Przeszedł ją niepokojący dreszcz. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, że zadrżała ze strachu, a nie z podniecenia, które zwykle odczuwała, zaczynając nowy temat.
Jadąc krętą drogą, rzucała co jakiś czas zaniepokojone spojrzenia na ciemne, nagie drzewa. I nacisnęła hamulec z całej siły, gdy przeniosła wzrok na drogę i ujrzała przed sobą jakiś rozpędzony kształt.
Pomyślała, że to dziecko – och, Boże, nie, och, Boże – a potem, że pies. I nagle… kształt zniknął. Droga była absolutnie pusta, tak samo jak rozciągające się za nią pole. Jedyną żywą istotą była Quinn siedząca z walącym sercem w małym, czerwonym samochodzie.
– Optyczne złudzenie ludzkiego oka – powiedziała do siebie, nie wierząc w ani jedno słowo. – Przywidzenie.
Ale włączyła silnik, który zgasł przy gwałtownym hamowaniu, i zjechała na ziemiste pobocze. Wyjęła notes, zapisała godzinę i wszystko, co wydawało jej się, że zobaczyła.
Mały chłopiec, około dziesięciu lat. Długie, czarne włosy, czerwone oczy. PATRZYŁ prosto na mnie. Mrugnęłam? Zamknęłam oczy? Otworzyłam amp; zobaczyłam zamiast chłopca wielkiego, czarnego psa. A potem – puf. Nikogo nie było.
Minął ją jakiś samochód, ale Quinn siedziała jeszcze przez chwilę, czekając, aż przestanie drżeć.
Nieustraszona pisarka niemal mdleje na widok pierwszej lepszej zjawy, pomyślała, a potem zawraca swoje piękne, czerwone auto i jedzie wprost do najbliższego baru Mickey D's, gdzie tłuszczem i cholesterolem koi skołatane nerwy.
Doszła do wniosku, że mogłaby to zrobić. Przecież nikt nie oskarżyłby jej o przestępstwo i nie wtrącił do więzienia. Ale wtedy nie napisałaby następnej książki i straciłaby cały szacunek do siebie.
– Weź się w garść, Quinn – rozkazała sobie. – Widywałaś już przecież duchy.
Trochę uspokojona wróciła na szosę i skręciła w następną przecznicę. Droga była wąska i kręta, z obu stron rosły drzewa. Quinn wyobraziła sobie, że wiosną i latem musi tu być pięknie, gdy słońce kładzie się na ziemi cętkami, lub zimą, kiedy gałęzie uginają się pod ciężkimi czapami śniegu. Ale pod niskim, ołowianym niebem las wydawał się osaczać drogę, jakby tylko drzewa miały prawo tu przebywać.
Do tego nie przejeżdżał żaden samochód i gdy wyłączyła radio – muzyka wydała się jej zbyt głośna – jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, było wściekłe wycie wiatru.
Może powinnam nazwać to miasteczko Nawiedzonym Hollow, pomyślała i niemal ominęła skręt w żwirowaną aleję.
Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć tu mieszkać?, zastanawiała się. W środku tego gęstego, nieprzyjaznego lasu, gdzie wielkie połacie śniegu chowały się przed promieniami słońca? Gdzie jedynym dźwiękiem był ostrzegawczy warkot natury, a wszystko było brązowe, szare i ponure.
Przejechała przez mały most nad strumieniem i ruszyła w górę wąską dróżką.
I nagle objawił się przed nią dom, dokładnie taki, jak Caleb go opisał.
Budynek stał na niewielkim wzniesieniu, w którego zboczu wykuto opadające w dół tarasy pełne roślin. Latem i wiosną, pomyślała Quinn, musiały stanowić imponujący widok.
Nie było tu właściwie trawnika i Quinn doszła do wniosku, że Hawkins bardzo rozsądnie zdecydował się na grubą podściółkę, krzewy i drzewa na froncie zamiast tradycyjnej trawy, którą musiałby ciągle kosić i wyrywać z niej chwasty.
Spodobała jej się weranda, która biegła z przodu, z boków i zapewne z tyłu domu, a także ziemisty kolor kamienia i wielkie okna.
Budynek wyglądał, jakby stał tu od zawsze i był częścią lasu.
Quinn zaparkowała obok starej furgonetki i wysiadła, żeby popatrzeć na wszystko z oddali.
Teraz zrozumiała, dlaczego ktoś mógł wybrać ten dom. Niewątpliwie panowała tu atmosfera grozy, zwłaszcza jeśli ktoś widział i czuł takie rzeczy, ale nie można było odmówić temu miejscu czaru i poczucia odosobnienia – nie samotności. Quinn mogła sobie wyobrazić, jak siedzi w letni wieczór na werandzie i popijając zimne piwo, wsłuchuje się w ciszę.
Drzwi domu stanęły otworem, zanim zdążyła zrobić pierwszy krok.
Ogarnęło ją tak silne uczucie deja vu, że niemal zakręciło jej się w głowie. Stał tam, w drzwiach chaty, z czerwonym kwiatem krwi na koszuli.
Nie możemy dłużej tu zostać.
Słowa rozbrzmiały w jej głowie jasno i wyraźnie, wypowiedziane przez znajomy głos.
– Panna Black? Quinn wróciła do rzeczywistości. Nie było tu żadnej chaty, a mężczyzna stojący na pięknej werandzie uroczego domu nie miał krwi na koszuli ani wyrazu wielkiej miłości i rozpaczliwego smutku w oczach.
Jednak i tak musiała na chwilę oprzeć się o samochód, żeby złapać oddech.
– Tak, dzień dobry. Ja tylko… podziwiałam dom. Piękne miejsce.
– Dziękuję. Nie miała pani kłopotów z dojazdem?
– Nie, nie, pana wskazówki były bardzo precyzyjne. – Idiotyzmem było prowadzenie tej rozmowy w podmuchach lodowatego wiatru – sądząc z miny Caleba, gospodarz sądził tak samo.
Quinn odepchnęła się od samochodu i idąc po schodach, próbowała przywołać na twarz miły uśmiech.
I czyż on nie jest naprawdę słodki? – pomyślała, gdy w końcu skupiła się na otaczającej ją rzeczywistości, z panem tego domu na czele. Rozwiane wiatrem włosy i przeszywające spojrzenie szarych oczu. Leciutko nierówny uśmiech, wysokie czoło, szczupła sylwetka w dżinsach i flanelowej koszuli, aż kobieta miała ochotę powiesić mu na szyi tabliczkę „sprzedany”.
Podeszła do niego, wyciągając rękę.
– Quinn Black. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać, panie Hawkins.
– Cal. – Uścisnął jej dłoń i gestem zaprosił do środka. – Schowajmy się przed tym wiatrem.
Weszli prosto do salonu, który wyglądał jednocześnie przytulnie i męsko. Obszerna kanapa stała przodem do wielkiego okna, a fotele wyglądały na tak wygodne, że pewnie można było się w nich zapaść i nigdy nie wstawać. Stoły i lampy chyba nie należały do antyków, ale wyglądały na sprzęty, które mogła przekazać dalej babcia, gdy postanowiła zmienić wystrój własnego domu.
W salonie był nawet kamienny kominek, a przed nim spał rozciągnięty kundel.
– Wezmę twój płaszcz.
– Czy twój pies jest w śpiączce? – zapytała Quinn, gdy psu nie drgnęła nawet powieka.
– Nie. Klusek prowadzi bogate i wyczerpujące życie wewnętrzne, które wymaga długiego odpoczynku.
– Rozumiem.
– Masz ochotę na kawę?
– Tak, poproszę. I chciałabym skorzystać z łazienki. Długa podróż.
– Pierwsze drzwi na prawo. Quinn zamknęła się w małej, nieskazitelnie czystej łazience nie tylko po to, by zrobić siusiu, ale przede wszystkim pragnęła dojść do siebie po wcześniejszym szoku.
– No dobrze, Quinn – wyszeptała. – Do dzieła.
ROZDZIAŁ 04
Cal znal jej książki, oglądał zrobione przez nią zdjęcia i przeczytał artykuły w internecie – jej pióra i o niej. Nie zgodziłby się na rozmowę z żadnym pisarzem, dziennikarzem czy reporterem ani o Hollow, ani o niczym innym, jeśliby tego kogoś uprzednio dokładnie nie sprawdził.
Uważał książki i artykuły Quinn za zabawne. Podobała mu się jej sympatia do małych miasteczek, zaintrygowała pasja, z jaką zgłębiała lokalne opowieści i tajemnice.
Doceniał fakt, że wciąż pisywała do pisma, które dało jej szansę, gdy była jeszcze w college'u. Uznał to za dowód lojalności.
Poza tym na zdjęciu wyglądała naprawdę dobrze z seksowną szopą blond włosów, błękitnymi oczami i śliczną, dyskretną wadą zgryzu.
Fotografia nie oddawała jednak całej prawdy.
Chyba nie jest piękna, pomyślał, nalewając kawę. Będzie musiał dokładniej jej się przyjrzeć, kiedy wreszcie jego umysł przestanie wariować.