Był za to stuprocentowo pewny, że Quinn emanowała czystą energią i – co właśnie zaćmiło mu umysł – seksem.
Ale może to przez jej figurę – której także nie było widać na zdjęciu. Ta pisarka miała naprawdę fantastyczne kształty.
A przecież widział już w swoim życiu sporo ponętnych kobiet i niejedną z nich oglądał nago. Więc dlaczego stał w swojej własnej kuchni, nie mogąc skupić myśli tylko dlatego, że w jego domu gościła atrakcyjna, całkowicie ubrana kobieta? I to znalazła się tu w celach zawodowych.
– Jezu, Hawkins, dorośnij.
– Słucham? Cal podskoczył. Stała za nim Quinn z tym swoim stuwatowym uśmiechem na ustach.
– Mówiłeś do siebie? Ja też tak robię. Dlaczego ludzie uważają nas za wariatów?
– Bo chcą, żebyśmy rozmawiali z nimi.
– Pewnie masz rację. – Odrzuciła grzywę blond włosów. Cal zobaczył, że się nie mylił. Nie była piękna. Pełniejsza górna warga, lekko skrzywiony nos, ogromne oczy nie należały do kanonu urody. Nie mógłby też nazwać jej ładną, to słowo było zbyt proste i słodkie. Milutka – też nie.
Najlepszym określeniem, jakie przychodziło mu do głowy było „sexy”, ale może to znowu wina jego zmąconego umysłu.
– Nie zapytałem, jaką kawę pijesz.
– Pewnie nie masz odtłuszczonego mleka?
– Często się zastanawiam, do czego ludzie go używają. Roześmiała się swobodnie i podeszła popatrzeć na widok rozciągający się za szklanymi drzwiami, które – jak przypuszczała – prowadziły na werandę z tyłu domu.
– W takim razie pewnie nie masz też fałszywego cukru. No wiesz, te małe różowe, niebieskie lub żółte paczuszki.
– Właśnie się skończyły. Mogę ci zaproponować prawdziwe mleko i prawdziwy cukier.
– Możesz. – Czyż nie zjadła jabłka jak grzeczna dziewczynka? – Pozwól, że o coś cię spytam, tak żeby zaspokoić ciekawość. Czy twój dom zawsze jest taki uporządkowany, czy posprzątałeś tylko ze względu na mnie? Cal wyjął mleko.
– „Uporządkowany” brzmi kobieco. Wolę myśleć, że jest dobrze zorganizowany. Lubię dobrą organizację. Poza tym – podał jej łyżeczkę – moja matka co jakiś czas wpada tu niespodziewanie. Dałaby mi, gdybym miał bałagan w domu.
– Jeśli ja nie zadzwonię do matki raz w tygodniu, uważa, że zatłukł mnie szaleniec z siekierą. – Quinn ograniczyła się do jednej malutkiej łyżeczki cukru. – To miłe, prawda? Te długie i elastyczne więzy rodzinne.
– Ja je lubię. Może usiądziemy w salonie, przy kominku?
– Super. Od jak dawna tu mieszkasz? To znaczy, w tym domu – dodała, gdy wychodzili z kuchni z parującymi kubkami w dłoniach.
– Od kilku lat.
– Niewielu masz sąsiadów.
– Niewielu, ale to mi nie przeszkadza. Spędzam dużo czasu w mieście i od czasu do czasu potrzebuję spokoju.
– Jak wszyscy. Ja też czasami lubię się wyciszyć. – Usiadła w jednym z foteli. – Jestem zaskoczona, że inni nie wpadli na ten sam pomysł co ty i nie wybudowali sobie domów w okolicy.
– Mówiono o tym parę razy, ale skończyło się na planach.
Stał się ostrożny, pomyślała Quinn.
– Dlaczego?
– Chyba inwestycja okazała się zbyt kosztowna.
– Ale ty tu mieszkasz.
– Ta ziemia należała do mojego dziadka, tak jak kilka akrów Hawkins Woods. Zostawił mi to wszystko w spadku.
– I zdecydowałeś się wybudować ten dom.
– Coś w tym stylu. Spodobało mi się to miejsce. – Zapewniało prywatność, gdy Cal jej potrzebował, i było blisko lasu, w którym wszystko się zaczęło. – Znam kilku ludzi po fachu i razem go postawiliśmy. Jak ci smakuje kawa?
– Wspaniała. Gotować też umiesz?
– Kawa to moja specjalność. Czytałem twoje książki. – I jak?
– Podobały mi się. Pewnie wiesz, że nie byłoby cię tutaj, gdyby mi się nie spodobały.
– I wtedy byłoby mi cholernie ciężko napisać tę obecną. Nazywasz się Hawkins, jesteś potomkiem założyciela osady, która potem rozrosła się w wioskę, a wreszcie w miasteczko. Odgrywasz też jedną z głównych ról w bardziej współczesnych niewyjaśnionych incydentach związanych z miastem. Badałam historię tego miejsca, znam stare legendy i różne teorie – powiedziała i sięgnęła do torby, która służyła jej zarówno za torebkę, jak i za aktówkę. Wyjęła mały magnetofon, włączyła go i postawiła na stoliku między nimi.
Uśmiechając się zachęcająco, położyła na kolanach notes i otworzyła na pustej stronie.
– W takim razie powiedz mi, Cal, o tym, co się wydarzyło między siódmym a czternastym lipca w osiemdziesiątym siódmym, dziewięćdziesiątym czwartym i dwa tysiące pierwszym roku.
Obracająca się taśma wprawiła go w zdenerwowanie.
– Nie owijasz w bawełnę, co?
– Uwielbiam wiedzieć. Siódmego lipca są twoje urodziny, a także Foxa O'Della i Gage'a Turnera, którzy przyszli na świat w tym samym roku, co ty. Razem dorastaliście w Hawkins Hollow. Czytałam, że ty, O'Dell i Turner wezwaliście straż pożarną, gdy siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku wybuchł pożar w szkole podstawowej, i uratowaliście życie Marian Lister, gdy została uwięziona w środku.
Mówiąc to, Quinn cały czas patrzyła mu w oczy. Calowi podobało się, że nie musiała korzystać ze swoich notatek i cały czas utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.
– Początkowo to wy trzej byliście podejrzani o zaprószenie ognia, ale okazało się, że pożar wybuchł z winy pani Lister. Doznała poparzeń drugiego stopnia na niemal trzydziestu procentach ciała i wstrząsu mózgu. Ty i twoi przyjaciele, pomimo że mieliście tylko dziesięć lat, wynieśliście ją na zewnątrz i wezwaliście straż pożarną. Marian Lister, lat dwadzieścia pięć, uczyła wtedy w czwartej klasie i nigdy nie była karana ani nie cierpiała na zaburzenia psychiczne. Czy to wszystko prawda?
Fakty się zgadzały, pomyślał Cal, ale nie oddawały nawet w połowie horroru, jakim było wejście do płonącej szkoły czy ujrzenie tam ślicznej panny Lister biegającej z obłąkańczym rechotem wśród płomieni. Ani tego, jak się czuli, gdy ganiali za nią po korytarzach niczym za żywą pochodnią.
– Przechodziła wtedy załamanie nerwowe.
– Najwyraźniej. – Quinn uniosła brwi, nie przestając się uśmiechać. – Poza tym policja otrzymała w tamtym tygodniu ponad tuzin wezwań do przypadków przemocy domowej – więcej niż przez całe poprzednie pół roku. Popełniono dwa samobójstwa, dokonano czterech prób samobójczych i licznych napadów, zgłoszono trzy gwałty i ucieczkę z miejsca wypadku drogowego. Zdemolowano kilka biur i domów prywatnych. Nikt – absolutnie nikt – z ludzi zamieszanych w zgłoszone przestępstwa i incydenty nie pamiętał zbyt dobrze tego, co zrobił. Niektórzy ludzie przypuszczali, że miasto padło ofiarą zbiorowej histerii lub halucynacji albo zatrucia jakąś nieznaną substancją, która dostała się do pożywienia lub wody. A co ty o tym myślisz?
– Myślę, że miałem dziesięć lat i byłem śmiertelnie przerażony. Quinn obdarzyła go promiennym uśmiechem.
– Nie wątpię. – Spoważniała. – W dziewięćdziesiątym czwartym miałeś siedemnaście lat, gdy w tygodniu po siódmym lipca nastąpił kolejny… powiedzmy, „wybuch” tragicznych zdarzeń. Zamordowano troje ludzi, z tego jedna osoba została powieszona w parku, jednak nie znalazł się żaden świadek ani winny. Dokonano kolejnych gwałtów, pobić, doszło do następnych samobójstw, spalono doszczętnie dwa domy. Podobno tobie, O'Dellowi i Turnerowi udało się zapakować kilku rannych i zszokowanych ludzi do szkolnego autobusu i przewieźć ich do szpitala. Czy to prawda?
– Na razie tak.
– Idźmy dalej. W dwa tysiące pierwszym…
– Znam schemat – przerwał jej Cal.
– Co siedem lat – powiedziała Quinn, kiwając głową. – Przez siedem nocy. W ciągu dnia – z tego co udało mi się ustalić – niewiele się dzieje, ale pomiędzy zachodem a wschodem słońca – istne pandemonium. Ciężko uznać za zbieg okoliczności, że te anomalie występują co siedem lat i zaczynają się dokładnie w dniu twoich urodzin. Siódemka jest uznawana za magiczną liczbę zarówno przez wyznawców białej, jak i czarnej magii. Ty urodziłeś się siódmego dnia siódmego miesiąca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku.