– Jeeezu. – Fox odsunął się jeszcze o krok od sadzawki i zaklął siarczyście, gdy kolce jeżyn rozorały mu ramię. – Cholera, skaleczyłem się o krzak. – Wyrwał garść długiej trawy i wytarł krew sączącą się z zadrapań.
– Nawet o tym nie myśl. – Cal widział, w jaki sposób Gage patrzy na wodę – ten błysk „ciekawe – co – by – się – sta – ło” w zamyślonych oczach. – Nikt nie wróci do wody. I tak za słabo pływasz, żeby próbować.
– Dlaczego tylko ty ją widziałeś?
– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Chcę stąd iść. Cal skoczył na równe nogi, złapał spodnie. Zanim zdążył je założyć, zobaczył plecy Gage'a.
– Rany julek, ale masz poharatane plecy.
– Stary się wczoraj zmiażdżył. Nic wielkiego.
– Chłopie. – Fox podszedł, żeby zobaczyć. – To cię dopiero musi boleć.
– Woda trochę pomogła.
– Mam zestaw pierwszej pomocy… – zaczął Cal, ale Gage nie pozwolił mu dokończyć.
– Powiedziałem, że to nic takiego. – Złapał koszulę i wciągnął ją przez głowę. – Skoro brakuje wam jaj, żeby wrócić do wody i zobaczyć, co się wydarzy, to równie dobrze możemy już iść.
– Ja nie mam jaj – powiedział Cal z tak śmiertelną powagą, że Gage parsknął śmiechem.
– To włóż spodnie, żebym nie musiał się zastanawiać, co ci się tam majta między nogami.
Fox otworzył paczkę ciasteczek i wyjął jedną puszkę coli z sześciopaku, który kupił w sklepie. Ponieważ incydent w sadzawce i rany na plecach Gage'a były zbyt poważne, już więcej o nich nie rozmawiali. Zamiast tego ruszyli w drogę, pojadając ciastka i dzieląc się puszką ciepłego napoju.
Ale gdy Bon Jovi zaśpiewał, że są już „w połowie drogi”, Cal zaczął rozmyślać o tym, co widział. Dlaczego tylko on? Jak mógł dostrzec jej twarz tak wyraźnie w mętnej wodzie, skoro zostawił okulary w bucie? Jak w ogóle mógł ją zobaczyć? Im bardziej oddalał się od sadzawki, tym łatwiej mu było przekonać samego siebie, że wszystko to było tylko przywidzeniem.
Upał osuszył wilgotną skórę i Cal zaczął się pocić. Zastanawiał się, jak Gage znosi dotyk koszuli, która mu się przykleiła do poranionych pleców. Jeny, człowieku, te ślady były całe czerwone i podpuchnięte i naprawdę musiały boleć. Widywał już wcześniej Gage'a po ataku starego Turnera, ale nigdy nie wyglądało to tak źle jak teraz. Żałował, że Gage nie pozwolił mu posmarować ran maścią.
A jeśli złapie infekcję? Dojdzie do zatrucia krwi i w drodze do Kamienia Pogan Gage zacznie majaczyć albo coś?
Będzie musiał posłać Foxa po pomoc – tak, tak właśnie zrobi, pośle Foxa po pomoc, a sam zostanie z Gagiem i opatrzy jego rany, będzie go poił, żeby Gage się nie… – jak to się nazywało? – nie odwodnił.
Oczywiście wszyscy będą mieli totalnie przechlapane, jak przyjedzie po nich jego ojciec, ale Gage poczuje się lepiej.
Może wsadziliby ojca Gage'a do więzienia. I co by się wtedy stało? Czy Gage musiałby pójść do sierocińca?
Ta myśl była niemal tak przerażająca jak kobieta w sadzawce.
– Moglibyśmy tu rozbić obóz – powiedział Cal na wpół do siebie.
– Nie ma mowy. – Fox uderzył go w ramię. – Kończymy dziesięć lat przy Kamieniu Pogan. Żadnych zmian w planie. Będziemy tam za niecałą godzinę. Prawda, Gage? Gage popatrzył na niebo.
– Tak. Ruszalibyśmy się szybciej, gdybyście nie ciągnęli ze sobą całego tego gówna.
– Nie widziałem, żebyś odmówił ciastek – przypomniał mu Fox.
– Nikt nie odmawia delicji. No dobra… – Zgasił papierosa i przydusił niedopałek kamieniem. – Siodłajcie konie.
Nikt tu nie przychodził. Cal wiedział, że to nieprawda, w sezonie polowano w tych lasach na jelenie.
Ale teraz wydawało się, jakby nikt tu nie bywał. Pozostałe dwa razy, kiedy przyjaciele namówili go na wycieczkę aż do Kamienia Pogan, czuł się dokładnie tak samo. A wtedy wyruszali wcześnie rano, nie po południu, i wracali przed drugą.
Teraz jego zegarek wskazywał już prawie czwartą. Pomimo zjedzonych ciastek Calowi burczało w brzuchu. Chciał znowu stanąć i zobaczyć, co matka zapakowała do tego głupiego koszyka.
Ale Gage wciąż ich pośpieszał, nie mogąc się doczekać, aż dotrą do Kamienia Pogan.
Ziemia na polanie wyglądała na spaloną, jakby przeszedł tędy ogień i zamienił wszystkie drzewa w popiół. Przesieka miała kształt niemal idealnego koła otoczonego dębami i krzakami dzikich jeżyn. Na środku sterczała pojedyncza, metrowa skała, spłaszczona na górze jak stół.
Niektórzy nazywali ją ołtarzem.
Ludzie, o ile w ogóle o tym mówili, twierdzili, że Kamień Pogan to tylko wielka skała, która wylazła spod ziemi. Ziemia zaś miała tu tak dziwny kolor z powodu minerałów lub podziemnych źródeł, a może jaskiń.
Jednak inni, którzy zwykle chętniej rozprawiali na ten temat, przypominali o oryginalnym położeniu Hawkins Hollow i nocy, podczas której na tej polanie spłonęło trzynaścioro ludzi.
Czary, mówili jedni, kult szatana, uważali drudzy.
Kolejna opowieść głosiła, że trzynaście osób zabiła grupa wojowniczych Indian, po czym spaliła ciała.
Ale bez względu na wszystkie teorie jasnoszara skała wciąż sterczała z czarnej ziemi niczym pomnik.
– Udało się nam! – Fox rzucił plecak i odtańczył wokół skały dziki taniec. – Ale wypas, co? Słabo? Nikt nie wie, gdzie jesteśmy. I mamy całą noc, żeby robić wszystko, na co mamy ochotę.
– Wszystko, na co mamy ochotę w środku lasu – dodał Cal. – Bez telewizji i lodówki.
Fox odrzucił głowę do tyłu i wydał przeraźliwy okrzyk, który rozszedł się po lesie głośnym echem.
– Widzicie? Nikt nas nie słyszy. Mogą nas zaatakować mutanty albo ninja, albo kosmici i nikt nas nie usłyszy.
Cal zdał sobie sprawę, że ta świadomość wcale nie poprawia mu samopoczucia.
– Musimy zebrać drzewo na ognisko.
– Harcerzyk ma rację – uznał Gage. – Poszukajcie gałęzi, a ja wstawię do strumienia piwo i colę, żeby się trochę schłodziły.
Najpierw jednak Cal uporządkował po swojemu obozowisko. Jedzenie w jednym miejscu, ubrania w drugim, w jeszcze innym narzędzia, po czym z kompasem i finką w kieszeni wyruszył po gałęzie. Przedzierał się przez krzaki, ciernie drapały go i czepiały się ubrania. Wracając z pełnymi rękami, nie zauważył kilku kropli krwi, które kapnęły z jednego z zadrapań na ziemię na skraju polany.
Ani tego, jak krew zawrzała, zadymiła i zniknęła wchłonięta przez spaloną ziemię.
Fox postawił radio na skale, więc urządzali obóz w towarzystwie Madonny i U2. Ułożyli ognisko według wskazówek Cala, ale postanowili podpalić je dopiero po zmroku.
Spoceni i głodni usiedli na ziemi i brudnymi rękami dobrali się do zawartości kosza piknikowego. Gdy jedzenie o dobrze znanym smaku wypełniło żołądek i ukoiło nerwy, Cal doszedł do wniosku, że warto było jednak targać ten koszyk przez tyle godzin.
Najedzeni wyciągnęli się na plecach i zagapili w niebo.
– Naprawdę myślicie, że ci wszyscy ludzie umarli właśnie tutaj? – zapytał Gage.
– W bibliotece są książki na ten temat – odpowiedział Cal. – O wybuchu pożaru „nieznanego pochodzenia” i jak ci wszyscy ludzie spłonęli.
– Dziwne, że byli w takim miejscu.
– My też tu jesteśmy. Gage tylko mruknął.
– Moja mama mówiła, że pierwsi ludzie, którzy się tu osiedlili, byli purytanami. – Fox zrobił wielki różowy balon z gumy, którą kupił w sklepie. – Jakiś radykalny odłam czy coś takiego. Przyjechali tutaj w poszukiwaniu wolności religijnej, ale tak naprawdę uważali, że wolność jest wtedy, gdy wszyscy myślą tak samo jak oni. Mama mówi, że wielu ludzi tak patrzy na religię. Ja tego nie rozumiem.