Cal wziął sobie do serca tę lekcję.
Przeszedł obok recepcji, sześciu torów i punktu zwrotu kul, wypożyczalni butów i grilla, skręcił i wbiegł po schodach na zagracone drugie piętro, gdzie mieściły się jego (albo ojca, jeśli ten akurat był w nastroju) biuro, maleńka toaleta i ogromny magazyn.
Postawił kawę na biurku, zdjął rękawiczki, szalik, czapkę, płaszcz i ocieplaną kamizelkę.
Włączył komputer, nastawił radio i usiadł, żeby orzeźwić się kofeiną i zabrać do pracy.
Kręgielnia, którą dziadek Cala otworzył w latach czterdziestych, była niewielka, z trzema alejami, kilkoma automatami do gry i punktem sprzedaży coli. Rozwinęła się w latach sześćdziesiątych, a jeszcze bardziej na początku osiemdziesiątych, gdy ojciec Cala przejął stery.
Teraz, z sześcioma alejami, salonem gier automatycznych i prywatną salą bankietową, kręgielnia była właśnie tym miejscem w Hollow, gdzie należało bywać.
Zasługa dziadka, pomyślał Cal, przeglądając rezerwacje na następny miesiąc. Ale największe zasługi miał ojciec, który zamienił kręgielnię w centrum rodzinnej rozrywki i wykorzystał jej sukces do inwestowania w inne interesy.
– Miasto nosi nasze nazwisko – zwykł mawiać Jim Hawkins. – Szanuj nazwisko, szanuj miasto.
I Cal szanował. Inaczej już dawno by stąd wyjechał. Pracował już godzinę, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Przepraszam, Cal, chciałem ci tylko dać znać, że jestem. Pomyślałem, że dokończę malowanie łazienek, skoro nie otwierasz dziś rano.
– Dobrze, Bill. Masz wszystko, czego ci potrzeba?
– Pewnie. – Bill Turner, trzeźwy od pięciu lat, dwóch miesięcy i sześciu dni, odchrząknął. – Zastanawiałem się, czy nie masz jakichś wieści od Gage'a.
– Milczy od kilku miesięcy. Delikatny temat, pomyślał Cal, gdy Bill tylko skinął głową.
Grząski teren.
– W takim razie zabieram się do pracy. Cal patrzył, jak Bill wychodzi. Nic nie mogę na to poradzić, powtarzał sobie. I nie był wcale pewien, czy powinien coś robić.
Czy pięć lat trzeźwości może wynagrodzić tamte razy pasem, wszystkie kuksańce, kopniaki i przekleństwa? Nie jemu to osądzać.
Spuścił wzrok na cienki ślad na nadgarstku. Dziwne, jak szybko się zagoiła ta mała rana, zostawiając jednocześnie tak trwałą bliznę – jedyną, jaką miał. Dziwne, że tak niewielkie wydarzenie wprowadzało miasto co siedem lat w siedem dni piekła.
Czy Gage wróci tego lata, jak każdego siódmego roku? Cal nie widział przyszłości, nie otrzymał tego daru – i brzemienia – ale wiedział, że gdy on, Gage i Fox, skończą trzydzieści jeden lat, będą w Hollow razem.
Złożyli przysięgę.
Dokończył pracę i ponieważ nie mógł przestać myśleć o przyjacielu, napisał krótki mejl do Gage'a.
Hej.
Gdzie, do diabła, jesteś? W Vegas? W Mozambiku? W Duluth? Idę na spotkanie z Foxem. Do Hollow przyjeżdża jakaś pisarka, żeby zebrać materiały na temat historii, legend i – jak to nazywają – anomalii. Pewnie sobie z nią poradzimy, ale pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć. Mamy minus dwadzieścia dwa stopnie i wieje lodowaty wiatr. Chciałbym, żebyś ty tu był, a ja nie. Cal.
W końcu odpowie, pomyślał, wysyłając wiadomość, i wyłączył komputer. Może za pięć minut, a może za pięć tygodni, ale Gage w końcu odpisze.
Znowu owinął swą długą, szczupłą postać, sylwetkę odziedziczoną po ojcu, w ciepłe ciuchy. Wielkie stopy także dostał w spadku po kochanym staruszku.
Ciemnoblond włosy, sterczące na wszystkie strony, odziedziczył po matce. Wiedział to tylko dzięki starym zdjęciom, bo jak daleko sięgał pamięcią, matka miała idealnie uczesane, delikatne blond włosy w odcieniu słońca.
Od dnia dziesiątych urodzin miał sokoli wzrok.
Zapinając parkę i ruszając do wyjścia, pomyślał, że nosi kurtkę tylko dla wygody. Przez ponad dwadzieścia lat nie miał nawet kataru. Żadnej grypy, wirusów, kataru siennego.
Gdy miał dwanaście lat spadł z jabłoni. Usłyszał pęknięcie kości ramieniowej i poczuł ból zapierający dech w piersiach.
A potem czuł, jak kość na powrót się zrosła – powodując jeszcze straszniejszy ból – jeszcze zanim przeszedł przez trawnik w drodze do domu, żeby powiedzieć matce.
I nigdy jej o tym nie powiedziałem, pomyślał, wychodząc na przejmujący ziąb. Po co ją denerwować?
Minął szybko trzy przecznice dzielące go od biura Foxa, machając wszystkim na powitanie i wymieniając pozdrowienia z sąsiadami i przyjaciółmi. Ale nie zatrzymywał się na pogawędki. Może nie groziło mu zapalenie płuc ani katar, ale był już cholernie zmęczony zimą.
Wzdłuż krawężników leżały szare skorupy śniegu, niebo nad głowami odbijało ich ponury kolor. W oknach i na drzwiach niektórych domów i sklepów wisiały walentynkowe serca i wieńce, ale nawet one nie dodawały uroku ulicom pełnym nagich drzew i ogołoconym przez zimę ogrodom.
Według Cala Hollow w lutym wyglądało paskudnie.
Pokonał kilka stopni prowadzących na ganek starego, kamiennego domu. Tabliczka obok drzwi głosiła: „Fox O'Dell, adwokat”.
Na jej widok Cal zawsze lekko się uśmiechał. Nawet po niemal sześciu latach nie mógł się przyzwyczaić.
Długowłosy hipis został prawnikiem.
Wszedł do schludnej recepcji, gdzie przy biurku siedziała Alice Hawbaker. Szczupła i zadbana, w granatowym kostiumie i białej bluzce z kołnierzykiem, z hełmem białych jak śnieg włosów, w dwuogniskowych okularach na nosie, pani Hawbaker prowadziła kancelarię jak pies pasterski swoje stado.
Wyglądała słodko i ślicznie, i ugryzłaby cię w kostkę, gdybyś się jej sprzeciwił.
– Witam pani Hawbaker. Kurczę, ale zimno. Chyba znowu będzie padał śnieg. – Zdjął szalik. – Mam nadzieję, że pani i pan Hawbaker trzymacie się ciepło.
– Wystarczająco. Zdejmując rękawiczki, usłyszał w głosie kobiety coś, co kazało mu przyjrzeć się jej dokładniej. Zobaczył, że płakała, i instynktownie podszedł do biurka.
– Czy wszystko w porządku? Czy…
– Wszystko jest w porządku. Absolutnym. Fox ma przerwę między spotkaniami. Siedzi tam naburmuszony, więc możesz od razu do niego wejść.
– Tak, proszę pani. Pani Hawbaker, jeśli mógłbym cokolwiek…
– Po prostu idź do niego – powtórzyła i pochyliła się nad klawiaturą.
Po jednej stronie korytarza biegnącego za recepcją mieściła się toaleta, z drugiej biblioteka. Za zasuwanymi drzwiami na końcu był gabinet Foxa. Cal nie zapukał.
Na dźwięk rozsuwanych drzwi przyjaciel podniósł wzrok. Rzeczywiście wydawał się naburmuszony, miał zachmurzone oczy i wykrzywione usta.
Siedział za biurkiem, nogi w górskich butach położył na blacie. Miał na sobie dżinsy i flanelową koszulę, spod której wystawała ocieplana biała podkoszulka. Ciemnobrązowe włosy otaczały twarz o ostrych rysach.
– Co się dzieje?
– Powiem ci, co się dzieje. Moja asystentka do spraw administracyjnych właśnie złożyła wymówienie.
– Co narozrabiałeś?
– Ja? – Fox odepchnął się od biurka i wyjął z małej lodówki puszkę coli. Nigdy nie polubił smaku kawy. – Raczej my, bracie. Pewnej pamiętnej nocy urządziliśmy sobie piknik przy Kamieniu Pogan i wypuściliśmy diabła z pudełka.
Cal opadł na krzesło.
– Ona odchodzi, bo…
– Nie tylko odchodzi. Wyjeżdżają z Hollow, ona i pan Hawbaker. I tak, właśnie dlatego. – Wypił wielki łyk coli tak łapczywie, jak alkoholicy pochłaniają whisky. – Podała mi inny powód, ale kłamała. Powiedziała, że postanowili przeprowadzić się do Minneapolis, żeby być bliżej córki i wnuków, ale to nieprawda. Dlaczego kobieta pod siedemdziesiątkę, zamężna z facetem starszym niż świat, miałaby pakować manatki i jechać na północ? Mają jeszcze jedno dziecko, które mieszka pod Waszyngtonem i są bardzo przywiązani do Hollow. Wiedziałem, że kłamie.