– Hodie mihi, cras tibi.
Przygnębienia Reynevan ukryć nie zdołał, było zbyt widoczne i rzucające się w oczy. Sam czując potrzebę zwierzenia się, wyrzucenia z siebie ciężaru, opowiedział kompanii wszystko. O Adeli, księciu Janie, Gelfradzie Sterczy. O zemście. Nikt nie skomentował. Oprócz Drosselbarta. – Zemsta, mówią, jest rozkoszą – oświadczył chudzielec. – Lecz zwykle bywa to bezmyślna rozkosz idioty, rozkoszującego się marzeniem o rozkoszy. Tylko idiota kładzie głowę na pień, gdy może nie kłaść. Hodie mihi, cras tibi, co dziś mnie, jutro stanie się tobie… Błysnęły ci oczy na dźwięk tych słów, Reinmarze z Bielawy, dostrzegłem to. Wiem, o czym myślisz. I proszę o jedno: nie bądź idiotą. Możesz to obiecać? Nam wszystkim? Reynevan kiwnął głową.
Równie raptownie i gwałtownie, jak ongi mróz, ninie przyszło ocieplenie. Stęskniony Reynevan osiodłał konia i pogalopował do Białego Kościoła. Galopu było mniej, mozolnego przebijania się przez topniejące zaspy więcej, wyprawa trwała kilka godzin. A jej efektem była uzyskana od furtianki wiadomość, że Jutta wyjechała na ślub siostry i jest w Schónau. Wyprawy do Schónau Reynevan nie mógł ryzykować. Wrócił do Gdziemierza po zmroku. A nazajutrz przyszło mu się pożegnać z Jonem Malevoltem, mamunem anarchistą. – Nie zostałbyś z nami? – spytał mamuna, gdy ten wyprowadzał ze stajni swego kosmatego konika. – Nie sprzymierzyłbyś się? To, w czym pomagałeś Tybaldowi, ma naturalną konsekwencję. Nie chciałbyś wziąć w niej udziału? – Nie, Reinmarze. Nie chciałbym.
– Twierdziłeś wszak, że jesteś za rewolucją, że popierasz zrywy. Że czas odmienić stary ład, ruszyć z posad bryłę świata. Zostań z nami. My odmienimy ład, a bryłą świata, wierzaj mi, potrząśniemy mocno. Lada moment… – Wiem – przerwał Malevolt – co zacznie się lada moment. Przysłuchiwałem się waszym rozmowom, patrzyłem w wasze oczy, gdy mówiliście o wojnie. Jestem całym sercem za rewolucją i za anarchią, całą duszą popieram ruch i odmianę. Nie ryzykuję jednak osobistego udziału w tym procesie. W rewolucyjnej walce o odmiany odmieniasz się sam. Przemieniasz się. Trzeba wielkiej siły, by nad tym panować, by nie przemienić się w… W coś, w co niedobrze się przemieniać. Ja nie jestem pewien swej siły i samokontroli. Wolę więc usunąć się na bok. Basta! Ale wam… Tobie… Życzę powodzenia. Bywaj, Reynevan. Mamun opuścił ich, ale coś po sobie pozostawił. Kilka dni później Reynevan zobaczył Samsona Miodka, trenującego na gumnie ciosy i pchnięcia gudendagiem, okutą flamandzką pałą. Samson i Malevolt, przypadłszy sobie do gustu, godzinami rżnęli w karty i kości, gudendag mógł więc być wygraną w grze. Mógł to też być prezent, podarek na pożegnanie. Reynevan nie pytał.
W dniu świętego Wincentego, uroczyście fetowanego na Śląsku współpatrona wrocławskiej katedry, zjawił się w Gdziemierzu goliard Tybald Raabe. Zapewne objechał wszystkich swoich informatorów, bo wreszcie przywoził wieści z Czech. Kolin, zdał sprawę, skapitulował wreszcie. Po osiemdziesięciu czterech dniach oblężenia, we wtorek przed świętym Tomaszem, pan Dziwisz Borzek z Miletinka poddał miasto pod warunkiem swobodnego wyjścia załogi. Prokop na warunek przystał. Miał dość oblężenia. I inne plany. – Prokop – relacjonował goliard – już mobilizuje Tabor, Sierotki i prażan. Rejza na Węgry pewna. Tybald wyjechał znowu. Nie było go bardzo długo, bo aż do niedzieli Invocavit, kiedy to powrócił. Z nowymi wieściami. Tak, jak oczekiwano, dowodzone przez Prokopa i Jarosława z Bukoviny wojsko uderzyło na Uhersky Bród, stamtąd zaś na ziemie Madziarów. Zdobyte i spalone zostały kolejno Senica, Skalica, Oreszany, Modra, Pezinok i Jur, we Środę Popielcową zaś, osiemnastego dnia miesiąca lutego, Czesi podeszli pod sam Preszburg, z dymem puścili przedmieścia i wszystkie wsie okoliczne. Z wozami pełnymi zdobyczy ruszyli w drogę powrotną. Przeszli, budząc zgrozę mieszkańców, podle Trnavy i Nowego Miasta nad Wagiem. Nikt nie odważył się stanąć im na drodze ani wstąpić z nimi w bój. – Na Morawę zaś – kontynuował znacząco Tybald przyszły tymczasem z Czech silne posiłki. Bojowe oddziały z Nymburka, Sianego, Uniczowa i Brzecławia. – A zatem – błysnął zębami Bisclavret – kolej na Śląsk.
– Przyszedł nasz czas – oświadczył krótko Drosselbart. – Szykujmy się. – Szykujmy się – powtórzył jak echo Urban Horn.
Szykowali się. Przez całe dnie i noce siedzieli nad mapami, planowali. Bisclavret i Rzehors wyjechali, biorąc juczne konie, po dwóch dniach wrócili z obciążeniem, dużym i pobrzękującym. Na oko było tego kilkadziesiąt grzywien. Reynevan ponownie wyprawił się do Białego Kościoła, ale i tym razem Jutty w klasztorze nie zastał. Zima, wychodziło, ponownie rozłączyła ledwo co złączonych kochanków. Trwał Wielki Post. Przeszedł święty Maciej, który zimę traci. Przysłowie nie skłamało. Zima traciła się, nie miała już sił dłużej się opierać. Liźnięte ciepłym południowym wiatrem śniegi stopiły się, wyjrzały spod nich białe dzwoneczki przebiśniegów. W powietrzu intensywnie zapachniało wiosną. Z wiatrem i zapachem powrócił Tybald Raabe. Gdy zobaczyli go, nadjeżdżającego, wiedzieli: zaczęło się. – Zaczęło się – potwierdził z płonącymi oczami goliard. – Zaczęło się, panowie.
– Prokop uderzył. W zapusty przeszedł granicę księstwa opawskiego. – A więc wojna.
– Wojna – powtórzył jak echo Urban Horn. – Deus pro nobis! – A jeżeli Bóg z nami – dopowiedział głucho Drosselbart – któż przeciw nam? Wiał wiatr z południa.
Rozdział siedemnasty
w którym na Śląsk wkracza Tabor, Reynevan rozpoczyna dywersyjną działalność, a książę Bolko Wołoszek załapuje się na rydwan historii.
Na spotkanie z Taborem wyruszyli Reynevan, Urban Horn i Rzehors. Bisclavret i Drosselbart pojechali pod Głuchołazy i Nysę, by szerzyć czarną propagandę i siać panikę. Szarlej i Samson zostali w Gdziemierzu, mieli dołączyć później. Początkowo jechali traktem na Racibórz, gościńcem krakowskim. Rychło jednak, bo za Prudnikiem, zaczęły się kłopoty – drogę kompletnie zatkali uchodźcy. Głównie spod Ozobłogi i Głubczyc, skąd, jak twierdzili z trwogą w oczach uciekinierzy, husytów już widać. Poplątane, rozdygotane relacje mówiły o spaleniu Ostrawy, o splądrowaniu i zniszczeniu Hukvaldów. O oblężeniu Opawy. Husyci, bełkotali trzęsącymi się głosami zbiegowie, idą straszną siłą, ćmą niewidzianą. Słysząc to Rzehors uśmiechnął się wilczo. Nadszedł jego czas. Czas solowych numerów czarnej propagandy.