Выбрать главу

– Mam jeszcze krewnych! – zawołał. – Jestem z Keuschburgów! – Módl się więc i w ich intencji, by skąpstwo w nich góry nie wzięło. Bo darmo karmić cię tu nie będziemy. Przynajmniej nie za długo. – Nie długo – potwierdził Jan Czapek. – Ot, tyle, by sprawdzić, a nuż zmądrzejesz? A nuż wzgardzisz rzymską farsą i ku prawdziwej wierze się zwrócisz? Nie rób min, nie rób min! Lepszym od ciebie się zdarzało. Pan Bohuslav ze Szwamberka, świeć Panie nad jego duszą, z dnia niemal na dzień los swój odmienił, z jeńca na głównego hejtmana Taboru awansując. Gdy go brat Żiżka w jeństwo wziął i w przybienickiej szatławie zawarł, przejrzał pan Bohuslav na oczy i przyjął z Kielicha. Mamy tu, jako widzisz, księdza. Jakże więc? Kazać przynieść Kielich? Panosza splunął na podłogę. – Wsadź sobie swój Kielich, heretyku – odszczeknął hardo. – Wiesz, gdzie. – Bluźnierca! – wrzasnął ksiądz Buzek, podskakując i oblewając winem siebie i sąsiadów. – Na stos z nim! Każ go spalić, bracie Czapku! – Palić pieniądze? – uśmiechnął się paskudnie Jan Czapek z San. – Chybaś opił się, bracie Buzku. On wart najmniej siedemdziesiąt kóp groszy. Póki jest cień szansy, że dadzą za niego okup, włos mu z głowy nie spadnie. Choćby i samego mistrza Husa obwołał trędowatym i sodomitą. Mam prawdę, bracia? Zgromadzeni za stołem husyci ochoczo potwierdzili, rycząc i hukając kuflami o blat. Czapek dał straży znak, by jeńca wyprowadzono. Ksiądz Buzek zmierzył go złym wzrokiem, po czym wlał w siebie za jednym zamachem coś około pół kwarty węgrzyna. – Pazerniście – zawołał, a język plątał mu się już bardzo – na obmierzły grosz niby faryzeusze! A pisze Pa… Paweł do Tymoteusza: Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od… Eeep… Od wiary… A nie ma chciwiec dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga… Nie możecie służyć Bogu i Mamonie! – Nie chcemy – zaśmiał się Jan Koluch z Vesce – ale musimy! Albowiem zaprawdę powiadam wam, bez mamony nie ma życia. – Ale będzie! – kaznodzieja nalał sobie i wypił jednym haustem. – Będzie! Gdy zwyciężym! Wszystko wspólne będzie, zniknie własność i majętność wszelka. Nie będzie już bogatych i biednych, nie będzie nędzy i ucisku. Zapanują na ziemi szczęście i pokój Boży! – Ot, naplótł – odezwała się z kąta zgarbiona nad kołowrotkiem starucha. – Moczymorda świątobliwy. – Pokój Boży – powiedział poważnie Jan Czapek – wywalczamy my. Naszymi mieczami. Naszą go okupujemy krwią. I słuszna się nam za to należy nagroda, mamonę w to wliczając. Nie po to, bracie, zrobiliśmy rewolucję, bym znowu wracał do San, do tego zadupia. I do mojej rycerskiej pożal się Boże warowni, do mojej stanicy, której świnia omal nie obalała, gdy się jej o węgieł czochrać zachciało. Rewolucja jest po to, by się coś odmieniło. Przegranym na gorsze, wygranym na lepsze. Widzicie, mili goście, miły Reinmarze i Szarleju, tam, na ścianie, wysoko, herb? To godło pana Jana z Michalovic, zwanego Michalcem. Zamek, gdzie ninie ucztujem, Michalovice, jemu patrzył, jego to była rodowa siedziba. I co? Wydarliśmy mu ją! Przy nas wygrana! Niech no jeno chwilkę czasu najdę, drabkę przyniesę, zedrę tę tarczę, na ziem kinę, ba, jeszcze nasikam na nią. A na ścianie swojego herbowego jelenia powieszę, na tarczy dwakroć większej! I będę tu władał! Pan Jan Czapek z San! Siedzeniem na Michalovicach! – O, to, to! – podchwycił znad obgryzanych żeberek Szczepan Tlach. – Rewolucja zwycięża, Kielich triumfuje. A my wielkie pany będziemy! Napijmy się! – Pany – powiedziała z jadowitą pogardą babka przy kołowrotku, poprawiając kądziel na przęślicy. – Kurom na śmiech chyba. Zbójeście i hołysze. Skartabele, co im farba na herbach od deszczu puszcza. Szczepan Tlach cisnął w nią kością, chybił. Pozostali husyci nie zwrócili na staruszkę żadnej uwagi. – Ale Mamonie… – nie rezygnował kaznodzieja, coraz to obficiej sobie nalewając i coraz bardziej bełkocąc. Mamonie służyć nie godzi się. Tak, tak, Kielich górą, rzecz prawa triumfuje… Ale nie odziedziczą chciwcy… królestwa Bożego. Słuchajcie, co wam rzeknę… Eeep… – Dajże nam pokój – machnął ręką Czapek. – Pijanyś.

– Nie pijanym! Trzeźwym… eeeep… I zaprawdę powiadam wam: Uczcijmy… Uczcijmy… Pax Dei… Albowiem potępieni będą… Triumfuje Kielich… Triumfujeeee… Eeeeeee… – Nie mówiłem? Pijany by wieprz!