– Visum repertum, uisum repertum, uisum repertum. Cabustira, bustira, tira, ra. Powtórzone zaklęcie nie dało więcej, niż wypowiedziane za pierwszym razem. Ściany oubliette – czy też, jak wolał de Bergow, hladomorny – zaświeciły jak fosfor, zajarzyły się niczym próchno w lesie. Potwierdzała się niewesoła prawda o obłożeniu lochu jakimś silnym czarem ochronnym. Nie świecił natomiast, nie dawał najmniejszej poświaty przykuty do muru kościotrup, w którym Reynevan musiał upatrywać Rupiliusa Ślązaka, wybitnego teoretyka i praktyka arkanów czarnoksięskich. Wybitny czy nie, Rupilius jako radośnie szczerzący się kościotrup, w przeciwieństwie do ścian, żadnej magii nie emitował, z czego niezbicie wynikało, że dzieła magików trwalsze są niż oni sami., Reynevan upadł nieco duchem – miał bowiem cichą nadzieję, że periapt pozwoli wykryć coś, co w jego położeniu okazałoby się przydatnym. Będąc czarodziejem, Rupilius mógł wszak przemycić do lochu jakieś magiczne przedmioty, chociażby w odbytnicy, jak swego czasu więziony w Narrenturmie magik Circulos. Rupilius Ślązak nie miał jednak przy sobie nic. I był tu, podpowiadał rozsądek, siedział w kącie i szczerzył zęby pośród innych zmurszałych i pokruszonych gnatów. Gdyby miał inne możliwości, podpowiadał rozsądek, nie skończyłby tak. Surowo nakazawszy rozsądkowi milczenie, Reynevan przyłożył amulet do ust, potem do czoła. – Visum repertum, uisum repertum, uisum repertum…
Ręce trzęsły mu się trochę, szept z trudem pokonywał krtań i wargi. Głód doskwierał. Pragnienie jeszcze bardziej. Zaczęło ogarniać go dziwne, bardzo niemiłe uczucie. Uczucie desperacji.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło, jak długo był już w więzieniu. Rachubę tracił szybko, co jakiś czas zapadał w sen, czasem nerwowy i momentalny, czasem głęboki, bliższy letargu. Zmysły mamiły, słyszał głosy, jęki, zawodzenia, zgrzyt kamienia o kamień, szczęk metalu o metal. Gdzieś daleko, przysiągłby, śmiała się dziewczyna. Ktoś, przysiągłby, śpiewał. Gruonet der walt allenthalben, wa ist min geselle alse lange? Der ist geriten hinnen, o wi, wer soi mich minnen? Typowe objawy, pomyślał. Głód i odwodnienie zaczynają skutkować. Tracę rozum. Popadam w obłęd. I nagle wydarzyło się coś, co upewniło go, że już popadł.
Przeciwległa ściana lochu poruszyła się.
Fugi muru zdeformowały się wyraźnie, zafalowały jak poruszona wiatrem wzorzysta tkanina. Ściana nagle wydęła się jak żagiel, wezbrała wielkim i szybko rosnącym bąblem. Bąbel kleiście pękł. I coś z niego wyszło. Owo coś było niewidzialne, ewidentnie utajone pod czarem. Osłupiały, zamarły i wtulony w kąt Reynevan widział jednak zarys postaci, postaci przezroczystej, zmiennokształtnej, w ruchu przelewającej się jak woda. Odgadł, dlaczego w ogóle jest w stanie to widzieć. W lochu wciąż wisiały resztki czaru wysłanego przez wykrywający magię periapt. Przezroczysta postać nie zauważyła go, posuwając się płynnie w stronę szkieletu Rupiliusa. A Reynevan pojął nagle z oślepiającą pewnością, że to może być jego jedyna szansa. – Video uidendum! – krzyknął z amuletem w dłoni. AlefTau! Postać zmaterializowała się tak gwałtownie, że aż nią rzuciło. Co znacznie ułatwiło Reynevanowi zadanie. Skoczył na przybysza jak ryś, ucapił, zwalił na polepę. Z całej siły wbił pięść pod żebra. Powietrze uszło z przybysza wraz z plugawym słowem, a Reynevan chwycił go za gardło. To znaczy chciał chwycić, bo nagle dostał głową w twarz. Choć aż w oczach mu pociemniało, odwdzięczył się takim samym uderzeniem, kalecząc sobie czoło o zęby. Uderzony zaklął znowu, a potem krzyknął niezrozumiale. Wykrywający magię amulet zadziałał automatycznie, w lochu pojaśniało. No jasne, zdążył pomyśleć Reynevan, czując, jak jakaś straszna siła unosi go w powietrze. Przecież to ewidentnie czarodziej. Ktoś znający magię, pomyślał, lecąc. Porwałem się na magika, pomyślał na sekundę przed tym, jak ze straszliwym impetem wyrżnął o mur. Osunął się i zwinął w kłębek, niezdolny do żadnych działań. Przybysz trącił go czubkiem buta.
– Żyjesz? – spytał cicho. Nie odpowiedział.
– Kim ty, u diabła, jesteś?
Nie odpowiedział i tym razem, zwinął się w kłębek jeszcze ciaśniejszy. Przybysz schylił się, podniósł z podłogi amulet. – Periapt Yisumrepertum – rozpoznał z odcieniem podziwu w głosie. – Nieźle wykonany. A mój fefiada przejrzałeś za pomocą Zaklęcia Prawdziwego Widzenia… Toledo? – Aima… – stęknął Reynevan, macając głowę i kark. Mater… Nostra. Clavis… Salomonis? – Dobra, dobra, wystarczy, obejdzie się bez deklamacji. Kto wykonał Yisumrepertum? Ty? – Teles… Joszt Dun. Z Opatovic.
– I z Heidelbergu – dorzucił niedbale przybysz. – Co tam u niego? – Wszyscy zdrowi.
Przybysz przestąpił z nogi na nogę. Był to mężczyzna na oko czterdziestoletni, niewysoki, pękaty, mocno barczysty, zgarbiony jakby pod ciężarem tych barków właśnie. Strój, który nosił, był szarym, prostym i niezbyt czystym ubiorem pachołka lub posługacza. Reynevan szedł jednak o zakład o każde pieniądze, że przybysz nie był ani pachołkiem, ani posługaczem. – Dasz słowo – spytał przybysz, macając nos – że nie rzucisz się na mnie znowu? – Nie dam.
– Hę?
– Muszę się stąd wydostać. Mężczyzna milczał czas jakiś.
– Rozumiem – rzekł wreszcie chrapliwie. – Siedzisz w oubliette, wiem, do czego oubliette służy. Dostarczę ci jadło i napitek. Nie wyciągaj jednak z tego zbyt daleko idących wniosków. Reynevan pochłaniał chleb, kiełbasę i ser tak, że ledwo oddech łapał. A cienkim piwem omal się nie udławił. Nasyciwszy pierwszy głód, jadł wolniej, żuł dokładniej. Mężczyzna w szarym stroju posługacza przyglądał mu się ciekawie. Reynevan, najedzony i opity, ciekawość odwzajemniał.
– Otto de Bergow – odezwał się mężczyzna. – Ten, który cię tu wsadził. Zdaje sobie sprawę z twych zdolności magicznych? – W zarysach.
– Jak długo siedzisz?
– Co za dzień dziś mamy?
– Samw… – mężczyzna zająknął się. – Znaczy, Zaduszki. Commemoratio animarum. Reynevan wysączył z dzbanka resztę piwa, a skórkę chleba schował za pazuchę. – Możesz przestać wodzić mnie za nos – oznajmił. – Gdy poszedłeś po żarcie, obejrzałem przedmioty, które przyniosłeś, te, które tam leżą. Jemioła, brzozowa kora, gałązka cisu, świeca, żelazny pierścień, czarny kamień. Typowe atrybuty ceremonii za zmarłych. A dziś mamy, jak wynika z twego przejęzyczenia, Święto Samwin. Przeniknąłeś tu przez ścianę, by oddać hołd tym tam kościom. I to według rytuału Starszych Ras. – Celnie.