Выбрать главу

– Jeśli popatrzycie na drzewo genealogiczne, zobaczycie, że w tej rodzinie zdarzało się wiele samobójstw i gwałtownych śmierci, zwłaszcza w pierwszych stu, stu dwudziestu latach po śmierci Hester. Myślę – mówiła Quinn powoli – że gdybyśmy przyjrzeli się trochę bliżej poszczególnym osobom, odkrylibyśmy więcej niż w innych rodzinach przypadków szaleństwa, morderstw.

– Coś z niedawnej przeszłości? – zapytał Fox. – Jakieś rodzinne trupy w szafie?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Mam kilku szalonych lub irytujących kuzynów, ale nikt nie siedział w więzieniu ani zakładzie psychiatrycznym.

– To słabnie. – Fox ze zmrużonymi oczami przeglądał wydruk. – Nie taki był jego plan ani strategia. Znam się na strategii. Pomyślcie tylko. Twisse nie wiedział, co Dent szykował tamtej nocy. Miał Hester, przejął kontrolę nad jej umysłem, spłodził bękarta – demona, ale nie wiedział, że to już koniec.

– Że Dent jest przygotowany na to spotkanie i ma własne plany – ciągnęła Layla. – Widzę, dokąd zmierzasz. Twisse miał zamiar tamtej nocy zniszczyć Denta, a przynajmniej go zranić, odstraszyć.

– Potem chciał zawładnąć miastem – mówił dalej Fox – opanować je i ruszyć dalej. Zostawić potomka i udać się na poszukiwanie następnego miejsca, w którym będzie mógł zrobić to samo.

– Ale to Dent go pokonał i uwięził, dopóki… – Cal odwrócił dłoń, pokazując bliznę na nadgarstku. – Dopóki nie uwolnili go potomkowie Denta. Dlaczego na to pozwolił?

– Może Dent doszedł do wniosku, że trzy wieki niewoli wystarczą. – Gage poczęstował się popcornem. – Albo już dłużej nie mógł go więzić i wezwał posiłki.

– Dziesięcioletnich chłopców – powiedział Cal z obrzydzeniem.

– Dzieciom łatwiej zaakceptować to, w co nie uwierzyliby dorośli – zauważyła Cybil. – I, do diabła, nikt nie twierdził, że ktoś tu postępuje fair. Dent przekazał wam, co mógł. Łatwość gojenia się ran, widzenie tego, co było lub będzie. Dał wam też trzy części kamienia.

– I czas, żebyście dorośli – dodała Layla. – Dwadzieścia jeden lat. Może to on znalazł sposób, żeby sprowadzić do miasta nas, Quinn, Cybil i mnie. Bo byłoby bez sensu, gdyby Twisse najpierw mnie tu zwabił, a potem próbował odstraszyć.

– Masz rację. – Quinn poczuła, jak ucisk w jej żołądku zelżał. – Masz cholerną rację. Po co przerażać, skoro można uwieść? Naprawdę dobry argument.

– Mogę zbadać dokładniej genealogię mojej rodziny, Q i Layli też. Ale w tej chwili to już tylko sztuka dla sztuki Znamy pień tego drzewa.

Cybil odwróciła kartkę i na dole strony narysował ołówkiem dwie poziome linie.

– Tu jest Giles Dent i Ann Hawkins, a tu Lazarus Twisse i z góry skazana Hester. Z każdego korzenia wyrosło drzewo z gałęziami – rysowała szybko prostymi kreskami – które we właściwym czasie przecięły się ze sobą. W chiromancji krzyżujące się linie oznaczają siłę. – Dokończyła rysunek trzech gałęzi przecinających się z innymi trzema. – Musimy znaleźć tę siłę i dowiedzieć się, jak ją wykorzystać.

Wieczorem Layla przygotowała dosyć smaczne danie z piersi kurczaka, gotowanych ziemniaków i białej fasoli. Za obopólną zgodą zmienili temat konwersacji na lżejszy. Normalny, pomyślała Quinn, gdy przeszli w rozmowie od najnowszych filmów przez kiepskie żarty do podróży. Wszyscy potrzebowali sporej dawki normalności.

– Gage nie może usiedzieć na miejscu – powiedział Cal. – Odbywa tę długą, samotną podróż, odkąd skończył osiemnaście lat.

– Nie zawsze jest samotna.

– Cal mówił, że byłeś w Pradze – odezwała się Quinn. – Chciałabym zobaczyć to miasto.

– Myślałam, że w Budapeszcie. Gage popatrzył na Cybil.

– Tam też. W Pradze zrobiłem ostatni przystanek przed powrotem do Stanów.

– Czy tam naprawdę jest pięknie? – chciała wiedzieć Layla. – Sztuka, architektura, jedzenie?

– Tak. Pałac, rzeka, opera. Widziałem to wszystko, ale głównie pracowałem. Przyleciałem z Budapesztu na pokera.

– Spędzałeś czas w – jak to mówią – Paryżu Europy Wschodniej, grając w pokera? – zdziwiła się Quinn.

– Nie cały czas, ale lwią jego część. Gra trwała ponad siedemdziesiąt trzy godziny.

– Trzy dni gry w pokera? – Brwi Cybil powędrowały do góry. – Czy to nie lekka przesada?

– Zależy od rozdania, prawda?

– Ale nie potrzebowałeś snu, jedzenia, toalety? – dopytywała się Layla.

– Przerwy są przewidziane. Sama gra trwała siedemdziesiąt trzy godziny. To była zamknięta rozgrywka w prywatnym domu. Duże pieniądze, poważne zabezpieczenia.

– Wygrałeś czy przegrałeś? – zapytała Quinn z szerokim uśmiechem.

– Poszło mi nieźle.

– Wykorzystujesz swoje przeczucia do tego „nieźle”? – chciała wiedzieć.

– To by było oszustwo. – Gage wziął kieliszek z winem, nie spuszczając oczu z jej twarzy. – Zająłbym się sprzedażą ubezpieczeń, gdybym musiał oszukiwać przy pokerze. Nie muszę kantować.

– Złożyliśmy przysięgę. – Fox uniósł dłoń, gdy Gage popatrzył na niego spode łba. – Teraz tkwimy w tym wszyscy razem. Powinny znać nasze podejście. Kiedy zorientowaliśmy się, że mamy coś ekstra, złożyliśmy przysięgę. Że nie użyjemy naszego daru przeciwko nikomu z ludzi, żeby kogoś skrzywdzić, czy, cóż, oszukać. Nie złamiemy raz danego sobie słowa.

– W takim razie – powiedziała Cybil do Gage'a – powinieneś grać na wyścigach.

Błysnął zębami w uśmiechu.

– Grywałem, ale wolę karty. Masz ochotę zagrać?

– Może później. Cybil popatrzyła przepraszająco na Quinn, która już wiedziała, co się święci.

– Chyba powinniśmy wrócić do sprawy – zaczęła Cybil. – Mam pytanie, to coś, od czego możemy zacząć.

– Daj nam kwadrans. – Quinn wstała. – Posprzątamy ze stołu, wyprowadzimy psa. Poruszamy się trochę. Kwadrans.

Cal wstał również i dotknął jej ramienia.

– I tak muszę sprawdzić ogień w kominku, a pewnie też przynieść więcej drewna. Spotkajmy się w salonie.

Wyglądali jak zwykli ludzie, pomyślał Cal. Grupa przyjaciół spędzająca razem zimowy wieczór. Gage przerzucił się na kawę, jak zwykle. Oprócz tamtej nocy, gdy mieli siedemnaście lat, Cal nigdy nie widział, żeby przyjaciel pozwolił sobie na więcej niż dwa drinki na raz. Fox wrócił do coli, a on sam wybrał wodę.

Muszą mieć jasne umysły, jeśli mają znaleźć odpowiedzi na pytania.

Podzielili się znowu na grupy zgodnie z płcią. Czy zrobili tak odruchowo?, zastanawiał się. Trzy kobiety na kanapie, Fox na podłodze z Kluskiem. Cal usiadł w fotelu, a Gage stanął przy kominku, jakby miał zamiar wyjść, jeśli tylko temat nie będzie mu odpowiadał.

– No dobrze. – Cybil podwinęła nogi i przesunęła po obecnych spojrzeniem ciemnych oczu. – Chciałabym wiedzieć, jaki był pierwszy sygnał, wydarzenie, chwila, która zaalarmowała was, że w mieście dzieje się coś złego. Po tej nocy na polanie, kiedy wróciliście do domów.

– Pan Guthrie i widelec. – Fox wyciągnął się i oparł głowę o brzuch Kluska. – To było pierwsze.

– Brzmi jak tytuł książki dla dzieci. – Quinn zanotowała coś w notesie. – Opowiedzcie nam o tym.

– Ty opowiedz, Cal – zaproponował Fox.

– To było w nasze urodziny, wieczorem. Byliśmy nieźle wystraszeni. Oddzielnie, każdy w swoim domu, czuliśmy się jeszcze gorzej. Namówiłem matkę, by pozwoliła mi pójść do kręgielni, żebym miał coś do roboty i mógł pogadać z Gagiem. Nie mogła się zdecydować, czy dać mi szlaban czy nie – powiedział z lekkim uśmiechem. – Pierwszy i ostatni raz widziałem, jak się wahała w tej kwestii. W końcu pozwoliła mi pójść razem z ojcem. Gage?