W jaki sposób aż tyle mogło się wydarzyć? Jak on mógł zmienić się tak bardzo przez tak krótki czas?
Minęło mniej niż miesiąc, odkąd zaprowadził ją po raz pierwszy do Kamienia Pogan.
Podczas tych krótkich tygodni najkrótszego miesiąca dowiedział się, że nie tylko on i jego bracia krwi zostali wyznaczeni do stawienia czoła złu. Teraz były jeszcze trzy kobiety, równie zaangażowane.
A on zakochał się bez pamięci w jednej z nich.
Stał i patrzył, jak Quinn wysiada z samochodu Foxa. Jej jasne włosy spływały spod czarnej czapki. Ubrana była w czerwoną kurtkę i stare traperki. Widział, jak śmieje się, mówiąc coś do Cybil, a jej oddech przemieniał się w parę w zimnym porannym powietrzu.
Wiedziała wystarczająco dużo, aby się bać, ale nie pozwalała, żeby strach dyktował jej, co ma robić. Cal miał nadzieję, że o sobie będzie mógł powiedzieć to samo, bo teraz miał dużo więcej do stracenia. Miał ją.
Stał przy oknie, aż usłyszał, że Fox otwiera swoim kluczem drzwi. Dopiero wtedy zszedł na dół, żeby pozbierać rzeczy do zabrania.
Nad zmarzniętą ziemią, twardą niczym kamień, unosiła się mgła. Cal wiedział, że do południa ścieżka zamieni się w błoto, ale na razie szło się po niej wygodnie i szybko.
Wokół wciąż leżały hałdy śniegu, rozpoznał też – ku zachwytowi Layli – ślady jelenia. Jeśli którekolwiek z nich było zdenerwowane, to dobrze to ukrywali, przynajmniej na pierwszym etapie wyprawy.
Dzisiejszy dzień tak bardzo różnił się od tamtego lipcowego popołudnia, dawno temu, gdy razem z Foxem i Gagiem wyruszyli do lasu. Teraz nie mieli radia grającego na cały regulator hip – hop lub heavy metal, nie przegryzali ciasteczek, nie czuli też niewinnego, chłopięcego podniecenia z powodu wykradzionego dnia i nadchodzącej nocy w lesie.
Żaden z nich już nigdy potem nie był tak niewinny.
Cal złapał się na tym, że podniósł rękę do twarzy, chcąc poprawić okulary, które zawsze zjeżdżały mu z nosa.
– Jak się czujesz, kapitanie? – Quinn zrównała z nim krok i dała mu lekkiego kuksańca w ramię.
– Dobrze. Właśnie myślałem o tamtym dniu. Wokół było tak zielono. I gorąco. Fox taszczył to głupie radio. A jeszcze lemoniada mojej mamy, ciastka.
– Byliśmy zlani potem – wtrącił Fox zza pleców Cala.
– Dochodzimy do Stawu Hester – ogłosił Gage, przerywając wspominki.
Widok stawu przywiódł Calowi na myśl raczej lotne piaski niż chłodną, zakazaną sadzawkę, do której wskoczyli razem tak dawno temu. Wyobraził sobie, że gdyby wszedł tam teraz, zostałby wessany, coraz głębiej i głębiej, i nigdy już nie zobaczyłby światła.
Zatrzymali się tak jak wtedy, tyle że teraz mieli kawę zamiast lemoniady.
– Tędy też biegł jeleń. – Layla wskazała na ziemię. – To ślady jelenia, prawda?
– I to jakiego – potwierdził Fox. – A tu szopa pracza. – Wziął Laylę za ramię i obrócił.
– Szopa pracza? – Pochyliła się z uśmiechem. – Jakie jeszcze zwierzęta tu żyją?
– Kilku moich imienników, dzikie indyki, a na północ stąd od czasu do czasu można zobaczyć niedźwiedzia.
Wyprostowała się szybko.
– Niedźwiedzia?
– Głównie na północy – powtórzył Fox, ale uznał to za dobrą wymówkę, żeby wziąć Laylę za rękę.
Cybil ukucnęła nad brzegiem i wpatrywała się w wodę.
– Trochę za zimno na kąpiel – zauważył Gage.
– Tu utopiła się Hester. – Podniosła na niego wzrok, potem popatrzyła na Cala. – A ty ją widziałeś, kiedy byliście tu ostatnim razem.
– Tak, widziałem ją.
– Oboje z Quinn widzieliście ją w myślach, Layla o niej śniła, więc… może ja też coś poczuję.
– Myślałem, że widzisz przyszłość, nie przeszłość – powiedział Cal.
– Tak, ale wciąż czuję wibracje ludzi, miejsc. A ty? – Popatrzyła na Gage'a. – Może razem więcej osiągniemy. Wchodzisz w to?
Gage bez słowa wyciągnął rękę, Cybil ujęła jego dłoń i wstała. Razem wpatrzyli się w nieruchomą, brązową taflę.
Woda zaczęła burzyć się i pienić. Ukazały się wiry i fale o białych grzywach, rozległ się ryk przypominający rozszalałe morze.
A spod powierzchni wystrzeliła dłoń i złapała się brzegu.
Ze spienionej wody wynurzyła się Hester. Skórę miała białą jak płótno, włosy mokre i splątane, szkliste oczy. Z wysiłku – albo szaleństwa – obnażyła zęby.
Cybil usłyszała własny krzyk, bo zjawa rozłożyła ramiona, zamknęła ją w uścisku i zaczęła ciągnąć do wirującej wody.
– Cyb! Cyb! Cybil!
Wróciła z trudem i zobaczyła, że tkwi nie w objęciach Hester, lecz Gage'a.
– Co to, do cholery, było?
– Wchodziłaś do wody. Nie ruszyła się, czując, jak jej serce wali przy piersi Gage'a.
Quinn złapała ją za ramię i Cyb popatrzyła na gładką powierzchnię stawu.
– Kąpiel byłaby nadzwyczaj nieprzyjemna. Trzęsła się jak osika, ale Gage musiał przyznać jej kilka punktów za spokojny i opanowany ton.
– Widziałeś coś? – zapytała go.
– Woda zaczęła się burzyć, wyszła z niej Hester, a ty o mało nie wpadłaś.
– Ona mnie złapała. Ona… objęła mnie. Tak myślę, ale byłam zbyt mało skupiona, żeby poczuć, co czuła. Może gdybyśmy spróbowali jeszcze raz…
– Musimy już iść – przerwał jej Cal.
– To zabierze tylko minutę.
– Raczej piętnaście – poprawił ją Fox.
– Ale… – Cybil odsunęła się od Gage'a, gdy zdała sobie sprawę, że on wciąż ją obejmuje. – Tobie też się wydawało, że to trwa tak długo?
– Nie. To była chwila.
– Nie była. – Layla wyciągnęła przed siebie kolejny kubek kawy. – Spieraliśmy się, czy mamy cię wybudzić, a jeśli tak, to w jaki sposób. Quinn powiedziała, żeby zostawić cię jeszcze na kilka minut, że czasami potrzebujesz trochę czasu, żeby się rozgrzać.
– Cóż, miałam wrażenie, że wszystko rozegrało się błyskawicznie. I nie czułam, żeby to należało do przeszłości. – Znowu popatrzyła na Gage'a.
– Ani ja. Dlatego na twoim miejscu nie myślałbym na razie o kąpieli.
– Wolę błękitne baseny z pływającym barem.
– Margarity w bikini. – Quinn pogłaskała Cybil po ramieniu.
– Wiosenne wakacje, dwutysięczny rok. – Cyb ścisnęła przyjaciółkę za rękę. – Nic mi nie jest, Q.
– Jak skończymy, stawiam pierwszą kolejkę tej margarity. Gotowi do drogi? – zapytał Cal.
Założył plecak, odwrócił się i pokręcił głową.
– Coś tu jest nie tak.
– Wyruszamy znad nawiedzonego stawu na spacer po lesie, w którym grasuje demon. – Quinn zdobyła się na uśmiech. – Co może być nie tak?
– To nie ta ścieżka. – Wskazał na błotnistą dróżkę. – Biegnie w złym kierunku. – Popatrzył zmrużonymi oczami na słońce i wyciągnął stary harcerski kompas.
– Nie myślałeś, żeby przerzucić się na GPS? – zapytał Gage.
– To wystarczy. Widzicie, musimy iść na zachód, a ta ścieżka prowadzi na północ. Nawet nie powinno jej tam być.
– I jej nie ma. – Oczy Foxa pociemniały. – Tam nie ma żadnej ścieżki, tylko krzaki dzikich jeżyn. Ona nie jest prawdziwa. – Przesunął się i pochylił. – Musimy iść tam. – Wskazał ręką na zachód. – Prawie nie widać ścieżki, jakbym patrzył przez zasłonę, ale…
Layla postąpiła krok do przodu i wzięła go za rękę.
– O, dobrze, tak lepiej.
– Pokazujesz nam naprawdę gigantyczne drzewo – powiedziała Cybil.
– Którego tam nie ma. – Wciąż trzymając Laylę za rękę, Fox poszedł we wskazanym kierunku. Ogromny dąb rozwiał się, gdy przez niego przeszli.