Выбрать главу

– Robisz błąd – rzekł Tybald Raabe.

– Bardzo głupi – dorzucił z kąta mamun.

– Jestem – Reynevan jakby ich nie słyszał – Reinmar z Bielawy. Brat dobrze wam niegdyś znanego Piotra z Bielawy. Służę tej samej sprawie, której służył Piotr. Mieszkam tu, "Pod Srebrnym Dzwonkiem". Będę tu mieszkał cały tydzień. Jeśli zjawi się tu Inkwizycja albo ludzie biskupa, informacja o tym trafi do Czech. Jeśli którejś nocy zginę z rąk skrytobójców, informacja o tym trafi do Czech. Prokop będzie wiedział, że nie można liczyć na Vogelsang, bo Vogelsangu już nie ma. – Jeśli zaś – podjął po chwili – jest tak, jak mówi Tybald, to dobrze wykorzystajcie te siedem dni. Przed upływem tygodnia nie poślę do Czech żadnych wieści. Powinno wam wystarczyć, w takim czasie daleko można zajechać. Neplach i tak was odnajdzie, prędzej czy później, ale to już sprawa jego i wasza. Mnie to nie interesuje. A teraz zabierajcie się stąd. Uwolnieni patrzyli na niego, ale tak, jakby patrzyli na przedmiot, na rzecz, w dodatku zupełnie im obojętną. Ich oczy były martwe i puste. Nie odezwali się ani słowem, nie wydali dźwięku. Po prostu,wyszli. Długo panowało milczenie.

– Popatrz tylko na niego, Raabe – przerwał ciszę Jon Malevolt. – Poświęcił się dla sprawy. Ciekawe, wcale na idiotę nie wygląda. Jak też to pozory mylą. – Gdy już husyci będą mieli własnego papieża – dorzucił Tybald Raabe – ów powinien ogłosić cię świętym, Reinmarze. Jeśli tego nie zrobi, okaże się niewdzięcznym kutasem. Reynevan przemieszkał "Pod Srebrnym Dzwonkiem" tydzień, w dzień siedząc z kuszą na kolanach, nocą drzemiąc z nożem pod poduszką. Był sam – Tybald Raabe i mamun Malevolt wyjechali i ukryli się. Za duże ryzyko, tłumaczyli. Gdy coś się stanie, lepiej być daleko. Nic się jednak nie stało. Nikt nie przybył, by Reynevana aresztować lub zamordować. Szanse na zostanie męczennikiem malały z dnia na dzień. Dwudziestego listopada zjawił się Tybald Raabe. Z wiadomościami i plotkami. Jakub Olbram spod Łagiewnik zniknął. Przepadł jak kamień w wodę. Niechybnie dobrze wykorzystał skredytowany mu przez Reynevana tydzień zwłoki. W ciągu siedmiu dni, oświadczył goliard, można dotrzeć do Lubeki, a stamtąd statkiem choćby na koniec świata. Krótko mówiąc: Vogelsangu nie ma, o Vogelsangu można zapomnieć, na Vogelsangu można krzyżyk położyć. Trzeba o tym donieść Prokopowi. Bezzwłocznie. Nie ma już na co czekać. Dla zupełnej pewności zaczekajmy jednak, poprosił Reynevan. Jeszcze tydzień. Albo lepiej półtora… Reynevan sam jednak utracił już nadzieję, do tego stopnia, że przestał wysiadywać "Pod Dzwonkiem" i zabijać nudę lekturą Horologium sapientiae Henryka Suso, które to dzieło pozostawił w traktierni pewien bakałarz, nie mogąc inaczej zapłacić za wikt i trunki. Rankiem siodłał konia i wyjeżdżał. Często dość spoglądał w stronę Brzegu. W stronę wsi Schónau, posiadłości cześnika Bertolda Apoldy. Zielona Dama twierdziła, że Nikoletty w Schónau nie ma, ale może by tak samemu sprawdzić? Tybald, który wpadał do Gdziemierza coraz częściej, dość łatwo go przejrzał i rozszyfrował. Nie dał się zbyć wykrętami, zmusił Reynevana do wyznań. Wysłuchawszy, pomroczniał. Takie rzeczy, oświadczył, źle się kończą. – Ledwo wyplątałeś się z afery z jedną dziewką, ledwo cudem wywinąłeś się z łap Bibersteina i już pakujesz się w drugą kabałę? To cię może drogo kosztować, paniczu. Cześnik Apolda pluć sobie w kaszę nie da, a biskup i Grellenort też umieją dodać dwa do dwóch, już mogą pod Schónau na ciebie czatować. Może czatować Jan Ziębicki. Głośno się bowiem już o tobie zrobiło na Śląsku. – Głośno? Jakim sposobem?

Plotki krążą, opowiedział goliard, nie jest wykluczone, że ktoś celowo je rozpuszcza. W Ziębicach książę Jan podwoił straże, podobno nadworny astrolog ostrzegł go przed możliwym zamachem. Na mieście mówi się bez ogródek o jakimś mścicielu, o odwecie za Adelę. Szeroko komentowane są skrytobójstwa dokonane w Ciepłowodach. Echem powraca sprawa napadu na poborcę podatków. Różni dziwni ludzie pojawiają się i zadają różne dziwne pytania. Słowem, podsumował Tybald Raabe, eskapad po Śląsku rozumniej zaniechać. A już szczególnie w stronę Schónau. – Vogelsangu nie ma, ale ty, Reinmarze, wciąż masz na Śląsku misję do spełnienia. Przed Wynachten możesz się spodziewać Flutkowego posłańca. Będą sprawy do załatwienia, ważne sprawy, lepiej, byś ich nie zawalił. A jeśli zawalisz i wyda się, że to przez zaloty i umizgi, odpowiesz głową. A szkoda głowy. Tybald wyjechał. A Reynevan, do tej pory nie do końca zdecydowany, teraz zaczął o Nikoletcie myśleć bez przerwy.

Dwudziestego ósmego listopada zjawił się w Gdziemierzu Jon Malevolt, mamun anarchista. Z dość zaskakującą propozycją. W okolicznych borach, oznajmił, znacząco mrugając i oblizując się, bytują dwie leśne wiedźmy, młode, krągłe i sympatyczne, mające duże potrzeby, a gardzące monogamią. A do tego gotujące wyśmienity bigos. On, Malevolt, właśnie wybiera się do wiedźm z wizytą towarzyską, a we dwu, jak to mówią, zawsze raźniej. Widząc, że Reynevan wzdycha, waha się i ogólnie kręci, mamun zamówił gąsiorek trójniaka i wziął go na spytki. – Kochasz więc – podsumował to, czego się dowiedział, dłubiąc paznokciem w zębach. – Wielbisz, tęsknie jęczysz i usychasz, na domiar złego całkiem bezproduktywnie. Rzecz niby nienowa, zwłaszcza u was, ludzi, wy chyba nawet to lubicie, a wasi poeci, wygląda, dwóch rymów bez czegoś takiego nie są zdolni sklecić. Ale ty wszak jesteś Toledo, bracie. Od czego, pytam ja się ciebie, jest magia miłosna? Od czego jest philia? – Uwłaczałoby i mnie, i jej, gdybym próbował skłonić ją ku sobie philią. – Ważny jest efekt, młodzieńcze, efekt! To jest w końcu kwestia pociągu płciowego, który zaspokaja się zwykle poprzez, wybacz proste słowa, wsadzenie czego trzeba w to, co trzeba. Nie rób min! Innego sposobu nie ma, Natura nie przewidziała. No, ale jeśliś taki prawy, taki preux cheualier, nie nalegam. Skłoń ją więc ku sobie klasycznie. Wyczaruj w zimie kwiaty, tuzin róż, nabądź w miasteczku dwadzieścia ciasteczek z lukrem i hajda w konkury. – Sęk w tym, że… Że na dobry porządek nie wiem, gdzie jej szukać – Ha! – mamun palnął się w kolano. – Ten problem rozwiążemy w try miga! Znaleźć kochaną osobę? Fraszka. Potrzeba tylko troszkę magii. Wstawaj, jedziemy. – Ja do wiedźm nie jadę.