołazach, pod Nysą, w Bardzie, we Frankenstejnie i w Złotoryi ranni byli bici, kopani, kamienowani, kaleczeni, polewani ukropem i wrzącym mlekiem. – Cóż to? – spytał surowo Krejczirz, wskazując na mszalny kielich, z którego popijał Rzehors. – Łamiesz prawo, bracie? Kary prosisz? Łup do wspólnych ma być kładzion kadzi! Kto by choć drobnostkę zatrzymał, ten karan będzie! Zgodnie z Pisma Bożego literą! Akan, syn Zeracha z pokolenia Judy, co z łupu należnego Bogu płaszcz i złoto skradł, palon był i kamienowan w dolinie Achor! – Toć to jeno posrebrzany mosiądz… – bąknął Rzehors.