Выбрать главу

– Ja też. Śnił mi się pierwszy raz, pierwsze lato. Tyle, że nie dotarliśmy do szkoły na czas, a w środku była nie tylko panna Lister, ale wszyscy. – Fox przesunął dłonią po twarzy i pociągnął solidny łyk piwa. – Wszyscy mieszkańcy, moja rodzina, twoja, wszyscy zostali uwięzieni w szkole. Walili w szyby, krzyczeli, przyciskali twarze do okien, a budynek płonął. – Dał psu następną frytkę, a jego oczy były równie ciemne i smutne jak psie. – Dzięki Bogu, że tak się nie stało, ale we śnie czułem się, jakby to była prawda. Wiesz, jak to jest.

– Tak. – Cal wypuścił głośno powietrze. – Wiem, jak to jest. Mnie śniło się to samo lato, jechaliśmy przez miasto rowerami, tak jak wtedy, tyle że domy były spalone, miały powybijane szyby, na ulicach dymiły wraki samochodów. Wszędzie leżały ciała zabitych.

– Tak nie było – powtórzył Fox. – Nie mamy już dziesięciu lat i nie pozwolimy, żeby tak się stało.

– Zadaję sobie pytanie, jak długo możemy to robić, Fox. Jak długo możemy go powstrzymywać, choćby tak, jak udawało nam się dotychczas? Ten raz? Następny? Jeszcze trzy? Ile razy będziemy patrzyli, jak szaleją ludzie, których znamy, których widujemy niemal codziennie? Katują się nawzajem, ranią siebie samych?

– Tak długo, jak będzie trzeba. Cal odsunął talerz.

– To nie wystarczy.

– Tylko tyle mamy, na razie.

– To jest jak wirus, infekcja, przechodzi z jednej osoby na drugą. Gdzie jest cholerne antidotum?

– Nie wszyscy są zainfekowani – przypomniał mu Fox. – Musi być jakiś klucz.

– Dotąd go nie znaleźliśmy.

– Nie, więc może miałeś rację. Może potrzebujemy świeżego spojrzenia, kogoś z zewnątrz, obiektywizmu, którego nam brakuje. Nadal chcesz zabrać jutro Quinn do kamienia?

– Jeśli jej nie zabiorę, pójdzie tam sama. Chyba lepiej, żebym przy tym był.

– Chcesz, żebym z wami poszedł? Mogę odwołać spotkania.

– Poradzę sobie. – Musiał sobie poradzić. Quinn czytała menu w niemal pustej jadalni hotelowej. Miała zamiar zamówić coś na wynos i zjeść w pokoju przy laptopie, ale doszła do wniosku, że zbyt łatwo weszło by jej to w nawyk. Poza tym, żeby pisać o mieście, musiała poczuć jego atmosferę, a nie mogła tego zrobić, siedząc zamknięta w pokoju i jedząc cielęcinę na zimno.

Miała ochotę na kieliszek wina, coś chłodnego z subtelnym, owocowym posmakiem. Piwniczka hotelowa okazała się lepiej zaopatrzona, niż można było się spodziewać, ale Quinn nie chciała całej butelki. Przeglądała listę win podawanych na kieliszki, gdy do jadalni weszła Panna Cudowna Torba.

Przebrała się w czarne spodnie i kaszmirowy sweter w dwóch subtelnych odcieniach błękitu. Miała wspaniałe włosy, uznała Quinn, obcięte prosto, z trochę dłuższymi końcówkami na wysokości brody. Fryzura, która – Quinn wiedziała – na jej głowie wyglądałaby jak gniazdo, brunetce nadawała świeżość i klasę.

Quinn zastanawiała się czy nie ściągnąć jej wzrokiem; może zamachać ręką. Mogłaby zaprosić Czerwoną Torbę, żeby się przysiadła, w końcu kto lubi samotnie jadać kolację? Wtedy mogłaby wycisnąć z niej naprawdę ważne informacje. Jak na przykład, gdzie kupiła to cudo.

Quinn uśmiechnęła się promiennie i wtedy coś zobaczyła.

To ślizgało się po lśniącej dębowej posadzce, zostawiając za sobą obrzydliwą wstęgę krwawego śluzu. Najpierw Quinn pomyślała, że to wąż, potem że ślimak bez skorupy, a później nie myślała już nic, tylko patrzyła jak gad wpełza na nogę stołu, przy którym młoda para popijała koktajle przy świetle świec.

Ciało stwora, grube jak opona tira, nakrapiane czerwienią i czernią, pełzło po stole, zostawiając na śnieżnobiałym obrusie paskudny ślad, a para śmiała się i flirtowała.

Do sali weszła żwawo kelnerka, nadepnęła na krwawy śluz i podała tamtym dwojgu przystawki.

Quinn mogłaby przysiąc, że słyszy skrzypienie stolika pod ciężarem potwora.

A jego oczy, które napotkały jej wzrok, były oczami chłopca, lśniły czerwono, z rozbawieniem. Zsunął się z obrusa i popełzł w stronę brunetki.

Kobieta stała jak wmurowana, twarz miała białą niczym płótno. Quinn zerwała się na równe nogi, ignorując zaskoczone spojrzenie kelnerki, i przeskoczyła obrzydliwy ślad. Schwyciła brunetkę za ramię i wypchnęła ją z jadalni.

– Ty też to widziałaś – powiedziała szeptem. – Widziałaś to coś. Wyjdźmy stąd.

– Co? Co? – Brunetka rzucała przez ramię przerażone spojrzenia, gdy razem z Quinn biegły, potykając się, do drzwi. – Ty też to widziałaś?

– Oślizgły stwór, z czerwonymi oczyma, zostawia paskudny ślad. Jezu, Jezu. – Stanęła na hotelowym ganku, chwytając ustami zimne lutowe powietrze. – Oni tego nie widzieli, ale ty tak. I ja. Dlaczego? Niech mnie szlag, jeśli cokolwiek rozumiem, ale znam kogoś, kto może wiedzieć. Tam stoi mój samochód. Jedziemy.

Brunetka nie odezwała się ani słowem, dopóki nie wsiadły do auta i Quinn ruszyła z piskiem opon.

– Kim ty, do diabła, jesteś?

– Quinn. Quinn Black. Jestem pisarką, piszę głównie o duchach. A kim ty jesteś?

– Layla Darnell. Co to jest za miejsce?

– Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Nie wiem, czy miło cię poznać, Layla, w zaistniałych okolicznościach.

– I vice versa. Dokąd jedziemy?

– Do źródła. A w każdym razie do jednego z nich. – Quinn popatrzyła na Laylę, która wciąż była blada i drżała. Kto mógł ją winić? – A co ty robisz w Hawkins Hollow?

– Niech mnie diabli, jeśli wiem, ale chyba właśnie postanowiłam skrócić wizytę.

– W pełni zrozumiałe. A tak przy okazji, ładna torba. Layla zdobyła się na słaby uśmiech.

– Dzięki.

– Już niedaleko. No dobrze, nie wiesz, dlaczego tu jesteś, a skąd przyjechałaś?

– Z Nowego Jorku.

– Wiedziałam. Ten styl. Lubisz to miasto?

– Tak. – Layla przeczesała włosy palcami i popatrzyła za siebie. – Przez większość czasu. Prowadzę butik w Ho – ho. Prowadziłam. Prowadzę. Już sama nie wiem.

Już niedaleko, pomyślała znowu Quinn. Zachowaj spokój.

– Założę się, że masz fantastyczne zniżki.

– Tak, przywilej menedżera. Widziałaś kiedykolwiek coś takiego? Jak tamto coś?

– Tak. A ty?

– Tylko we śnie. Nie jestem wariatką – stwierdziła Layla. – A może jestem i ty też.

– Nie zwariowałyśmy. Wszyscy wariaci tak mówią, więc musisz uwierzyć mi na słowo. – Skręciła w uliczkę i przejechała po małym mostku w stronę domu Cala, gdzie – Bogu dzięki – jarzyły się światła.

– Czyj to dom? – Layla chwyciła siedzenie obiema rękami. – Kto tu mieszka?

– Caleb Hawkins. Jego przodkowie założyli to miasto. On jest w porządku. Zna to, co widziałyśmy.

– Jak to?

– To długo historia z mnóstwem białych plam. A teraz myślisz: Co ja robię w tym samochodzie z kompletnie obcą kobietą, która każe mi wejść do domu znajdującego się w środku głuszy.

Layla złapała mocno pasek torebki, jak gdyby miała jej użyć jako broni.

– Przeszła mi przez głowę taka myśl.

– Instynkt kazał ci wsiąść ze mną do samochodu, Layla. Może spróbuj posłuchać go jeszcze raz. Poza tym jest zimno, a my nie wzięłyśmy kurtek.

– No dobrze. – Layla westchnęła ciężko, otworzyła drzwi i poszła za Quinn ku domowi. – Ładne miejsce. Jeśli ktoś lubi mieszkać w środku lasu.

– Szok kulturowy dla nowojorczyka.

– Wychowałam się w Altoona w Pensylwanii.

– Żartujesz. Ja w Filadelfii. Jesteśmy praktycznie sąsiadkami. – Quinn zapukała energicznie do drzwi, po czym je otworzyła i zawołała: – Cal!

Była już w połowie salonu, gdy pojawił się gospodarz.

– Quinn? O co chodzi? – Zauważył Laylę. – Witam. Co się dzieje?