– Niezła sztuczka. – Quinn wypuściła powietrze. – A zatem Twisse nie chce, żebyśmy dotarli na polanę. Ja poprowadzę.
– Nie, ja prowadzę. – Cal złapał ją za rękę i pociągnął za siebie. – Mam kompas. – Wystarczyło, że popatrzył na resztę i już wszyscy ustawili się w szeregu. Fox w środku, Gage na końcu, kobiety między nimi.
Quinn zrównała się z Calem, gdy tylko ścieżka zrobiła się wystarczająco szeroka.
– Tak właśnie musi być. – Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że obie pozostałe też szły ramię w ramię z partnerami. – W ten sposób jesteśmy powiązani, Cal. Trzy pary, grupa sześciorga. Bez względu na przyczynę, tak właśnie ma być.
– Idziemy prosto w paszczę lwa. Nie wiem, co nas tam czeka, ale prowadzę tam ciebie i innych.
– Wszyscy idziemy na własnych nogach, Cal. – Podała mu butelkę wody, którą miała w kieszeni kurtki. – Nie wiem, czy kocham cię za to, że jesteś Panem Odpowiedzialnym, czy pomimo to.
– Najważniejsze, że kochasz. A skoro już o tym mowa, to może pomyślelibyśmy o ślubie.
– Podoba mi się ten pomysł – powiedziała po chwili. – Jeśli chcesz znać moje zdanie.
– Chcę. – Co za idiotyczne oświadczyny, pomyślał, i jeszcze bardziej niedorzeczne miejsce. Z drugiej strony, skoro nie wiedzieli, co czai się za zakrętem, rozsądnie było chwytać to, co mieli, mocno i szybko. – Tak się złożyło, że podzielam twoje zdanie. Muszę cię uprzedzić, że moja matka będzie chciała ślubu z wielką pompą, ogromnego przyjęcia, fajerwerków.
– Tak się składa, że ja się z nią zgadzam. Jak ona sobie radzi z telefonem i mejlem?
– Bez problemu.
– Świetnie. Skontaktuję ją z moją matką i będą mogły poszaleć. Jakieś plany na wrzesień?
– Wrzesień? Quinn popatrzyła na zimowy las wokoło, na wiewiórkę, która wspięła się na drzewo i biegła po grubym konarze.
– Założę się, że Hollow wygląda pięknie we wrześniu. Las wciąż jest zielony, ale widać już tu i ówdzie kolory jesieni.
– Myślałem o wcześniejszym terminie. W kwietniu lub w maju. – Przed tym, pomyślał Cal. Przed lipcem, który może oznaczać koniec wszystkiego, co znał i kochał.
– Trzeba trochę czasu, żeby zorganizować tę pompę i fajerwerki. – Popatrzyła na niego i zrozumiała, czytała w nim jak w książce. – Po tym, Cal, jak już wygramy. Kolejny powód do świętowania. Kiedy już…
Przerwała, gdy położył jej palec na ustach.
Wszyscy usłyszeli ten dźwięk jasno i wyraźnie, zatrzymali się, zamilkli i wtedy powietrze przeszył niski, gardłowy warkot, aż ciarki przeszły im po plecach. Klusek skulił się na tylnych łapach i zaskomlał.
– Tym razem pies też go słyszy. – Cal przesunął się lekko, tak że Quinn znalazła się między nim i Foxem.
– Domyślam się, że nie mamy tyle szczęścia, żeby to był po prostu niedźwiedź. – Layla odchrząknęła. – Tak czy inaczej uważam, że powinniśmy iść dalej. Cokolwiek to jest, nie chce naszych odwiedzin, dlatego…
– Pokażmy mu środkowy palec – dokończył Fox.
– Chodź, Klusek, chodź ze mną. Pies zadrżał, ale wstał i przyciskając się bokiem do nóg pana, ruszył ścieżką w stronę Kamienia Pogan.
Wejścia na polanę strzegł wilk – Cal nigdy nie opisałby tego stworzenia jako psa. Ogromny i czarny, z niemal ludzkimi oczami.
Klusek próbował bez przekonania zaszczekać w odpowiedzi na niski, ostrzegawczy warkot, ale zrezygnował i schował się za Cala.
– Przez niego też przejdziemy? – zapytał Gage z tyłu.
– On nie jest taki jak fałszywa ścieżka. – Fox potrząsnął głową. – On nie jest prawdziwy, ale istnieje.
– No dobrze. – Gage zaczął zdejmować plecak. A wilk skoczył. Wydawał się frunąć, pomyślał Cal, masa złożona z mięśni i zębów. Zacisnął w obronie pięści, ale nie miał z czym walczyć.
– Czułam… – Quinn powoli opuściła ramiona, które uniosła, żeby chronić twarz.
– Tak. Nie tylko chłód, nie tym razem. – Cal schwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. – Ciężar, tylko przez sekundę, i materię.
– To nie zdarzyło się nigdy wcześniej, nawet podczas Siódemki. – Fox uważnie rozglądał się po lesie. – Żaden kształt, który przybierał Twisse, tak naprawdę nie istniał. Bawił się tylko naszymi umysłami.
– Jeśli może się materializować, to może i nas zranić – zauważyła Layla.
– I zostać zranionym. – Gage wyciągnął z plecaka dziewięciomilimetrowego glocka.
– Słuszny tok rozumowania – pochwaliła Cybil.
– Jezu Chryste, Gage, skąd ty to, do diabła, masz? Gage uniósł brwi.
– Od kolesia, którego znałem w Waszyngtonie – wyjaśnił Foxowi. – Będziemy tu stać jak gromadka kurcząt czy idziemy?
– Nie celuj tym w nikogo.
– Nie jest odbezpieczony.
– Zawsze tak mówią, zanim zrobią dziurę w najlepszym kumplu. Weszli na polanę.
– Mój Boże, jest piękny – powiedziała Cybil z podziwem, gdy podeszli do Kamienia Pogan. – Nie mogła stworzyć go natura, jest zbyt idealny. Myślę, że służył do kultu. I jest ciepły. Dotknijcie go, naprawdę jest ciepły. – Obeszła skałę. – Każdy, kto ma odrobinę wrażliwości, musi czuć, musi wiedzieć, że to poświęcona ziemia.
– Poświęcona komu? – zapytał Gage. – Bo to, co wylazło stąd dwadzieścia jeden lat temu, nie było wesołym i przyjacielskim bożkiem.
– Nie było też do końca czarne. Czuliśmy jedno i drugie. – Cal popatrzył na Foxa. – Widzieliśmy jedno i drugie.
– Tak. Po prostu ta czarna, przerażająca siła bardziej przykuła naszą uwagę, bo wyrzuciła nas w powietrze.
– Ale druga siła dała nam prawie wszystko, co miała. Wyszedłem stąd nie tylko bez żadnego draśnięcia, ale z idealnym wzrokiem i cholernie sprawnym systemem odpornościowym.
– Zadrapania na moich ramionach zagoiły się, zniknęły tez siniaki, które miałem po ostatniej bójce z Napperem. – Fox wzruszył ramionami. – Od tamtej pory nie przechorowałem nawet jednego dnia.
– A ty? – Cybil zapytała Gage'a. – Jakieś cudowne ozdrowienie?
– Po wybuchu żaden z nas nie miał nawet zadrapania… – zaczął Cal.
– Nie ma sprawy, Cal. Żadnych tajemnic w drużynie. W wieczór przed naszą wyprawą mój staruszek potraktował mnie pasem. Miał taki zwyczaj, kiedy się upił. Przyszedłem tutaj z pręgami, wyszedłem bez nich.
– Rozumiem. – Cybil przytrzymała jego wzrok na kilka chwil. – To szczęście, że dostaliście ochronę i te wyjątkowe właściwości umożliwiły wam obronę waszej ziemi, że tak powiem. Inaczej bylibyście tylko trzema bezbronnymi chłopcami.
– Jest czysty. – Na te słowa wszyscy odwrócili się do Layli, która stała przy kamieniu. – To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Myślę, że nikt nigdy nie składał na nim ofiary, nie siłom ciemności. Żadnej krwi ani śmierci. Wydaje się czysty.
– Ja widziałem na nim krew – powiedział Gage. – Widziałem, jak płonął, słyszałem wrzaski.
– To nie jest jego przeznaczenie. Może tego chce Twisse. – Quinn położyła dłoń na kamieniu. – Chce go zbezcześcić, wykorzystać jego moc. Jeśli mu się to uda, Kamień Pogan będzie należał do niego, prawda? Cal?
– Okej. – Przykrył jej dłoń swoją. – Gotowa? – Skinęła głową i wzięli się za ręce.
Na początku widział tylko Quinn, odwagę w jej oczach. Potem świat cofnął się o pięć lat, o dwadzieścia, aż zobaczył siebie jako chłopca, gdy z przyjaciółmi rozcinali skórę na nadgarstkach, chcąc związać się na wieki. Potem popędził wstecz, o dekady, wieki, do pożaru i wrzasków, i białego, chłodnego kamienia stojącego w samym środku piekła.
I do innej białej zimy, gdy Giles Dent stał tutaj z Ann Hawkins, tak jak on teraz z Quinn. Z ust Cala popłynęły słowa Denta.