– Rodzinnym centrum rozrywki – poprawił ją. – Mamy tu salon gier: automatyczny bilard, strzałki, gry wideo i plac zabaw dla dzieci poniżej sześciu lat. Organizujemy prywatne przyjęcia: urodziny, wieczory kawalerskie, wesela…
– Wesela?
– Pewnie. Bar micwy *, bat mitzwy **, rocznice, imprezy służbowe.
Naprawdę dobry temat na artykuł, uznała Quinn.
– Pełne ręce roboty jak na jednego człowieka.
– Można tak powiedzieć.
– To dlaczego nie masz żony i nie wychowujesz następnego pokolenia władców kręgli?
– Miłość mnie unika. – Aha.
Pomimo siarczystego mrozu przyjemnie było iść obok mężczyzny, którego krok tak naturalnie dopasował się do kroków Quinn, patrzeć na obłoczki oddechów, łączące się na chwilę, zanim rozerwał je wiatr.
Cal był wyjątkowo sympatyczny i miał zabójcze oczy, Quinn uznała więc, że są gorsze odczucia niż zamarzanie palców u stóp w kozaczkach, które były bardziej eleganckie niż praktyczne.
– Będziesz jutro w mieście, gdybym miała do ciebie jakieś pytanie niecierpiące zwłoki?
– Jak zawsze – odpowiedział. – Mogę dać ci numer telefonu, gdybyś…
– Poczekaj. – Wyciągnęła z torebki własną komórkę i nie przystając, wcisnęła kilka klawiszy. – Słucham.
Podał jej numer.
– Jestem pod wrażeniem. Kobieta, która nie tylko umie znaleźć od razu to, czego szuka, w tajemniczych czeluściach damskiej torebki, ale jeszcze potrafi obsługiwać urządzenia elektroniczne!
– Czy to seksistowska uwaga?
– Nie. Moja matka zawsze wie, gdzie wszystko leży, ale nie potrafi obsługiwać nawet pilota. Moja siostra Jen potrafi poradzić sobie z każdym urządzeniem, od sportowej skrzyni biegów po myszkę bezprzewodową, ale nie umie niczego znaleźć w czasie krótszym niż dwadzieścia minut, a moja druga siostra, Marly, nigdy niczego nie może znaleźć i boi się nawet elektrycznego otwieracza do puszek. Ty zaś wprawiłaś mnie w osłupienie, robiąc i jedno, i drugie.
– Zawsze lubiłam robić wrażenie. – Wrzuciła telefon do torebki. Skręcili w stronę schodów prowadzących na ganek hotelu. – Dzięki za eskortę.
– Nie ma sprawy. To była jedna z tych chwil, Quinn wiedziała. Oboje zastanawiają się, czy mają uścisnąć sobie dłonie, odwrócić się i odejść każde w swoją stronę czy poddać się ciekawości i nachylić do pocałunku.
– Zostańmy na razie na bezpiecznych ścieżkach – powiedziała. – Przyznaję, bardzo mnie pociągają twoje usta, ale taki rozwój wypadków utrudniłby mi wykonanie tego, po co tu przyjechałam, zanim w ogóle zaczęłam.
– Cholerna szkoda, ale masz rację. – Wbił ręce w kieszenie. – W takim razie powiem ci dobranoc. Poczekam, aż wejdziesz do środka.
– Dobranoc. – Weszła po schodach i otworzyła drzwi, po czym zerknęła przez ramię na Cala, który stał, wciąż z rękami w kieszeniach, w plamie światła rzucanej przez starodawną latarnię.
O tak, pomyślała, cholerna szkoda.
– Do zobaczenia wkrótce. Cal poczekał, aż zamknęły się drzwi za Quinn, po czym odszedł parę kroków i popatrzył w okna na drugim i trzecim piętrze. Mówiła, że jej pokój wychodzi na Main Street, ale nie wiedział, na którym piętrze mieszkała.
Po kilku chwilach w jednym z okien na drugim piętrze rozbłysło światło i już wiedział, że Quinn bezpiecznie dotarła do swojego pokoju.
Odwrócił się i zrobił już kilka kroków, kiedy zobaczył chłopca, który stał na chodniku kilka metrów przed nim. Nie miał na sobie kurtki, czapki ani żadnej osłony przed lodowatym wiatrem, a jego długie włosy ani drgnęły mimo ostrych podmuchów.
Oczy chłopca lśniły upiorną czerwienią; wyszczerzył zęby, warcząc jak zwierzę.
Cal słyszał ten odgłos w swojej głowie, jednocześnie czując lodowatą kulę w żołądku.
On nie jest prawdziwy, powiedział do siebie. Jeszcze nie. To tylko projekcja, tak samo jak we śnie. Ale nawet we śnie potrafił cię zranić lub sprawić, żebyś odczuwał ból.
– Wracaj, skąd przyszedłeś, sukinsynu – powiedział Cal wyraźnie i tak spokojnie, jak tylko mógł. – Jeszcze nie nadszedł twój czas.
Kiedy nadejdzie, rozszarpię cię na strzępy, ciebie i wszystko, co jest ci drogie.
Usta chłopca nie poruszyły się przy tych słowach, pozostały wykrzywione w dzikim grymasie.
– Zobaczymy, kto tym razem zwycięży. – Cal postąpił kolejny krok do przodu.
I wtedy zapłonął ogień. Wytrysnął spod chodnika i czerwoną strzałą przemknął przez ulicę. Cal rzucił się do tyłu i osłonił dłońmi twarz, lecz nagle zauważył, że z płomieni nie bucha żar, nie bije nawet ciepło.
W jego głowie zadudnił śmiech, nieokiełznany niczym ogień, po czym i jedno, i drugie zniknęło.
Ulica znów była cicha, na chodniku ani na budynkach nie pozostało śladu płomieni. Stare triki, upomniał siebie Cal. Stare sztuczki z kapelusza.
Z wysiłkiem ruszył przed siebie, przecinając tor fałszywego ognia. W powietrzu unosił się gryzący smród, który zniknął tak szybko jak para oddechu. Cal w sekundę rozpoznał ten zapach.
Siarka.
Na górze, w przytulnym pokoju z szerokim łóżkiem okrytym puchatą, białą narzutą, Quinn siedziała przy ślicznym biureczku o rzeźbionych nogach i wypolerowanym blacie i zapisywała swoje wrażenia z całego dnia.
Była zachwycona tym, że w pokoju stały świeże kwiaty i mała, niebieska miska pełna artystycznie ułożonych owoców. W łazience królowała głęboka wanna na lwich łapach i śnieżnobiała umywalka. Obok leżały grube, miękkie ręczniki, dwie kostki mydła i stylowe buteleczki szamponu, balsamu i żelu pod prysznic.
Zamiast nudnych, sztampowych plakatów na ścianach wisiały oryginalne zdjęcia i obrazy, które, jak informowała dyskretna karteczka na biurku, były dziełem lokalnych artystów i można je było nabyć w galerii na South Main.
Pokój miał bardzo ciepły, domowy wystrój, ale także błyskawiczne połączenie z internetem. Quinn pomyślała, że koniecznie musi poprosić o ten sam, kiedy przyjedzie tu znowu, jak planowała, w kwietniu i w lipcu.
Całkiem sporo osiągnęła jak na pierwszy dzień, w którym – na dodatek – przejechała kawał drogi. Poznała dwóch z trzech głównych bohaterów wydarzeń, umówiła się na wyprawę do Kamienia Pogan. Poczuła atmosferę miasta i osobiście spotkała zjawę z – na razie – nieznanego wymiaru.
I miała w głowie zarys artykułu o kręglach, który powinien jej przysporzyć wielu czytelników w „Okrężnej Drodze”.
Nie najgorzej, zwłaszcza jeśli dodać do tego, że na kolację w hotelowej restauracji zjadła rozsądnie sałatkę z grillowanym kurczakiem i oparła się pokusie połknięcia całej pizzy, poprzestawszy na połowie kawałka. No i zbiła jednym rzutem wszystkie kręgle.
Jeśli chodzi o sprawy osobiste, pomyślała, wyłączając komputer, oparła się także pokusie pocałowania niezwykle atrakcyjnego Caleba Hawkinsa.
Czyż nie była bardzo profesjonalna i bardzo niezaspokojona?
Przebrała się w dresowe spodnie i koszulkę i zmusiła do piętnastu minut pilatesu (no dobrze, dziesięciu) oraz kwadransa jogi, po czym ułożyła się pod cudowną kołdrą na mięciutkich poduszkach.
Wzięła z szafki nocnej książkę i czytała, aż powieki zaczęły jej opadać.
Krótko po północy zatknęła zakładkę, zgasiła lampkę i umościła się w swoim gniazdku.
Jak zawsze zasnęła błyskawicznie.
Quinn wiedziała, że sen to sen. Zawsze lubiła uczucie oderwania i karnawałową atmosferę sennych krajobrazów. To było jak szalona przygoda bez żadnego wysiłku. Dlatego kiedy znalazła się na krętej ścieżce w środku gęstego lasu, gdzie światło księżyca srebrzyło liście, a po ziemi snuła się mgła, część jej umysłu stwierdziła: Och kurczę! Zaczyna się!